No to rozdzielamy!

 

 Datę wyborów można bez trudu przewidzieć patrząc na tytuły artykułów poświęconych rozdziałowi państwa od Kościoła, czy jak kto woli, Kościoła od państwa. Nieco zabawna jest powtarzalność pewnych mitów, które odgrzewane są razem z dawno zużytymi argumentami. To ulubiony temat zarówno tych, którzy za owym rozdziałem są, jak  i tych którzy  temu rozdziałowi, są przeciwni. Nie twierdzę, że ta dyskusja jest niepotrzebna i że nie ma spraw, którym warto się uważnie przyjrzeć. Przykro jednak stwierdzić, że ilość bzdur jaka jest wypowiadana w tym temacie, zarówno po jednej stronie, jak i drugiej, jest zaiste imponująca. Może najpierw stanowisko wobec tego mitycznego rozdziału, strony kościelnej.

Słuchając głosów Kościoła, ze szczególnym uwzględnieniem naszych biskupów, można odnieść wrażenie, że jakakolwiek zmiana istniejącego stanu rzeczy, grozi katastrofą  o wymiarze kosmicznym. Gdyby choć część tych zmian nastąpiła, a nie da się tego wykluczyć, wierni będą musieli zejść do katakumb. I tu mamy poważny problem, bo tychże u nas nie ma. Jest trochę poradzieckich schronów, ale istnieje obawa, że ateistyczny nadzór budowlany nie zgodzi się na korzystanie z nich. Pozostają na szczęście wały jasnogórskie. Już dziś gromadzą się przy nich rośli młodzieńcy ze sztandarami na których są hasła zapowiadające śmierć wrogom Ojczyzny i wrogom świętej wiary katolickiej. Dział wprawdzie na murach nie ma, ale może NATO da się ubłagać i jakieś podrzuci. No i jest oczywiście Matka Boża z… flintą, jak to kilka lat temu pisał pewien mąż świątobliwy. Wyrażał on nadzieję, że w razie czego nasza Królowa (w odróżnieniu od tej trochę ślamazarnej Włodzimierskiej) zrobi z tej flinty właściwy użytek, zdaje się, że miał na myśli Tatarów (wiadomo islamiści), ale na pewno z ateistami też by sobie poradziła. Pewien bardzo ważny człowiek stwierdził, że być może będziemy samotną wyspą na oceanie nieprawości współczesnego świata. Można by wprawdzie tę nieprawość rechrystianizować, udając się tam milionem aut elektrycznych, ale póki co brakło prądu. Nie ma się co jednak czepiać, ważne są dobre chęci. Piekło wybrukuje się kostką Bauma i git będzie, jak mówią starzy recydywiści.

A poważnie. Kościół potrzebuje do swojej misji duszpasterskiej przede wszystkim tego, by mu państwo w niej nie przeszkadzało. Może, i powinno, pomagać w sprawach nazwijmy technicznych, ale o tym za chwilę. Wspieranie wysiłków duszpasterskich, albo jeszcze gorzej, zastępowanie ich przez państwo, może słusznie oburzać ludzi niewierzących. Kościół oczekując tego popełnia poważną aberrację umysłową, a prowadzi to prostą drogą nie tylko do konfliktu, ale i do odejścia z tegoż Kościoła wiernych. Nie jestem prorokiem, ale na dzień dzisiejszy, nie ma żadnych znaków, że ateusze będą wycinać przydrożne krzyże, a kapliczki wysadzać dynamitem. Dzień, jak wiadomo, ma dość zmartwienia swojego. I najważniejsze, my tych naszych wrogów nie ważne prawdziwych, czy urojonych… mamy kochać! Głupio wyszło! Pewien Żyd dwa tysiące lat temu na tym przesłaniu założył swój Kościół, oddał za niego swoje życie, a po zmartwychwstaniu obiecał, że bramy piekielne (wstawić właściwe nazwy) go nie przemogą. No to trzeba się wziąć do roboty, może to jest już ta godzina przed północą?

No to teraz o drugiej stronie, która jest za rozdzieleniem państwa od Kościoła.  Są wśród nich osoby, którym nienawiść do tego Kościoła, nieważne rozdzielonego czy nie, odbiera rozum. Dialog z nimi jest w zasadzie niemożliwy, nie ze względu na brak szacunku do nich, ale raczej z braku wykształcenia psychiatrycznego ewentualnych rozmówców. Więcej miejsca nie ma potrzeby im poświęcać, pokój z nimi.

Spora część polityków i publicystów zabierających głos w tym temacie, ma oczy przysłonięte mgłą niechęci do Kościoła, ot tak po prostu. Oczywiście to jest ich prawo i nikt nie może tegoż prawa kwestionować. W części ta niechęć jest uzasadniona, w trudnej do oszacowania pozostałej, jest wynikiem różnych mitów, a czasami myślenia, któremu brak jest racjonalności, albo po prostu zdrowego rozsądku. Taką bzdurą założycielską tej niechęci jest niezrozumienie tego, czym jest państwo i jak ono działa. Do znudzenia powtarzany argument, że państwo nie powinno płacić osobom, które uczą religii, opiera się na mniemaniu, że państwo ma jakieś swoje „prywatne” pieniądze i wydaje te pieniądze na podstawie swojego „widzimisię”. Otóż wypada zauważyć, że nawet uczeń gimnazjum wie (powinien wiedzieć), że na zasoby państwa czyli budżet, składamy się wszyscy w postaci płaconych podatków i wszyscy też mamy prawo decydować o sposobie wydawania tychże podatków. Jest nie do pogodzenia z ideą państwa mniemanie, że każdy z osobna będzie sam decydował na co wydawane są wspólne zasoby, chyba że przez państwo rozumiemy kilka skleconych z gałęzi szałasów.

Sztuka rządzenia państwem polega na tym, aby w dzieleniu tych wspólnych środków znaleźć rozsądny kompromis. Ten kompromis  nikogo w pełni nie zadowoli, ale taka jest demokracja. Żądanie jednej grupy społecznej, w dodatku niekoniecznie będącej w większości, aby pozbawić inną państwowego wsparcia tylko dlatego, że im się to wsparcie nie podoba, jest zwyczajnie głupie i oczywiście niesprawiedliwe. Jak by to wyglądało w praktyce? Parę przykładów.

Patrzę z pewnym zdziwieniem (raczej na pewno nie tylko ja) na kilkunastu mężczyzn, którzy na, wybudowanym także za moje pieniądze, boisku uganiają się za okrągłym przedmiotem. Biegają sobie, kopią z wielkim zapałem (z tego co wiem, nie zawsze z zapałem) ten okrągły przedmiot. Widownia się cieszy, jedni krzyczą, drudzy wyją, a bojowe oddziały policji muszą dbać o to, by ci miłośnicy oglądania wzajemnie się nie pozabijali, albo nie zdemolowali wszystkiego co znajdą na swojej drodze, gdy już wracają do domów, radośnie porykując przed moimi oknami. Dlaczego na to wszystko idą pieniądze z moich podatków?

Dlaczego z tychże jest finansowana partia, która według mnie szkodzi państwu? Dlaczego mam płacić na tzw. telewizję publiczną, którą omijam szerokim łukiem? Dlaczego mam płacić za darmowe środki antykoncepcyjne (jest taki projekt) tym, którzy chcą się radośnie bawić w łóżku? Nie mam nic przeciwko ich zabawie, ale niech robią to za swoje pieniądze, tak jak ja za swoje pieniądze muszę kupować leki ratujące mi życie.

Godzę się na to wszystko, bo żyję w Państwie, w naszym wspólnym Państwie. Przyjmuję do wiadomości, że moje wartości nie zawsze są wartościami dla innych i oczekuję, że ci inni zrobią to samo.

I na koniec jeszcze jedna sprawa. Często pada zarzut „wtrącania” się Kościoła do państwa. Ustalmy, jeśli to „wtrącanie” jest niezgodne z obowiązującym prawem, to oczywiście nie powinno to mieć miejsca. Jest jednak cała gama relacji między szeroko rozumianym Kościołem a państwem, które z punktu widzenia obowiązującego u nas prawa, są albo dozwolone, albo neutralne. Duchowni, w tym oczywiście także biskupi, mogą wypowiadać się na dowolne tematy, mogą pisać listy do posłów, mogą apelować, sugerować i domagać się, podobnie jak każdy inny obywatel. Jeżeli biskup czy kardynał zechce kandydować na urząd prezydenta, to też mu wolno, bo jak każdy obywatel ma czynne i bierne prawo wyborcze. Jeśli będą robili to nieroztropnie, to tylko sami sobie i Kościołowi, który reprezentują, zaszkodzą. Ale to akurat jego przeciwnikom powinno się podobać.

Nie podoba mi się nie jedna rzecz w moim Państwie i w moim Kościele, ale to ja jestem i Państwem i Kościołem. Ktoś chce mnie przeciąć na pół? Dlatego moi bliźni niewierzący, czy wierzący inaczej – żyjcie i pozwólcie żyć innym. Zgadzam się, że należy oddać to co cesarskie, cesarzowi, a to co boskie, Bogu, tylko jakim prawem uważacie, że to wy będziecie ustalali co jest czym?

 

 

 

Poglądy i prawda

                                          

 

 Każdy z nas ma swój osobisty pogląd na wiele różnych spraw i jest to zupełnie zrozumiałe. Każdy też uważa, że te jego poglądy są słuszne i prawdziwe. Mniemanie to bierze się stąd, że to są właśnie jego poglądy, no i koło się zamyka. Dopóki są prywatną tajemnicą właściciela w zasadzie problem jest niewielki, lub żaden. W momencie kiedy je przedstawiamy na takim czy innym forum, zasadnym staje się ich weryfikacja pod kątem:” Prawda to, czy fałsz?” Dość często w taki sposób są konstruowane różne quizy. Przekonanie, że mój pogląd jest prawdziwy, bo jest mój jest dalece nie wystarczające, choć dla wielu ludzi jest to argument ostateczny. Niestety takie podejście jest nie do obronienia ani od strony racjonalnej, ani nawet zwyczajnego rozsądku. To nie wyklucza przypadku, że mój pogląd może okazać się prawdziwy, ale stać się tak może dopiero wtedy, gdy potrafimy to udowodnić przy pomocy powszechnie przyjętych zasad i procedur. Te procedury, zasady są dorobkiem cywilizacyjnym, kulturowym i naukowym ludzkości. To jest wielowiekowa mądrość i doświadczenie ludzkości, dzięki któremu, każde następne pokolenie nie musi na nowo „odkrywać Ameryki”. Gdyby było inaczej nie wykluczone, że dziś siedzielibyśmy sobie na drzewie i radośnie konsumowali banana czy jakąś inną sympatyczną roślinkę. Czy jednak można inaczej?

Można. To „inaczej” jest główną cechą charakteryzującą wszelkie rewolucje polityczne i społeczne. Ich przywódcy stwierdzają, że odkryli „kamień filozoficzny” i posiedli wiedzę z drzewa poznania, a historia zaczyna się od nich. Przeszłość, czasem numerowana np. III Rzeczypospolita, to była republika komunistów i złodziei i oni wiedzą gdzie stało ZOMO , a gdzie stoją oni. Oni wiedzą, co uczynić aby zapanował powszechny dobrostan, który stworzy nowy, wspaniały człowiek. Jak w przeszłości tego typu rojenia się kończyły doskonale wiadomo, niestety historia wbrew popularnemu powiedzeniu nie zawsze jest nauczycielką życia.

Dlaczego o tym piszę? Jesteśmy świadkami niesłychanego podziału społeczeństwa, to brzmi ogólnie, ale to dotyczy naszego Kościoła, naszych rodzin, przyjaciół i znajomych. Ludzie potrafią obrzucać się obelgami w sklepie, w tramwaju czy na rynku. Jesteśmy świadkami podziału wobec którego intensywności, wszystkie poprzednie wydają się błahe. Czy jest możliwe aby go przezwyciężyć? Ciągle wierzę, że tak, bo ten podział przebiega także wewnątrz wspólnot w których przyszło mi żyć. Warunkiem brzegowym jest dobra wola i umiejętność wolnego, bez uprzedzeń myślenia. To ma być racjonalne myślenie ludzi, którzy potrafią rozważać, analizować i porównywać. F. Nietzsche jest autorem powiedzenia:” Kto dużo myśli, nie może należeć do partii”. Nie traktuję tych słów ortodoksyjnie, ale może warto nad nimi się zastanowić. To co poniżej jest propozycją, jeszcze raz, propozycją uważnego przyjrzenia się otaczającej nas rzeczywistości społecznej i politycznej. Nie uciekniemy od tego spojrzenia. To nie są rekolekcje „o nawrócenie”, o zmianę poglądów i sympatii. Zdanie Conrada mówiące, iż zadaniem pisarza jest wymierzenie sprawiedliwości widzialnemu światu, jest tak naprawdę zadaniem każdego myślącego człowieka.

W obiegu cywilizacyjnym Europy od dawna funkcjonują i są precyzyjnie zdefiniowane pewne pojęcia, nazwy i instytucje. Spróbujmy przyjrzeć się dwóm z nich.

1/ Sąd

Pojęcie znane niemal od zawsze od kiedy ludzie zaczęli tworzyć wspólnoty. Ewoluowało ono przez tysiąclecia, ale jego istota jest niezmienna. Ma on ustalać prawdę i wymierzać sprawiedliwość tym, którzy się jej domagają. To niezwykle trudne zadanie, dlatego w czasach nowożytnych jego działanie poddano bardzo rygorystycznym postanowieniom. Mają one na celu zapewnienie takich warunków, aby wyroki sądów były, w dostępnym człowiekowi wymiarze, bezstronne i sprawiedliwe. Wszyscy się zgodzili, że bezstronność sądu i sędziów jest absolutnym i koniecznym dobrem, które trzeba w maksymalny sposób zabezpieczać i chronić. Sąd i sędziowie w związku z tym muszą być niezależni od każdej innej władzy. Mają się posługiwać ustanowionym prawem, swoim doświadczeniem i, co bardzo ważne, sumieniem. Muszą być wolni od jakichkolwiek „podszeptów”. Czy faktycznie tak zawsze jest? Niestety, nie zawsze. W każdym zawodzie znajdą się ludzie, którzy sprzeniewierzą się ustalonym standardom tego zawodu. Pokonają oni wszelkie zabezpieczenia prawne, obyczajowe i moralne i będą czynić zło. Na szczęście istnieją bardzo rozbudowane struktury, których zadaniem jest zarówno kontrola wydanych orzeczeń, jak i eliminacja z zawodu ludzi, którzy sprzeniewierzyli się swemu powołaniu. Niezależność władzy sądowniczej nie jest absolutna w tym znaczeniu, że tworzą ją ludzie, ale politycy, niezależnie od opcji jaką reprezentują, powinni się trzymać od niej jak najdalej. Mają jedynie ją organizować i jej strzec. Oczywiście sędzia, który popełni przestępstwo np. przekupstwa, także podlega sądowi.

To co obserwujemy od trzech lat jest przekroczeniem dopuszczalnej ingerencji władzy ustawodawczej i wykonawczej w działanie sądów i sędziów. Rozumiem i przyjmuję do wiadomości, że części społeczeństwa może się to podobać i wyrażają akceptację dla takich działań. Konkretne działania władz są sprzeczne z istotą słowa „sąd”. Ta nazwa jest jakby opatentowana, zastrzeżona i o tym czy coś możemy nazwać sądem nie decyduje taki, czy inny polityk. Jest takie holenderskie powiedzenie, które dobrze oddaje istotę sporu o nazwę instytucji, którą nazywamy sądem:” Można nazwać strusia krową, ale mleka z tego nie będzie”.

I jeszcze jedno porównanie dotyczące tej sprawy. Społeczność europejska w prawie handlowym zdecydowała, że nazwa produktu musi odpowiadać cechom oddającym istotę produktu. I tak masłem można nazwać tylko i wyłącznie produkt zawierający ok. 70% tłuszczu mleka krowiego. Produkt regionalny nazwany oscypkiem musi zawierać odpowiednią relację między mlekiem owczym i krowim, z którego fermentacji został wykonany. Oczywiście są konsumenci, którzy zamiast masła wolą różnego rodzaju tłuszcze roślinne i mieszanki tychże z tłuszczem z mleka krowiego. Mogą oni przekonywać, że jest to smaczniejsze i nawet zdrowsze, ale masłem tego nazwać nie można, bo byłoby to oszukiwanie klientów. Są oczywiście pewne różnice między np. masłem duńskim i polskim, ale nie co do zasady.

2/ Media publiczne

To pojęcie stosunkowo młode, ale jego znaczenie jest powszechnie ustalone. To są media, które w szczególny sposób są własnością całego społeczeństwa. O tej własności świadczy fakt, że wszyscy, którzy posiadają odbiornik radiowy czy telewizyjny, muszą płacić specjalny podatek na utrzymanie tychże mediów. Z tego już prosty wniosek, że muszą one służyć całemu społeczeństwu, muszą odzwierciedlać różne  poglądy tego społeczeństwa. Jeżeli jakaś grupa społeczna czy partia polityczna chce prezentować tylko swoje poglądy, to tworzy sobie media prywatne, na które składają się tylko ci, którzy chcą z nich skorzystać. Myślę, że do tego momentu wszyscy się zgadzamy.

Mamy więc w naszym kraju media publiczne, których jestem współwłaścicielem, muszę płacić podatek za możliwość ich oglądania i jednocześnie liczona w miliony część społeczeństwa dostaje ogląd rzeczywistości z którym całkowicie się nie zgadza. W przypadku mediów prywatnych nie muszę ich oglądać, w przypadku mediów publicznych też nie muszę, tylko dlaczego mam za nie płacić? Jest swoistym przekleństwem mediów publicznych, że każda władza próbuje coś „uszczknąć” z niezależności tych mediów. W warunkach niedoskonałości wszelkich działań człowieka, nie pozostaje nic innego, jak mierzyć to „uszczknięcie”,to jest możliwe. Jeżeli media publiczne w swoich przekazach starają się odzwierciedlać opinie tych, którzy popierają aktualną władzę i tych, którzy są jej przeciwni, to lepiej czy gorzej, ale swoją misję spełniają. Jeżeli te proporcje są zdecydowanie przekroczone na korzyść aktualnej władzy, jeżeli marginalizują rolę opozycji czy w ogóle ludzi myślących inaczej, jeżeli wręcz odmawiają tym inaczej myślącym godności i uczciwości , to nie zasługują na miano mediów publicznych.

Jestem jednym z tych, których media publiczne opluwają w najgorszy sposób. Ja uczestnik Kościoła Katolickiego, ja bloger katolickiego portalu, tylko dlatego, że nie popieram aktualnej władzy, co jest moim świętym prawem, jestem obrzucany przez te media najgorszymi wyzwiskami. Przypisuje mi się najgorsze intencje, odmawia mi się miłości do mojej Ojczyzny, tytułuje mnie zdrajcą tejże, a w najlepszym razie mówi się o mnie jako o tym, który mniej kocha tę Ojczyznę. Kto i jakim prawem ustala to „mniej”? To nie są media publiczne, to jest łajdactwo i kłamstwo!

Tak jak zaznaczyłem na początku, to nie są „ rekolekcje o nawrócenie”, to jest zachęta aby uważnie przyjrzeć się rzeczywistości, która nas otacza, w której żyjemy i którą czy nam się podoba, czy nie, musimy moralnie oceniać. Te obelgi, które czasami spotykam pod swoimi tekstami, niczego nie załatwią, mogą co najwyżej spowodować ujście emocji, ale to sprawy nie rozwiązuje.

 

 

 

 

 

Tragiczna niemoc państwa!

 

 

Tragedia w Koszalinie i przejmujące słowa Ks. Biskupa Dajczaka, po raz kolejny każą się zastanowić nad rolą i zadaniami państwa. Swego czasu były minister sportu stwierdził, że Polska to jest dziki kraj, głosy oburzenia były powszechne, nie tak dawno inny minister mówił o państwie teoretycznym i też odebrano to źle. No to ja powtórzę, że Polska to dziki kraj i teoretyczne państwo. Dlaczego? Zanim odpowiem mała dygresja.

Kilka lat temu doprowadzałem wodę do naszego wiejskiego małego domku. Ilość papierów, które musiałem złożyć w powiatowym urzędzie, była zaiste imponująca. Miałem wrażenie, że nie podłączam się do gminnego wodociągu, ale buduję lotnisko zapasowe dla naszych F-16, a na wierzbie instaluję stanowisko rakiet ziemia – powietrze. Kiedy złożyłem już wszystkie dokumenty, odetchnąłem z ulgą. Naiwny idiota. Za kilka dni telefon ze starostwa, pan urzędnik nieco poirytowanym głosem oznajmia mi, że plan łazienki jest niekompletny. Uprzejmie pytam o konkrety. Nie zaznaczył pan – mówi ważny urzędnik –  czy sedes ma być po prawej stronie czy po lewej stronie łazienki. Tylko dzięki dobremu wychowaniu (dziękuję mamo, dziękuję tato) nie bluznąłem jakimś wulgaryzmem. Państwo jest żywotnie zainteresowane tym czy jego obywatel będzie, przepraszam, robił kupę po lewej stronie, czy po prawej stronie swojej łazienki.

To samo państwo nie jest w stanie sprawdzić miejsc publicznych w których bawią się nasze dzieci. To znaczy jest w stanie, ale mu się nie chce i nie sprawdza. Ludzi mnogo jak mawiają nasi bracia Rosjanie, pięć w tę, pięć w tamtą stronę. Kpię przez łzy i z bezsilnej wściekłości. W moim mieście na fatalnie usytuowanym przejściu dla pieszych musiało zginąć troje dzieci, by to przejście wreszcie zlikwidowano. Nie trzeba dodawać, że wcześniejsze założenie na tym przejściu sygnalizacji świetlnej było niemożliwe. Według ważnych decydentów wymagałoby to założenia stacji orbitalnej w kosmosie, a na to jak wiadomo nas nie stać. No cóż, mało to dzieci się rodzi?

Codziennie na naszych drogach giną niewinni ludzie, bo kierowcy albo są pijani, albo nie przestrzegają żadnych przepisów, ani boskich, ani ludzkich. Państwo troszczy się o kierowców, bo przecież nie o ofiary, i nakłada na nich symboliczne kary pieniężne, a ponieważ posiadacze samochodów do najbiedniejszych nie należą, no to jest, jak jest i ludzie giną dalej. Gdyby przekroczenie prędkości skutkowałoby  kilkutysięczną karą, to mniemam, że nie jeden by się zastanowił czy warto. Państwo jednak wyraźnie bardziej dba o interesy branży pogrzebowej. Oznakowany patrol policji drogowej przy codziennej jeździe spotykam dwa – trzy razy w roku, co tydzień pokonując około 40 km drogi krajowej w czasie 23 lat, policję spotkałem może parę razy. To właśnie jest dzikie państwo, bo faktycznie w dziczy nie mierzy się prędkości samochodów.

Ulubioną frazą naszych urzędników, także tych najwyższego szczebla jest stwierdzenie, że oni wprawdzie widzą nieprawidłowości, ale są bezsilni, bo nie ma odpowiedniego prawa. No to je do jasnej cholery uchwalcie! Ile młodych ludzi musiało umrzeć od dopalaczy, by wreszcie państwo odkryło, że są to narkotyki? To są grzechy naszego przeklętego „jakoś to będzie”.

W jednym z rachunków sumienia odkryłem pytanie:” Czy rzetelnie wykonuję swoją pracę?” i „ Czy moje niedbalstwo nie było przyczyną czyjegoś cierpienia?” Może czas aby nasi kaznodzieje oprócz błyskotliwych rozważań na temat szóstego przykazania Dekalogu, zajęli się także i tymi pytaniami.

Katolicka etyka seksualna – teoria i praktyka

 

 

Fakt, że tak wielu katolików nie przestrzega etyki seksualnej promowanej czy ustanowionej przez Kościół Katolicki, powinien skłonić tenże Kościół do zadumy i refleksji. Samo  nie przestrzeganie tej etyki można wytłumaczyć ludzką słabością od której nikt nie jest wolny, ale stan faktyczny jest gorszy. Bardzo wielu katolików jej po prostu nie uznaje w co najmniej paru ważnych punktach. Oczywiście zawsze można to skomentować ich złą wolą, stwierdzić, że nie są godni miana chrześcijanina i niech nie przychodzą do kościoła, jak to zgrabnie ujął pewien zakonnik, w butach upapranych gównem. To jest z pewnością pewna propozycja, choć nie sądzę aby była zgodna z tym co mówi Ewangelia. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że ludzkie słabości czy zwyczajnie grzech, nie mogą wyznaczać standardów etycznych, ale to nie znaczy, że należy obojętnie przechodzić wobec tej ludzkiej kondycji. Taką metodę stosował przez całe wieki Kościół i dziś lepiej niż kiedykolwiek widzimy kres jej skuteczności. Albo słowa o mądrości i wyczuciu ludu Bożego są faktem, albo pustą gadaniną na użytek doraźnych potrzeb Kościoła.

To prawda, że na szczeblu centralnym, jeśli tak można powiedzieć, nastąpiła zauważalna zmiana. Dowartościowano przede wszystkim znaczenie aktu małżeńskiego, jako znaku miłości i jedności małżonków. Nie da się jednak gładko przejść nad  wielowiekowym nauczaniem Kościoła z którego jasno wynikało, że jedyną usprawiedliwioną przyczyną aktu małżeńskiego jest prokreacja. Trudno oprzeć się wrażeniu, że dla wielu wybitnych ludzi Kościoła ideałem byłby seks małżeński po ciemku i w ubraniu, a za ewentualną przyjemność należałoby odpokutować. To że dziś wielu katolickich teologów uważa, że takie podejście jest niezgodne z zamysłem Stwórcy, nie znaczy że w statystycznej parafii tak samo uważają kaznodzieje i spowiednicy. Dla nich dalej seks, małżeński przecież, jest przynajmniej podejrzany i powinien być rozsądnie reglamentowany.

Zastanawiam się, i nie jest to tylko historyczna ciekawość, skąd wzięło się takie nastawienie tak brzemienne w skutki, i którego ślady widzimy w mentalności ludzi Kościoła po dzień dzisiejszy. Może było, może jest tak dlatego, że Kościół bardzo wcześnie, bez żadnego uzasadnienia zapragnął nie tylko być przewodnikiem wiernych w dziedzinie kształtowania ich ducha i wiary, ale zapragnął również, a bywało, że przede wszystkim, także podporządkować sobie wszystkie inne sfery ich życia. Sfera seksualna dotycząca niemal każdego człowieka, będąca najsilniejszym ludzkim instynktem i pragnieniem, świetnie nadaje się do tego celu. W PRL-u w warunkach własności państwowej był taki może niezbyt estetyczny dowcip: Dlaczego państwo nie ma wpływu na demografię? – Bo środki produkcji są w rękach prywatnych. No właśnie, ta „prywata” może jawić się jako zagrożenie dla wspólnoty, dla różnych wspólnot. Nie na darmo członek partii wewnętrznej (Orwell „Rok 1984”) stwierdza, że ich neurolodzy pracują nad tym, by z aktu seksualnego usunąć przyjemność i radość zjednoczenia. To oczywiście tylko moja sugestia w tłumaczeniu zupełnie poplątanego podejścia Kościoła do wszystkiego co związane z darem ludzkiej seksualności.

Przez lata całe przedstawiano etykę seksualną w taki sposób, że jedni wzruszali ramionami, a inni bez wielkiego powodzenia próbowali jej sprostać. Rozziew między twardymi wymogami, a ludzką słabością dla wielu stawał się dramatem powodującym odejście od uczestnictwa w życiu Kościoła. Tłumaczenie tego wyłącznie nieopanowaniem własnej chuci jest daleko idącym uproszczeniem. Stawianie wysokiej poprzeczki moralnej powinno dotyczyć spraw fundamentalnych takich jak choćby wierność małżeńska czy szacunek dla daru życia. Stawianie na jednej płaszczyźnie np. antykoncepcji i aborcji jest niesprawiedliwe, bo bardzo wielu małżonków stosujących antykoncepcję nie wyobraża sobie zniszczenia nawet nieplanowanego poczęcia. I tu mała dygresja. Jest faktem, że przed ogłoszeniem przez Pawła VI encykliki „Humanae vitae”, znacząca część katolickich ekspertów była przeciwna jej ustaleniom. Nie neguję władzy Papieża w rozstrzygnięciu tej kwestii, ale to inne zdanie, zarówno wtedy jak i dzisiaj, powinno wzbudzić refleksję, taką samą jak wtedy gdy czytamy w „Starym Testamencie”, że za cudzołóstwo należało kamienować kobietę, a „nieczystych” trzymać za murami miasta.

Z daru, niewątpliwego daru jakim jest ludzka seksualność uczyniono coś potencjalnie brudnego. Tylko jeden przykład. Jeszcze do niedawna istniał zwyczaj tzw. wywodu, powszechnie rozumianego jako „oczyszczenie” kobiety po porodzie. Jeszcze kilka tygodni temu była w stanie błogosławionym, a teraz ma się oczyszczać, a niby z czego do jasnej cholery? Nie trzeba dodawać, że należało przy tym zabiegu „oczyszczenia” uiścić ofiarę pieniężną. Oczywiście mężczyzna z niczego nie musiał się „oczyszczać”. Czytam słowa pewnego jezuity, który tak to komentuje:” Bardzo ciekawe są takie dawne zwyczaje i dobrze jest zachowywać o nich pamięć jako o części naszej dawnej kultury”. No to ja dziękuję za taką „kulturę”!

Osobnym zagadnieniem jest takie przedstawianie katolickiej etyki seksualnej, które budzi zażenowanie i kpiny osób postronnych. Jeżeli czytam w podręczniku do wychowania w rodzinie (być może już nieaktualnym), że w czasie współżycia małżonkowie odczuwają „przyjemne mrowienie”, a katechetka zaleca młodym ludziom, by w czasie tańca między ich ciałami było miejsce dla „Ducha Św.”, to nie wiem czy płakać czy się śmiać? Ksiądz na pytanie chłopaka czy całowanie dziewczyny to grzech, z głęboką i porażającą wnikliwością odpowiada pytaniem:” A musisz się całować?”. Ale prawdziwą „perełkę” znalazłem niedawno. Otóż w Łodzi od niedawna można skorzystać z katolickiej antykoncepcji. Już wyjaśniam. Bywa tak, że w leczeniu niepłodności trzeba zbadać męskie nasienie na obecność plemników. Nie wchodząc w intymne szczegóły trzeba jakoś to nasienie pozyskać, zwykle małżonkowie udają się do dyskretnego pokoiku i po chwili pan małżonek dumnie wręcza prezerwatywę pani w laboratorium. Komfortowe to nie jest, ale nie o komfort jak wiadomo tu idzie. Proste, ale nie dla katolika, przecież on stosował antykoncepcję, wprawdzie nie w celu uniknięcia zapłodnienia tylko wręcz przeciwnie, ale  jak to mówią w wojsku, liczy się sztuka. Co więc mają zrobić katoliccy małżonkowie. Rozwiązanie jest proste – specjalną prezerwatywę należy przekłuć (chyba igłą) wtedy część nasienia znajdzie się w waginie, a pozostałą już bez grzechu można dać do badania. W instrukcji nie ma jednak istotnej przecież informacji, czy tę prezerwatywę należy przekłuć tuż po wyjęciu z opakowania, czy może raczej, hm, hm jakby tu powiedzieć, przed finałem. Wprawdzie to nie mój problem, ale nie zazdroszczę. Przypomina mi się scena, bodaj z „Listów Nikodema”, gdy faryzeusze długo dyskutują o tym, czy jeżeli nieczysty dotknie ucha dzbanka to należy umyć cały dzbanek, czy tylko ucho od tego dzbanka.

W Ewangelii zarys  etyki  seksualnej wprawdzie istnieje, ale nie jest on szczególnie wyróżniony. Kiedy faryzeusze przyprowadzają do Jezusa kobietę pochwyconą na cudzołóstwie, Jezus nie pozwala jej skrzywdzić i tylko mówi, aby więcej nie grzeszyła, co jest radą dotyczącą każdego grzechu, a nie tylko grzechu przeciwko szóstemu przykazaniu. Wielu trzeźwych księży i teologów przytomnie zauważa, że szóste przykazanie jest właśnie szóste, a w najważniejszym przykazaniu miłości Boga i bliźniego nic nie ma o seksie. Oczywiście są tacy, którzy wiedzą to lepiej.

Nie czuję się upoważniony do sugerowania jak i co trzeba zmienić w podejściu Kościoła do problemów związanych z ludzką seksualnością, jest wiele mądrych ludzi, także na „Deonie”, niech się tym zajmą. Przytaczam tylko myśl kochanego Franciszka, który w sytuacjach trudnych radzi dochodzenie do dużego dobra małymi krokami. Jest w tym i szacunek dla ludzkiej kondycji skażonej przez grzech pierworodny i bardzo praktyczna, dająca nadzieję, pedagogika.

I na koniec nie mogę sobie odmówić przyjemności zacytowania Michała Lewandowskiego, który przeprowadzając wywiad z P. Zuzanną Radzik stwierdził:” Obserwując tematy w katechezie i duszpasterstwach mam wrażenie, że najważniejszą ewangelią jaka głosił Jezus była nowina o tym, co wolno, a czego nie w seksie. Czy w Kościele w Polsce to było zawsze, czy był jakiś moment, po którym zaczęliśmy mówić przede wszystkim o tym, jakim złem jest prezerwatywa.