Dlaczego?

 

 

W południowej Ameryce żyje sobie pewien sprytny motylek płci żeńskiej, składa on jajeczka, z których potem wyklują się larwy, na blaszce liścia, po czym ten liść delikatnie podgryza. Liść usychając zwija się w rulonik, który stanowi bezpieczne miejsce dla złożonych jajeczek. Nie byłoby w tym nic specjalnie dziwnego, gdyby nie to, że samiczka podgryza w ten sam sposób jeszcze sześć innych listków w najbliższym sąsiedztwie, nie składając w nich jaj. Mamy do czynienia z genialną inteligencją owego motylka. Co dzieje się dalej? Otóż ichni wróbelek widząc kilka zwiniętych ruloników podejrzewa, że ukrywają one coś „na ząb”. Rozdziobuje pierwszy i teraz mamy dwie możliwości. Prawdopodobieństwo, że trafi na właściwy jest niewielkie, ale jest. Oblizawszy dziób, otwiera pozostałe i tu rozczarowanie. Co ów wróbelek „myśli”? Ano, że jego odkrycie było zupełnym przypadkiem i na przyszłość nie należy zawracać sobie dzioba takimi znaleziskami. W wersji drugiej po rozłupaniu drugiego czy trzeciego pustego rulonika dochodzi do takiego samego wniosku. Jak zwał, tak zwał, choć pierwsze jajeczka zostały zjedzone, przyszłość następnych rysuje się nieźle. Skąd ten motylkowo – ornitologiczny wstęp? Zaraz wyjaśniam.

Zadawanie pytań jest niezbywalną cechą i potrzebą człowieka. Zadaje on te pytania, gdy tylko potrafi łączyć pojedyncze słowa w zdania. Wszyscy rodzice, nie wyłączając piszącego, znają aż za dobrze tę umiejętność 2 – 3 latka, która ulega pogłębieniu z każdym kolejnym rokiem. Niejeden raz doprowadzały nas te pytania do intelektualnej rozpaczy i wznoszenia rąk ku niebu z niemą prośbą o pomoc. Niestety ta pozytywna skłonność rodziców do słuchania pytań i odpowiadania na nie, z czasem u niektórych zanika. Co wówczas się dzieje? Ano gdy młody nie dostanie raz, drugi i trzeci odpowiedzi na swoje pytanie, gdy co gorsze widzi, że one denerwują dorosłych, przestaje pytać. Dochodzi do wniosku, że nie warto pytać i szukać odpowiedzi. I tutaj mamy owego wróbelka z początku naszych rozważań.

I młodszy i starszy człowiek, który nie otrzymuje odpowiedzi na swoje pytania czuje się zlekceważony, a nawet wzgardzony i często odpłaca podobnie  tym, którzy tak go potraktowali. To oznacza koniec relacji i dialogu z tymi osobami. Odpowiedzi poszuka gdzie indziej  i u kogoś innego. Ryzyko, że te źródła będą marnej jakości jest poważne. Ale jest też „pozytywna” strona tej sytuacji. Pytani mogą odetchnąć z ulgą. Ci smarkacze młodsi i starsi, którzy powinni siedzieć cicho i nie zawracać głowy dostojnym ekscelencją (bo to o nich mowa), nareszcie się od nich odczepią. Nie trzeba będzie szukać odpowiedzi na ich głupie i bezczelne pytania i nareszcie święty spokój. A że będą nas obojętnie mijali? Łaski nie robią! Pewien chłop przemycał przez granicę herbatę w worku na żarcie dla konia, który był zaprzężony do furmanki. Na pytanie żołnierza co jest w worku, zawsze odpowiadał:-  Żarcie dla konia, panie żołnierz, ale któregoś dnia „pan żołnierz” sprawdził zawartość i zdenerwowany krzyczy: – Chłopie to jest żarcie dla konia, to żre koń? Na to chłopina spokojnie – Panie żołnierz, nie chce, niech nie żre, jego sprawa. Otóż to!

Kościół w Polsce od kilku lat toczy ciężki kryzys, jest ten Kościół zasypywany setkami pytań. Zadają je ludzie głęboko wierzący, troszczący się o ten Kościół, zadają je z głębi swojego nieobojętnego serca. Kierują je do swoich kapłanów, biskupów i starszych w Kościele. Nie oczekują pochwał i uznania, chcą jedynie by na te swoje pytania otrzymali odpowiedzi. To może być początkiem dialogu i nawiązania ozdrowieńczych relacji. Co otrzymują w zamian? Przede wszystkim wyniosłe i podszyte lekceważeniem milczenie. Pytani zdają się mówić: – to my jesteśmy Kościołem i my decydujemy o nim. To my mamy powłóczyste szaty i głęboką mądrość malującą się na naszych twarzach. To my jesteśmy ekscelencje, eminencje, dyrektorzy i prałaci. To my mamy prawo was pouczać, a nie odwrotnie, będziemy mówili to co chcemy i co my uważamy za słuszne, a wy tam na kościele macie nas słuchać, co jest prawem i co jest sprawiedliwością. A jak wam się nie podoba to jesteście zarazą, drugim sortem i cali jesteście w grzechach.

Skoro tak, to wielu odpowiada – w porządku. Będziemy was omijać, będziemy omijać miejsca gdzie przemawiacie i nas pouczacie, abyście nie zarazili się od nas tą zarazą, albo jeszcze czymś gorszym. Będziemy ku waszemu oburzeniu, jeśli już będzie trzeba, zwracać się do was „proszę pana”. O to wam chodzi? Czy wy przestaliście sami sobie zadawać pytania? A może trzeba wam krzyczeć do ucha – halo, tu ziemia, albo jak ów sześciolatek do swojego dziadka – dziadku uruchom myślenie. Czy wy naprawdę nie widzicie, jak rozłazi się wam owczarnia? Czy nie żal wam tych owiec, które zaginą z powodu waszej gnuśności?

Tak to prawda, są nieliczni, którzy próbują na te pytania odpowiadać, ale zawsze według tego samego schematu. Świetnie to ilustruje pewna anegdota:” Jakiegoś profesora zapytano co sądzi o pracy doktorskiej młodego naukowca, odpowiedź była natychmiastowa – jest w tej pracy wiele nowego i ciekawego, po czym z uśmiechem dodał – tylko to co jest nowe, nie jest ciekawe, a to co jest ciekawe, nie jest nowe”. Owi biskupi usiłują sensownie odpowiedzieć na zadane pytania, tylko jeszcze dobrze nie zaczną a już jest „ale”. Ale nie jest tak źle, nie można uogólniać (pewnie, że nie można), nie wszyscy są tacy sami (ważne odkrycie), instrukcja mówi że… (instrukcje są po to, aby ich nie przestrzegać), to decyzja należy do stolicy apostolskiej, tym zajmuje się nuncjusz, proszę go pytać  (ha, ha, ha), mam nadzieję, że biskup (tu nazwisko) nie pogardza ludźmi, tylko krytykuje ideologię (ja nadziei nie mam, znaczy się niedowiarek), cała Polska wiedziała co robił pewien biskup, ale ja nie wiedziałem, to nie należy do mojej jurysdykcji, a w ogóle trzeba się modlić za kapłanów (nowsza wersja starego powiedzenia :” Idźcie dziadku dalej, niech was Bóg (ale nie ja) opatrzy” . Kto to powiedział : słowa, słowa, słowa?

Żeby nie było tak teoretycznie to kilka moich pytań, co nie nowe. Oczywiście, aż tak głupi nie jestem, żeby liczyć na odpowiedź. Byłbym szczęśliwy, gdyby ktoś zechciał odpowiedzieć, dlaczego nie odpowiada.

1/ Domyślam się, że część wiernych świeckich i duchownych modli się, wzorem pewnego księdza, o rychłe odejście do domu Pana, ks. Bonieckiego. Póki co pytam czy ów głupkowaty zakaz będzie uchylony?

2/ Pytam czy ktoś wreszcie zechce stwierdzić, że rozgłośnia i telewizja partyjna nie ma prawa używać stwierdzenia :” Katolicki głos w twoim domu”. Niech sobie będzie, niech robi co chce i popiera kogo chce, tylko bez „katolicki”

3/ Czy znajdzie się biskup/biskupi, którzy zapytają nuncjusza, dlaczego nie odpowiada na zadane mu pytania, może trzeba pofatygować się do jakiejś dykasterii watykańskiej i zapytać po co on nuncjusz jest, skoro jest mu obojętne co dzieje się w Kościele w Polsce. Dwaj poprzedni też uważali, że milczenie jest złotem.

4/ Czy sprzeczność między nauczaniem pewnego biskupa (wpływ zarazy na życie codzienne Polaków, oraz herezja ekologizmu),  a nauczaniem kochanego Franciszka, napawa innych biskupów przynajmniej niepokojem?

5/ Dlaczego nasi biskupi tak czuli na punkcie szóstego przykazania Dekalogu, są głusi wobec ósmego przykazania? Z telewizji tzw. publicznej dzień w dzień leje się kloaka kłamstwa, podłości i nienawiści, biskupi solidarnie milczą. Domyślam się jednak, że gdyby wyświetlono jakieś soft porno, och to by się działo. I proszę nie obrażać mojej inteligencji (chociaż tyle) i nie tłumaczyć mi, że przerwanie tego milczenia to byłoby wtrącanie się do polityki. Może także przy okazji warto wytłumaczyć licznym duchownym czym różni się Dobra Nowina od „dobrej zmiany”. Jeżeli jakaś pomoc potrzebna to mój adres znacie.

Proszę zrozumieć, nawet jeśli powyższy wywód uznacie moi biskupi za bezczelny, nawet jeśli uznacie wszystkich, którzy stawiają pytania za „ciemny lud”, to proszę wziąć pod uwagę, że my też jesteśmy( rozumiem, że dla niektórych z was jest to dużym dyskomfortem) ludem bożym, jesteśmy waszą owczarnią. Nie wiemy jakiego koloru była owca której poszedł szukać pasterz, wiele wskazuje na to, że była ona niegrzeczna i nieposłuszna, a jednak wziął ją na swoje ramiona. No to czekamy!

 

Celibat – tak czy nie?

 

 Jeżeli stawia się pytanie sobie samemu, to wypadałoby na nie odpowiedzieć, cóż kiedy nie potrafię, choć podejrzewam, że jestem w tym braku odpowiedzi w dobrym i licznym towarzystwie. Stąd też te kilka refleksji statystycznego wiernego, który w pełni korzystając  z daru kapłaństwa udzielonego moim bliźnim, nie może być obojętny w tej sprawie.

Wiadomo, że w pierwszych wiekach Kościoła nie był celibat obowiązkowy, co więcej św. Paweł wręcz zalecał, aby nawet biskup miał żonę i całkiem racjonalnie to uzasadniał. Oczywiście czas robi swoje, a otoczenie cywilizacyjne i kulturowe się zmienia więc i zmieniło się rozumienie i potrzeba celibatu. Jego późniejsze wprowadzenie, też nie wynikało jedynie z przyczyn duchowych. Arcybiskup Ryś stwierdza wyraźnie, że celibat nie należy w sposób konieczny do natury kapłaństwa. I to jest najważniejsze. Można i trzeba rozważać korzyści jakie on daje i straty jakie powoduje, ale to nieco inne zagadnienie.

Naturą kapłaństwa, jego istotą jest szczególne służenie Bogu i bliźnim. Zaryzykowałbym opinię, że jeśli czegoś współczesnemu katolikowi najbardziej brakuje, to nie ewentualnego braku celibatu u księży, ale tej szczególnej służby. Powiedziałbym brutalnie – co mi po celibacie tego czy innego księdza, gdy jego życie „zawodowe” niewiele ma wspólnego z tą szczególną służbą? Powstaje wobec tego, ważkie moim zdaniem pytanie, czy ta szczególna służba Bogu i bliźniemu, wymaga celibatu? I odpowiedź jak się wydaje wcale nie jest oczywista. Bez trudu można współcześnie wskazać ludzi, którzy w sposób piękny służą Bogu i swoim bliźnim, mając rodziny czy choćby nie wyrzekając się ich posiadania.

Mamy, nie dotyczy to tylko celibatu, takie naiwne przekonanie, że jak stworzy się ludzką normę, nawet piękną i w zamyśle pożyteczną, to ona niemal na zasadzie automatu, będzie działała. Tymczasem jak to się mówi, rzeczywistość „skrzeczy”. Bardzo wyraźnie widać to na przykładzie programów szkolnych i uniwersyteckich. Programy są tak rozbudowane, że ich całkowite zrealizowanie jest praktycznie niemożliwe, co nie znaczy, że te programy są złe. Na papierze wyglądają wspaniale, można nimi się szczycić, gdyby zgodnie z zamysłem ich autorów dało się je zrealizować, mielibyśmy genialnych absolwentów. Ktoś może powiedzieć, że cel jest piękny i wszyscy powinni do niego dążyć. Jeżeli chodzi o normy Boże, to zgoda, ale w przypadku ludzkich, niekoniecznie tak to działa. Trzymając się tego przykładu, jeżeli ktoś marzy o byciu siłaczką czy doktorem Judymem ( no może z lepszym zakończeniem) to czemu nie. Na co dzień brakuje  uczciwych, pełnych dobrej woli nauczycieli i lekarzy. Czy brak celibatu automatycznie spowoduje, że będziemy mieli więcej dobrych kapłanów? No właśnie to jest pole do dyskusji i rozważań, do szukania najwłaściwszych rozwiązań. Samo „nie, bo nie”, sprawy absolutnie nie rozwiązuje. Dobrze, że dyskusja na ten temat zaczęła się i trwa.

Nie jest żadną tajemnicą, a powszechnie doświadczaną rzeczywistością, że wielu kapłanów, którzy powinni być uświęceni  łaską celibatu, swoje zadania wypełnia gorzej niż przeciętnie. Tak wiem, że to ich wina, że nie rozumieją swojego powołania i nie rozumieją daru jakim jest dla nich celibat, że nie skorzystali z łaski całkowitego oddania się Panu. No to rączka w górę – kto z nas małżonków w pełni rozumie i w pełni wykorzystuje powołanie wynikające z przyjęcia sakramentu małżeństwa? Kto całkowicie powierza się Bogu w misji tworzenia rodziny?

Sam napisałem, że kapłaństwo jest szczególnym darem, ale tak naprawdę sądzę, że my wszyscy mamy od Boga jakiś szczególny dar, dar dopasowany do naszej osoby. Kapłan jak wiadomo jest z ludu i dla ludu. Lud nie produkuje herosów, choć tacy oczywiście się zdarzają, raczej trzeba przyjąć, że kapłani są takimi samymi grzesznikami jak każdy z nas. To na argument, że żonaci księża będą gorszyli nas faktem, że w ich małżeństwie, w ich rodzinie nie wszystko będzie piękne i wspaniałe. A w naszych katolickich małżeństwach i rodzinach jest zawsze pięknie i wspaniale?

Samotność jest jednym z najbardziej dojmujących doświadczeń człowieka, może być źródłem wielkich cierpień. Tak wiem, ksiądz który cierpi z powodu swej samotności, powinien ofiarować to cierpienie Bogu i jeszcze bardziej poświęcić się pracy. Jasne wszyscy powinniśmy swoje cierpienie ofiarować Bogu, a potem już będzie „z górki”. Dostaję szczękościsku, gdy słyszę takie rady, gdy ktoś tak „pociesza” cierpiącego. Czy można ustalić jedną normę ludzką dla wszystkich? W przepięknym filmie o życiu w klasztorze trapistów we francuskich Alpach – „Wielka cisza”, jest taka zabawna, ale dla mnie wzruszająca scena. Zakonnicy idą do swoich cel z miskami z jedzeniem, wszystkie podobne, ale czarnoskóry zakonnik, ma na swoim talerzu  jeszcze pokaźną bułę. Nie znam przyczyny, ale może to bardzo skromne jedzenie w czymś ważnym mu przeszkadzało, no to dostał dokładkę.

Paradoksalnie tak krytykowany klerykalizm, ma w celibacie sprzymierzeńca. Jeszcze raz powtarzam, bo nigdy za dużo, że wszyscy jesteśmy takimi samymi grzesznikami, ale norma celibatu powoduje, że jedni i drudzy uważają, że księża jednak trochę mniej. Inaczej mówiąc, jak w starym dowcipie, księża siusiają mniej, choć tak naprawdę siusiamy dokładnie tak samo. Celibat stawia księdza ponad zwykłych śmiertelników, ponad „dzieciorobów”, jak niektórzy subtelnie to określają, a stąd już tylko jeden krok od przekonania, że księżom wolno więcej, bo się poświęcają.

Jest jeszcze jedna sprawa, choć pisać i rozważać można jeszcze długo, ale to sprawa ważna . Jest nią faktyczne przestrzeganie celibatu przez duchownych. Trudno tu podawać jakieś konkretne liczby czy procenty, ale wygląda to chyba niepokojąco i mówią niektórzy duchowni, że jest to poważny problem i to problem nienowy. Zdaję sobie sprawę, że nie przestrzeganie ludzkiej zasady nie może być wystarczającym powodem do jej zniesienia, ale z pewnością powinno być powodem pogłębionej refleksji. Mamy wcale nierzadko skłonność do zalecania ideału i heroizmu, choć w moim przekonaniu Bóg tego od nas nie wymaga, a przynajmniej nie od wszystkich. Jezus mówi o naśladowaniu Go. Naśladowanie z natury rzeczy niesie w sobie pewną niedoskonałość w stosunku do oryginału, o idealnym naśladowaniu Jezusa możemy póki co jedynie mądrze pomarzyć.

Chleba i igrzysk

 

       Czytając fragmenty książki „Testament”, lektura „Roku 1984″ Orwella, może wydawać się powiastką na dobranoc. Kiedy w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, pierwszy raz czytałem „Rok 1984”, wydawał mi się groźną acz daleką i nieco fantastyczną wizją przyszłości. Zapewne nikt nie przypuszczał, jak szybko stanie się codzienną rzeczywistością. Pewnie,  czas płynie, technika rozwija się w oszałamiającym tempie, to i anturaż się zmienił. Z niepokojem i lekkim przynajmniej dreszczykiem czytaliśmy o orwellowskiej policji myśli, a dziś z własnej woli „nosimy” ją w kieszeni lub torebce. Jakby tego było mało, to ciągle domagamy się aby była ona coraz sprawniejsza i gotowi jesteśmy płacić za to spore pieniądze. Zaiste Orwell przewraca się w grobie. Perwersja? Ależ skąd! To takie przecież wygodne, przyjemne i sympatycznie nas uzależniające niczym, a właściwie tak samo jak narkotyk. A ministerstwo Prawdy, to przy dzisiejszej medialnej machinie, mały pikuś.

Kiedyś główna gazeta komunistycznej propagandy miała „wytłuszczony” podtytuł „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się”. Proletariusze jednak wykazali mały entuzjazm do łączenia i rozłączyli się, a system diabli wzięli. Dziś wiele mediów wyznaje inne hasło:” Populiści wszystkich krajów, łączcie się”. W odróżnieniu od poprzedniego, to zostało przyjęte z wielkim entuzjazmem. Rzesza ludzi „kupuje je”, a w czasie wyborów radośnie głosuje na  populistów. Podstawowy problem z populistami polega na tym, że oni kłamią, ale ich kłamstwo, wbrew temu co mówi ludowa mądrość, że kłamstwo ma krótkie nogi – ma długie nogi.

Populiści wszelkiej maści i narodowości ogłaszają wszem i wobec, że odkryli wbrew prawom fizyki” perpetuum mobile”. Trzeba im tylko uwierzyć, a przynajmniej nie przeszkadzać, a wkrótce zbudują raj na ziemi, czy jak kto woli, nowy wspaniały świat. Że do tej pory nikomu się to nie udało? Nie szkodzi, widocznie za mało kochali swój kraj, który w efekcie zostawili w ruinie. Brakło im odpowiedniej wizji, chęci, a nade wszystko przekonania, że cel uświęca środki.  Ale to wszystko da się naprawić. Nie wierzcie drodzy obywatele, że nie ma pieniędzy, one są, tylko trzeba umieć je wydawać. Lud, jak wiadomo od czasów starożytnych, pragnie chleba i igrzysk. Lud chce wieść życie proste, bez zmartwień, bez pytania o przyszłość. Nie chce się stresować ciągłymi wyborami. Lud, czyli wielu z nas, wybiera według zasady – raz, a dobrze. Stąd do dziś niektórzy wierzą w płaską ziemię, ufoludków, a nie wierzą w globalne ocieplenie. Chemistralsi wierzą, że w smugach kondensacyjnych samolotów są rozpylane środki przeciw płodności, ale nigdy ich, znaczy się tych specjalnych samolotów, nie zauważono nad Izraelem. Antyszczepionkowcy są przekonani, że dzieciom podaje się rtęć z wycofanych termometrów rtęciowych, tak aby koncerny farmaceutyczne mogły te dzieci później leczyć za niemałe pieniądze. Niektórzy wierzą również w…, no dobra nie piszę felietonu politycznego, to nie napiszę w co wierzą, ale jak ktoś czyta moje artykuły, to się domyśli.

Z tym chlebem, który to chleb mają rozdawać populiści, może być kłopot, ale igrzyska – czemu nie. Formuła tych znanych ze starożytności się wyczerpała, na nie trzeba było mieć sporo kasy. Te lwy, tygrysy, gladiatorzy, to wszystko kosztuje. A przecież dziś nawet zwyczajny cyrk powoduje protesty tych wegetarian, cyklistów i całego tego zielonego tałatajstwa. Kochany Franciszek wprawdzie ich gorąco popiera, ale on nie rozumie, zresztą nie tylko tego, że ziemię trzeba czynić sobie poddaną. Nic to, wyślemy do Watykanu delegację myśliwych i drwali, a oni przedstawią Franciszkowi nową wykładnię teologiczną interesującego nas cytatu z Biblii i wręczą mu odznakę honorowego łowczego z zieloną czapeczką i piórkiem ptaszka ustrzelonego w ramach czynienia sobie ziemi poddanej.

Byłoby jednak błędem sądzić, że dziś igrzysk nie da się zorganizować. Główny bohater „Psów” Pasikowskiego mówi do przewodniczącego komisji weryfikacyjnej:” Czasy się zmieniają, ale pan jest zawsze w komisjach”, czasy więc się zmieniają, ale w odróżnieniu od pana przewodniczącego, igrzyska też muszą się zmieniać. Co więcej przy odpowiedniej inwencji i logistyce takie igrzyska są praktycznie bezpłatne. Wystarczy „rzucić” nośne, „zapładniające” hasło i już znaczna część społeczeństwa radośnie bije brawo i na dodatek czuje się wspólnotą. Dla populistów to jest gwiazdka z nieba, dar losu, czy jak niektórzy mówią „dar nieba”, oczywiście taki „dar nieba” przysługuje tylko wybranym. Z wrodzonej skromności przyznaję, że owego daru nie otrzymałem i nie zostałem zaliczony do wspomnianej wspólnoty.

W roku 2015 wierzącemu narodowi rzucono na pożarcie, znaczy się do refleksji, temat do rozmyślania pt. uchodźcy. Emocje sięgnęły zenitu. Pewien bardzo ważny i pobożny polityk, któremu nie starczało „do pierwszego”, postanowił, że komu innemu będzie głosił „Dobrą Nowinę”, a komu innemu „Dobrą zmianę”. Uchodźcom postanowił, wprawdzie w wielkim zatroskaniu nieustannie malującym się na jego twarzy, głosić „Dobrą zmianę”. Po prostu mieli pecha – to się zdarza i nie ma co wylewać łez, jeżeli już to krokodyle.

Barbarzyńcy nadciągają – to był przekaz dnia, od którego mnóstwo chrześcijan rozpoczynało poranną modlitwę. Barbarzyńcy będą zabijać, a już na pewno gwałcić nasze kobiety. Odszczepieńcy od prawdziwej wiary nieśmiało zauważali, że niemal sto procent zabójstw i gwałtów dokonują osobnicy, którzy w paszporcie mają obywatelstwo polskie, a w kościele parafialnym metrykę Chrztu św. Istnieje jednak domniemanie, że Polak – katolik jest od czasu Mieszka I, organicznie niezdolny do takich czynów i to wroga propaganda „ulicy i zagranicy”.  Barbarzyńcy mieli także likwidować nasze kościoły, choć można przypuszczać, że zlikwidują się one same, jak zabraknie wiernych.

Igrzyska, jak to igrzyska, znudzą się lwy i tygrysy, to na arenę trzeba wpuścić inne potwory. Ludzie uwielbiają się bać, nawet tacy dżentelmeni , którzy z nudów liczą kraty w oknach, szczerze boją się o swoje i nie tylko, dzieci, co serio wskazuje, że jest i powinna być dla nich nadzieja. Spece od inżynierii społecznej ruszyli głową (?) i wymyślili potwora Gender (zainteresowanych odsyłam w ramach kryptoreklamy, do mojego wpisu „Baśń o potworze Gender), dodali seksualizację żłobków i przedszkoli, a na deser LGBT. „Ciapaci” gwałcili, zabijali i likwidowali święty Kościół Powszechny, ci mają zamiar robić dzienny desant wszędzie tam, gdzie pojawią się nasze pociechy czyli jedna wielka tęcza nad katolickim państwem narodu polskiego.  Lud się ucieszył, wprawdzie służba zdrowia w stanie zapaści, w edukacji zamęt ( wolałbym użyć innego słowa, ale to jest katolicki portal), a igrzyska w pełni. Ludzie się nie nudzą, znowu jest o czym rozmawiać i o czym się kłócić przy rodzinnym stole. A przede wszystkim jest nowy obiekt nienawiści i nowy produkt uboczny „Divide et impera” .

Populiści wszakże nie są głupi. Wiedzą, że po przekroczeniu masy krytycznej, lud zacznie się rozglądać za wszelkiego rodzaju chlebem i wtedy ich los wkroczy w fazę mniej komfortową. Dlatego tylko udają, że oni jedzą jak lud, odpoczywają jak lud i najważniejsze, że czują tak jak lud, którym tak naprawdę gardzą i radzą mu, żeby za…….., znaczy się pracował za miskę ryżu.

W czasach PRL-u był taki zabawny dowcip: „Pani na lekcji pyta się, czy ktoś zna jakiś patriotyczny wierszyk. Wstaje Jasiu i recytuje: Była sobie kotka patriotka, urodziła kociąt pięć – cztery partyjne, a jedno nie. Zachwycona pani za tydzień w czasie wizytacji, prosi Jasia o powtórzenie wierszyka. Jasiu wstaje i recytuje: Była sobie kotka patriotka, urodziła kociąt pięć, jedno partyjne, a cztery nie. Ależ Jasiu –  protestuje nauczycielka, tydzień temu mówiłeś, że cztery były partyjne. Tak proszę pani, ale one już przejrzały na oczy.”

Nie ulega wątpliwości, że lud prędzej czy później też przejrzy na oczy i wtedy zobaczy faktycznie naszą Ojczyznę w ruinie i rad nierad będzie musiał wziąć się za pracę. Igrzyska wprawdzie rzecz fajna, ale jeść trzeba, tego nawet populiści nie zmienią.