Szanowna i droga Pani Krystyno. Proszę darować ten może zbyt poufały zwrot. Jest wszakże on nie tylko zwyczajowym początkiem listu, ale też wyraża moje uczucia do Pani – wspaniałej aktorki, reżyserki i osoby, której wypowiedzi zawsze słucham z wielką uwagą. Chciałbym podzielić się z Panią paroma moimi refleksjami związanymi z rozmową Pani z red. Gruszczyńskim, która to rozmowa na łamach „Gazety Wyborczej” ukazała się w dniu ósmego września tego roku.
Ale najpierw jedna uwaga. Otóż jest pewną nienajlepszą manierą wielu autentycznie wybitnych ludzi, wypowiadanie się przez nich o rzeczach na których zwyczajnie się nie znają. Literackim przykładem takiej sytuacji jest rozmowa Andrzeja Kmicica z Ojcem Kordeckim. Kmicic zamierza wysadzić szwedzką armatę i w tym celu robi „kiszkę prochową”, pokazuje ją O. Kordeckiemu i tłumaczy mu, że włoży ową „kiszkę” w lufę armaty i podpali lont, w następstwie czego szwedzka kolubryna zrobi wielkie „bum” i przestanie wyrządzać szkody murom obronnym klasztoru. Na wątpliwości przeora, który nie bardzo rozumie jak to zadziała, Kmicic odpowiada:” Ojcze kochany serce w was wielkie i święte, ale na armatach się nie znacie” (cytat z pamięci)
Szanowna Pani Krystyno, na armatach, w tym wypadku na doktrynie katolickiej, Pani się nie zna. We wspomnianym wywiadzie mówi Pani:” Jesteśmy katolickim krajem i doktryna nie pozwala na seks bez prokreacji”. Otóż zapewniam Panią, choć żaden ze mnie teolog, że takowej doktryny nie ma. To małżonkowie w swoim sumieniu ustalają ile mogą mieć potomstwa, a na co dzień mają się cieszyć i radować okazywaniem sobie miłości, także poprzez współżycie seksualne. Może oczywiście się zdarzyć, że jakiś niedouczony ksiądz powie coś innego, ale sama Pani wie, że i wśród aktorów nie brakuje takich, którzy nie błyszczą talentem i mądrością. Ot życie.
Ale porusza Pani w tej rozmowie jeszcze ważniejszą sprawę mówiąc:” Teraz się dowiedziałam, że jak ktoś uprawia seks przed ślubem albo mieszka razem z przyszłą żoną lub przyszłym mężem to nie dostanie rozgrzeszenia.” Na pełne zdumienia pytanie redaktora :”Jak to?” Pani odpowiada:” Bo nie ma obietnicy poprawy i żalu”
No tak. Proszę nie poczytać mi tego za złośliwość, ale późno się Pani dowiedziała zważywszy, że taka jest nauka Kościoła od dwóch tysięcy lat. Zdumienie redaktora też świadczy o tym, że nie bardzo wie o czym rozmawia, pyta bowiem następująco:” Czyli taki grzesznik musiałby od razu wyprowadzić się od swojej dziewczyny?” – Dokładnie tak – odpowiada Pani.
Nikt nikogo nie zmusza do wiary chrześcijańskiej, nawet jeżeli jako dziecko został „przymuszony” przez rodziców, to jako dorosły człowiek może formalnie lub nieformalnie przestać być uczestnikiem Kościoła katolickiego i nic nikomu do tego. Jeżeli jednak decyduje się na ślub sakramentalny w tym Kościele, jeżeli decyduje się na Sakrament małżeństwa czyli misterium spotkania Boga i człowieka, to godność osoby ludzkiej wymaga aby do tego Sakramentu podchodził uczciwie. To oznacza podjęcie wysiłku, ale nie martyrologii przecież, aby jego postępowanie było zgodne z nauką Kościoła w którym zamierza wziąć ów ślub. Jesteśmy ludźmi grzesznymi, po to jest sakrament spowiedzi aby te grzechy wyznać, okazać żal za nie i obiecać poprawę. Jeżeli takiej woli nie ma, to oczywiście rozgrzeszenia się nie otrzyma i zdziwienie z tego powodu jest zupełnie nie na miejscu. Oczywiście kandydat czy kandydatka na przyszłego męża czy żonę, nie musi zawracać sobie tym głowy. Wystarczy wziąć ślub w Urzędzie Stanu Cywilnego i po kłopocie. Żadnych przykazań, żadnej Ewangelii, można uprawiać seks kiedy ma się ochotę i z kim ma się ochotę. Czyż to nie proste? Jeżeli jednak narzeczeni deklarują, że są osobami wierzącymi, to elementarna uczciwość i odpowiedzialność nakazuje aby autentycznie się starać, aby ta wiara nie była jedynie pustym gestem.
Przedstawiła Pani w tej rozmowie nieprawdziwy obraz wiary w zakresie dotyczącym chrześcijańskiej rodziny i małżeństwa. Szkoda.
Rafał Krysztofczyk