Martyrologiczne urojenia

                               

Jestem z tego samego pokolenia co większość naszych biskupów, żyjemy w tym samym kraju, mówimy tym samym językiem i za oknami mamy tę samą rzeczywistość. Tę samą, to nie znaczy tak samo postrzeganą. Nawet nieskomplikowany przedmiot będzie nieco inaczej widziany przez różne osoby. Jedna czerń będzie bardziej czarna, inna nieco mniej, ten sam dźwięk może być słyszany bardzo podobnie, ale nie tak samo. Nie inaczej ma się z percepcją dzieła sztuki, ta różnorodność odbioru jest zresztą bardzo ceniona przez twórców. Gorzej jeśli jest tak w jak starym dowcipie – Jasiu co najbardziej podobało ci się w teatrze? – Wentylator tatusiu. Jeżeli więc jedni dostrzegają finezyjną dramaturgię sztuki, a inni równomiernie pracujący wentylator, to niewątpliwie jest problem.

Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku nastąpiła radykalna zmiana wizerunku Kościoła w Polsce. Z Kościoła wspierającego naród w walce z komunistycznym reżimem, z Kościoła który jako całość oparł się pokusie współpracy z władzą totalitarną, nagle Kościół stał się w swoim mniemaniu ofiarą prześladowań. W wolnej Polsce poczuł się otoczony przez różnorakich wrogów. Im bliżej współczesności, tym wrogów więcej, tym bardziej zawzięci na nasz wspaniale rozwijający się, obecny, a jakże w każdym domu, pod każdą strzechą, Kościół. Larum grają, wróg w granicach, bliżej nie określone bezbożne genderowe lewactwo pożenione z islamistyczno – tęczową zarazą, za pieniądze określonych kół (Bez sensu? – Może  i tak, ale to moje impresje po przeczytaniu listu pasterskiego, jednego z naszych biskupów). Aż dziw, że na rozpoczęcie nabożeństw nie jest intonowana pieśń – Niech aniołowie zabiorą cię do nieba…

Pamiętam jakie „wygibasy” musieli wyczyniać moi znajomi księża, by rzetelnie wykonywać swoją duszpasterska pracę. Pamiętam podchody ze służbą bezpieczeństwa na naszych duszpasterskich obozach. Taki śp. Jezuita Ojciec S. Miecznikowski, na ten przykład tak „liczył” obozowiczów w czasie kontroli milicji obywatelskiej, że zawsze wychodziło mniej, niż oni mieli w swoich danych. Nawet zapewnienie opału na zimę do kościoła i sali katechetycznych, wymagało skomplikowanej logistyki. Dzisiaj nie ma żadnych przeszkód, aby prowadzić najbardziej pogłębioną, różnoraką katechezę. Kościół cieszy się szacunkiem, mniej czy bardziej udawanym, ostatnio tylko udawanym, każdej władzy po 1989 roku. Ma swoje media, instytucje i biznesy. Jest religia w szkole (kiepsko to wychodzi, ale to inny temat). Biskupi i księża święcą i błogosławią autostrady, budynki, szkoły, baseny. Rząd z prezydentem na czele radośnie kiwa się w takt pieśni religijnych, pielgrzymkom tychże na Jasną Górę nie ma końca, ale Kościół jest… prześladowany. Zaiste, jak mawiają nasi bracia Rosjanie, bez pół litra nie zrozumiesz i jeśli chodzi o ilość tej „wodki” jest to wersja nad wyraz optymistyczna. No to choć trochę przyjrzyjmy się temu „prześladowaniu”, ale najpierw osobista anegdota. Jest wigilia Bożego Narodzenia, lata osiemdziesiąte, razem z kolegą stoimy w kolejce w sklepie mięsnym, by wykupić 30 dag świątecznej wędzonki przypadającej na każdą kartkę żywnościową. Czas się dłuży, ale w pewnej chwili sprzedawca oznajmia iż ową wędzonkę można wykupić na całą kartkę, czyli ok. 2 kg. Szok! Popatrzyłem bezradnie na kolegę i pytam go – Janusz to ile ja mam kupić? Na to kolega – Widzisz, dali ci cholera trochę wolności, to nie wiesz co z nią zrobić. Mam nieodparte wrażenie, że nasz Kościół rozumiany jako hierarchia i duchowni w znaczącej mierze nie bardzo wiedzą, co z tą wolnością zrobić. Inna sprawa, że wielu świeckich ma ten sam problem, ale o tym innym razem.

Tyle lat trzeba było o tę wolność walczyć, a ona teraz jest, tak po prostu, i na dodatek wypadałoby ją sensownie zagospodarować, ale tu zaczynają się schody. Mamy wolne media, niestety nie wszystkie, te „polskojęzyczne” chodzą na pasku wiadomych sił, ale zawsze. Jest Internet i do czego to podobne, żeby ci dziennikarze i nie tylko, mogli mówić i pisać, co chcą. Mało tego, im się często nie podoba Kościół, wiara, a co najgorsze im się nie podobają księża i biskupi, oni nie słuchają wspomnianego biskupa, który zachęca ich by kochali księży, by kochali biskupów. A przecież powinni zrozumieć, że jak im się to bezbożnictwo i te różne Gendery wypomina to tylko dla ich dobra! Ostatnio pewien duchowny nie cackał się i zapełnił piekło różnymi, konkretnymi rzecz jasna, grzesznikami. Wprawdzie dawno, dawno temu pewien Żyd twierdził, że przyszedł do tych, którzy źle się mają, przesiadywał i jadał z różną hołotą i nawet pozwolił aby taka jedna, no nie nazwę jej tak jak powinienem, bo to katolicki portal, obmyła mu nogi swoimi łzami, ale to były inne czasy.

Teraz jak się „walnie” z takiej czy innej ambony, to usłyszy to nie jeden grzesznik, ale cała Polska grzeszników. To się nazywa optymalizacja duszpasterska. A miedzy lud, miedzy grzeszników to niech sobie łażą jakieś nawiedzone Szustaki, Kramery, Lemańskie czy Krajewskie i inne dziwadła, które zaniedbują modlitwy do największego polskiego świętego czyli „ świętego spokoju”.

Albo weźmy takie problemy życia codziennego. Statystyczny Polak martwi się, szczególnie teraz, czy będzie miał pracę, czy nie straci mieszkania, co z nauką jego dzieci. Maseczki na twarzy wciąż przypominają, że przyszłość wysoce niepewna, ale bardzo ważny arcybiskup wie, że przemija postać tego świata, ale Kościół wciąż zagrożony przez międzynarodówkę zła. Ta uparła się szczególnie na nasz kwitnący, nieskalany w pobożności i szczególnie troszczący się  o niewinne dziateczki Kościół. Takie bakterie i pierwotniaki w uchodźcach, to mały pikuś w porównaniu z tymi różnymi fundacjami, których nazwiska ich założycieli mają takie charakterystyczne, znajome brzmienie. Ale trzeba przyznać, że nie wszyscy bujają w obłokach. Pewien biznesmen z Torunia doszedł do wniosku, że ma mało i prosi o datki  tych, którzy też mają mało. I to jest właściwa droga, to jest pełne pokory wołanie o ewangeliczną wdowę i jej dwa pieniążki, mogą być papierowe. Tak niewiele trzeba aby sprawić radość ubogiemu emerytowi. On da z niedostatku swojego i jeszcze będzie szczęśliwy, że broni wiarę prawdziwą przed takimi jak autor tego paszkwilu.

Co tam wirus, ksiądz pokropi go święconą wodą, dotknie równie święconą ręką i wirusa nie ma. A taki Gender jest i nawet orlenowski płyn odkażający go się nie ima, mimo że doglądał jego produkcji pierwszy obywatel Rzeczpospolitej. Zaiste przebiegły to potwór, znaczy się Gender, nie pierwszy obywatel.

No ale wróćmy do tego prześladowania. Najbardziej smutne jest to, że to brat, bratu tak czyni. Szczególnie zawzięte w tym temacie są te TVN-y, Żydowniki Powszechne no i oczywiście gwiazda śmierci z Czerskiej, a na Nowogrodzkiej świeci gwiazda pokoju, co ja tam głupio gadam, tam jest cały firmament gwiazd pokoju. Różne Dominikany sieją zamęt, Jezuici jak zwykle przebiegli popierają Franciszka, ale nie wiem czy im to wyjdzie na dobre. Czytam różne komentarze pod artykułami na „Deonie” i widać wyraźnie, że co bystrzejsi czytelnicy nie bez powodu węszą herezje między wierszami. Znam na ten przykład jednego takiego blogera, rzecz można powiedzieć, od urodzenia. Na oko porządny gość, chodzi po polskich patriotycznych górach, zatroskanie o Kościół maluje się na jego powleczonej brodą gębie, ale czy to szczere? Kogo on popiera, a kogo krytykuje? Na szczęście komentatorzy czujność zachowują. No własnie czujność!

Rzecz dzieje się w czasie zjazdu komitetu centralnego PZPR. Na Sali plenarnej przemawia I sekretarz komunistycznej partii, towarzysze zgodnie drzemią, ale jeden uważnie słucha. W czasie przerwy podchodzi do niego dwóch „smutnych panów” i zakłada mu kajdanki. Dlaczego – oponuje I sekretarz, przecież on jeden mnie słuchał? – Towarzyszu – mówi jeden z Uboli, spójrzcie na ścianę! A na ścianie wielki plakat z napisem „Wróg nie śpi, wróg czuwa”. No to jedną zagadkę mamy rozwiązaną – wróg Kościoła nie śpi. Druga zagadka brzmi – jak wielu jest tych wrogów Kościoła? Każdy świadomy katolik odpowie, że dużo, ale co to znaczy dużo? A w szkole liczyć nie uczyli? – Panie w tej Polsce to jest trzy miliony ukrytych Żydów – No dobra, ale jak są ukryci, to jak pan ich policzył? – Panie, mam swoje sposoby – pada odpowiedź.

No więc z grubsza wiemy kto jest wrogiem Kościoła, kto jest wrogiem jawnym, ukrytym i bezczelnym, wiemy także ilu tych wrogów jest. No to pora na końcową refleksję. Jakoś zebrało mi się na anegdoty, choć wniosek z tej ostatniej jakoś nie chce być dowcipny.

Kandydat na członka partii komunistycznej staje przed komisją, która ma zdecydować czy przyjąć go do partii. Przewodniczący pokazuje mu zdjęcie Lenina i pyta – Wiecie kto to jest? – Nie wiem – pada odpowiedź. Zdjęcie Marksa i to samo, oj nie dobrze. Pokazuje jeszcze zdjęcie aktualnego I sekretarza i pyta – no to może wiecie chociaż kto to jest? – Nie wiem – odpowiada kandydat na towarzysza. – No to wy chcecie być w partii i nie wiecie kto to jest – mówi zdenerwowany przewodniczący. Chłopina w odpowiedzi wyjmuje portfel, a z niego zdjęcia swoich znajomych i rodziny, pokazuje je przewodniczącemu i pyta czy ten ich zna. Zdumiony przewodniczący odpowiada, że oczywiście ich nie zna.- No widzicie towarzyszu – stwierdza kandydat na członka – wy macie swoich znajomych, ja mam swoich.

A smutny wniosek jest taki, że „Ja patrzę, patrzę i słucham” i konstatuję, że nasi purpuraci mają swoich znajomych, a znacząca część ludu bożego ma swoich. Koniec dowcipu jest pewnie taki, że i kandydat i przewodniczący rozeszli się do swoich domów, bo nie mieli wspólnych znajomych.

No comment!

Duszpasterska „polityka”

 

 Rzecz miała miejsce na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Jest połowa czerwca, słońce mocno grzeje a na polu … śnieg. Przy bliższym podejściu okazuje się, że to nie śnieg, ale gruba warstwa nawozu rolniczego używanego w takiej ilości do tzw. pędzenia młodych warzyw. Solidna dawka chemii (wbrew wszelkim zasadom), spowoduje, że warzywa wcześniej urosną i rolnik dostanie za nie więcej pieniędzy. Oczywiście konsumenci tych dorodnych warzyw odniosą, choć zapewne nie od razu, wymierne szkody na swoim zdrowiu, ale kogo to obchodzi. Musiało, takich jak wspomniany, przypadków być na tyle dużo, że dowiedział się o nich miejscowy proboszcz. W homilii wygłoszonej w czasie niedzielnej Mszy św. w ostrych słowach potępił takie metody uprawy i stwierdził, że jest to grzech przeciwko piątemu przykazaniu Dekalogu. Reakcja zainteresowanych – niech się proboszcz nie wpie… w nie swoje sprawy.

No to zapraszam do krótkiej analizy tej historii. Gdyby ów proboszcz wytknął tym rolnikom, że zamiast siać żyto i sadzić kartofle, oni sieją proso i jęczmień to ci, pomijając słownictwo, mieliby oczywistą rację. Ksiądz nie jest od planowania rolnikom płodozmianu. Tu urocza anegdota – zmarły niedawno śp. K. Penderecki, jeszcze w PRL-u, dokonał był zakupu ziemi, urzędniczka pyta go o zawód – kompozytor – odpowiada laureat najbardziej prestiżowych nagród międzynarodowych. – Panie – stwierdza urzędniczka – a na płodozmianie pan się znasz? No więc ksiądz na płodozmianie, takim czy innym, się nie zna, jeżeli nawet biskup by uznał, że na takowym się zna i zacząłby doradzać ministrowi rolnictwa, to mielibyśmy do czynienia z ewidentnym wtrącaniem się do polityki, w tym wypadku polityki rolnej.

Ale wróćmy do naszej historii. Ów wspomniany kapłan miał nie tylko prawo, ale i obowiązek zareagować. Działo się zło, gorszące zło, które stało w jaskrawej sprzeczności nie tylko z wyznawaną formalnie wiarą tych, którzy je czynili, ale z przyrodzonym każdemu człowiekowi prawem, aby nie być oszukiwanym i krzywdzonym. Bardzo możliwe, że proboszcz poniósł konsekwencje swojego sprzeciwu wobec publicznie dziejącego się zła, może wspomniani rolnicy obrazili się na niego, może przestali dawać ofiary i przyjmować go po Kolendzie. Ktoś zauważy, że można to było uczynić bardziej dyplomatycznie? Nie sądzę. Zjawisko fałszowania żywności ma takie rozmiary, że tylko otwarty i bezwzględny sprzeciw może przynieść jakieś pozytywne skutki.

Ale jest jeszcze inna metoda duszpasterskiej reakcji, promowana przez niektórych biskupów. Oni zdają się mówić – trudno, niech ten rolnik „pędzi” te warzywa, my się nie będziemy wtrącali, nie będziemy mówili, że czyni zło, my będziemy go ewangelizować i nawracać, to jest nasze działanie, do tego jesteśmy powołani, nikt nam nie zarzuci, że wtrącamy się do rolnictwa i pracy rolników. A kiedy po latach naszego wytrwałego trudu, ów rolnik  ewentualnie się nawróci i zacznie żyć Ewangelią, to sam zrozumie, że jego postępowanie jest złe i odwróci się od niego. W tym czasie kiedy on będzie się nawracał, wiele osób straci zdrowie i pieniądze, ale cóż „Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą”.

Byłbym idiotą gdybym protestował przeciwko ewangelizacji i nie doceniał jej wartości, ale z tak przedstawionym rozumowaniem jak wyżej, głęboko się nie zgadzam. Mamy w naszym kraju od kilku lat jakąś groteskowo – tragiczną sytuację w której bardzo wielu ludziom czyni się zło, zło oczywiste, cyniczne i bezczelne. Zło ukryte pod płaszczem, czy raczej łachmanem udawanej pobożności, także pod „katolickim głosem w twoim domu”. Reakcja hierarchii – po pierwsze milczenie, po drugie milczenie, po trzecie milczenie, czasem jakieś nieśmiałe oświadczenie pisane ezopowym językiem, które było tak samo aktualne dziesięć lat temu, jest aktualne teraz i bez zmiany choćby przecinka będzie aktualne za kolejne dziesięć lat. A wszystko niby po to aby nie dzielić, nie wzmacniać podziałów. Tak to jest ważne, ale jeżeli ceną za to jest obojętność na kłamstwo, na obrażanie uczciwych ludzi, jest ceną za krzywdzenie innych, to nie jest to wspólnota pasterzy i ludu Bożego, tylko towarzystwo wzajemnej adoracji.

Pasterz jak pisze św. Paweł ma głosić prawdę „w porę, i nie w porę”. Tłumaczenie, że jest to mieszanie się w politykę i nie powinno mieć miejsca, bardziej przypomina postawę Piłata z jego słynnym „Cóż jest prawda”, niż postawę pasterza.

Przypominają mi się na koniec bardzo znane słowa Churchilla, który po zawarciu przez premiera Chamberlaina bardzo obrzydliwego układu stwierdził: ”Nasz rząd miał do wyboru hańbę i wojnę. Wybrał hańbę, a wojnę będzie miał i tak”