Droga na księżyc, droga do Nieba

 

„Ludzie tak wiele włożyli trudu, by dostać się na księżyc, a tak mało czynią by dostać się do Nieba”.

Ludzki świat zbudowany jest na niewspółmierności.Za jeden samolot bojowy można przez rok karmić głodujących ludzi w jakimś biednym kraju, za batalion nowoczesnych czołgów zbudować szpitale w połowie Afryki, za baterię rakiet międzykontynentalnych z głowicami jądrowymi, nawodnić pustynię i przemienić ją w pole uprawne.

Tyle tylko, że ludzie nie zrezygnują z samolotów, czołgów i rakiet tylko dlatego, że inni umierają z głodu. Ba, pewnie to naiwność, ale gdyby tak co roku zrezygnować z budowy chociażby kilkunastu maszyn. Tych, które już są i tak wystarczy, żeby człowieka i wszystko co go otacza, unicestwić po wielokroć. Jakoś jednak nie ma na to chętnych. Swoją drogą nasi praprzodkowie, również lubujący się we wzajemnym zabijaniu, byli zdecydowanie bardziej współmierni. Wystarczyła im maczuga, dzida, topór, miecz. Miękkie ciało człowieka doskonale poddawało się tym narzędziom i ćwiartowanie odbywało się bez przeszkód. Tymczasem teraz na wciąż tego samego człowieka kieruje się olbrzymią kupę kosztownego żelastwa. Zdecydowana niewspółmierność nakładu środków do końcowego efektu. Jedni twierdzą, że są w stanie „wyparować” człowieka z odległości dziesięciu kilometrów inni, że z piętnastu. Wisielcza licytacja trwa dalej.

Powie ktoś, że on w domu nie ma czołgu a na balkonie wyrzutni rakietowej. Prawda, ale jego dzieci albo wnuki bawią się modelami czołgów, karabinów i wszystkiego, co służy „wyeliminowaniu siły żywej”. Wprawdzie powoli to staje się już nie modne, teraz hitem są gry komputerowe. Tutaj dopiero dziecko, chociaż nie tylko, może przećwiczyć zabijanie bliźniego na tysiąc różnych sposobów. Niewspółmierności to jednak nie koniec.

Wielkomiejska parafia raz w roku nie mogła zebrać pieniędzy, które by wystarczyły na pokrycie kosztów wyjazdu na kolonie dla, trudno w to uwierzyć, jednego biednego dziecka. Na parkingu przed tym kościołem, przed każdą niedzielną Mszą Św., stoi kilkadziesiąt „wypasionych” samochodów. W telewizyjnych programach informacyjnych stale oglądamy krwawe jatki jakie jedni ludzie z bronią urządzają innym ludziom z bronią. Przy okazji giną kobiety, dzieci, starcy. Stale też oglądamy uśmiechnięte twarze dżentelmenów ubranych w nienagannie skrojone garnitury, permanentnie negocjujących rozejmy i plany pokojowe.

Przed świętami Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy ludzi ogarnia amok zakupów i materialnych przygotowań. Sklepy pełne towarów. Orgia reklamy, światła i obrazu. Choinka sztuczna, prawdziwa i ekologiczna. Święty Mikołaj do wynajęcia za pieniądze. Baby wielkanocne, mazurki wielkanocne, kiełbasa i szynka wielkanocna, święcone jajeczko i sentymentalne wzruszenie.

A przecież Chrystus przyszedł na świat w nędznej grocie. Osioł ryczał, wół czochrał się o skałę, dym z ogniska wciskał się do oczu. Dziecko pewno płakało. A potem rozpięli Go między niebem a ziemią odartego z odzieży.

Mój Boże, ileż my wysiłku uczyniliśmy by dostać się na księżyc, a jak mało by dostać się do Nieba.

Co zrobiłem wczoraj, co zrobiłem dzisiaj, co zrobię jutro, by dostać się do Nieba ? Ile czasu poświęciłem na umycie zębów niezawodną szczoteczką reklamowaną w telewizji przez tę piękną panią, a ile na modlitwę ? Ile czasu dziennie przeznaczam na czytanie gazety i kiedy ostatni raz wziąłem Pismo Św. do ręki ? Miesiąc minął, wiem jaką ocenę dziecko dostało z matematyki i czego nie rozumie z chemii. Wygłosiłem długą przemowę do syna na temat korzyści wynikających z nauki dwóch zachodnich języków i dopilnowałem, by przeczytał lekturę nadobowiązkową. Zapłaciłem zaległe składki w szkole, z uczuciem ulgi dowiedziałem się, że parametry rozwojowe dziecka są w normie, a iloraz inteligencji ponad średnią. Nie zapytałem o czym mówiła siostra na katechezie, na co zwracał uwagę ksiądz w niedzielnej homilii dla dzieci i kiedy odbędą się rekolekcje.
Kościoły na wielu osiedlach już stają się niewspółmiernie duże do ilości chętnych, którzy do nich przychodzą. Współmierne jest jeszcze zainteresowanie pogrzebami katolickimi, wprawdzie nie bardzo wiadomo dlaczego, ale to fakt. Wikary z mojej parafii po 45 – minutowej Mszy Św. niedzielnej zachęca jeszcze do 15 – minutowego nabożeństwa różańcowego. Prosi, by modlitwa nie przegrywała z programem telewizyjnym, a jak ktoś nie umie się modlić, to on nauczy. Większość ludzi pospiesznie opuszcza kościół. Następnej niedzieli ksiądz mówi, aby się nie spieszyli, poczeka jak wyjdą.

Młoda śliczna dziewczyna robi wyraźny znak krzyża przechodząc obok kościoła, matka adoptuje trzecie dziecko. Papież gładzi ręką po twarzy chorego na trąd. Na tatrzańskim szlaku rozwrzeszczana gromada nastolatków przycicha i odmawia Anioł Pański. Z uczniów, którzy w latach osiemdziesiątych walczyli o krzyże w szkole w Włoszczowie, nikt wtedy nie zdał matury. Dziś mówią, że nie żałują tego. To jest ich. Nikt im tych przeżyć nie zabierze. Kilkanaście osób co miesiąc daje dwa – trzy dolary. Za te pieniądze „adoptują na odległość” jedno dziecko z krajów trzeciego świata. Będzie mogło się uczyć i nie będzie głodne.
Na rozstajnej drodze staruteńki krzyż opleciony dziką różą. Ktoś, któż wie kto, stale go podpiera i stroi kwiatami.
Jakże wiele trzeba, by dostać się na księżyc, jak niewiele trzeba by dostać się do Nieba.

Kobieta cudzołożna

 

„I przywiedli Doktorowie i Faryzeuszowie niewiastę którą na cudzołóstwie zastano : i postawili ją w pośrodku i rzekli mu : Nauczycielu tę niewiastę teraz zastano w cudzołóstwie. A w zakonie rozkazał nam Mojżesz takie kamionować. Ty tedy co mówisz ? A to mówili kusząc go : aby go oskarżyć mogli. A Jezus schyliwszy się na dół pisał palcem na ziemi. Gdy tedy nie przestawali go pytać, podniósł się i rzekł im : Kto z was bez grzechu jest, niech na nią pierwszy rzuci kamień. A zasię schyliwszy się, pisał na ziemi. A gdy usłyszawszy, jeden za drugim wychodzili, począwszy od starszych : i został sam Jezus, a niewiasta w pośrodku stojąca. A podniósłszy się Jezus rzekł jej : Niewiasto, gdzież są co na cię skarżyli ? żaden cię nie potępił. Która rzekła : Żaden Panie. A Jezus powiedział : I ja ciebie nie potępię. Idź a już więcej nie grzesz. „ (J 8, 3-11)

Można sobie wyobrazić tę scenę. Jezus siedzi na jakimś kamieniu i przemawia do zebranych. Nagle robi się poruszenie, nadciąga grupa faryzeuszy i uczonych w Piśmie, za nimi tłum ciekawskich. Prowadzą kobietę, ta idzie popychana, lżona, pewnie w porwanej odzieży. Ktoś usłużny popycha ją tak, by upadła przed Jezusem. A potem ze zjadliwym uśmiechem : Nauczycielu…
Jezus zostaje postawiony w sytuacji właściwie bez wyjścia, wina udowodniona, przekaz Mojżesza wyraźny. Jezus nigdy nie kwestionował nauczania Mojżesza i proroków, a jednocześnie wielokrotnie mówił o przebaczaniu, o miłości bliźniego, o zagubionej owcy i o tym, że przyszedł właśnie dla tych, którzy żyją w grzechu. Faryzeusze mogli zacierać ręce z radości, tu nie mogło być dobrego wyjścia, nareszcie będą górą nad znienawidzonym przez siebie synem jakiegoś cieśli, który ośmielał się ich pouczać i uważać się za Syna Boga Najwyższego.
I Jezus mówi coś zaskakującego. Tak rzućcie w nią kamieniami, niech wypełni się prawo Mojżesza, tylko jeden warunek nie sprzeczny przecież z tym prawem. Niech egzekucję zacznie ten, który jest bez grzechu. Mimo obrzydliwości tych, którzy przyprowadzili kobietę, trzeba im oddać sprawiedliwość, żaden nie uznał się za bezgrzesznego i jeden po drugim odeszli. Został Jezus i kobieta. Dialog między nimi jest niewiarygodnie prosty, lapidarny wręcz, tylko stwierdzenie faktu – nikt cię nie potępił, stwierdzenie woli – i ja cię nie potępiam i paru wyrazowe przesłanie – idź i nie grzesz więcej.
Jak by wyglądało to dziś w wykonaniu nas chrześcijan, było nie było, uczniów i naśladowców Chrystusa ? Przede wszystkim zaczniemy od przedstawienia grzesznikowi naszej moralnej wyższości nad nim. Potem trzeba mu dobitnie uświadomić jego winę a następnie „ wbić go w ziemię”, niech poczuje kim jest i na co zasłużył. Potem go „umoralnimy” by wreszcie na końcu wspaniałomyślnie mu przebaczyć i zapewnić, że jak jeszcze raz… to my mu pokażemy.
A On, który jako jedyny mógłby podnieść kamień mówi : nie potępiam cię, kocham cię taką jaką jesteś, idź w pokoju, nie grzesz więcej.

Dziecko poczęte

Na początek – nie widzę żadnego sensu prowadzenia tzw. pyskówek z ludźmi, którzy kompletnie nie rozumieją co oznacza termin życie poczęte, albo udają, że nie rozumieją (obstawał bym za tą wersją). Będą łkać nad losem piesków i kotków, chrabąszczy i żuczków (nie mam nic przeciwko nim!) Będą użalać się nad losem „matki ziemi” i nazywać ludzki zarodek „zlepkiem komórek”. Ot taka post- nowoczesna wrażliwość.
Niewielu z nas ma wykształcenie biologiczne, ale wszyscy mamy rozum. Od momentu połączenia komórki jajowej z komórką męską, potrzeba wyłącznie czasu, pożywienia i odpowiednich warunków, by matka i ojciec (nie przyszła matka i nie przyszły ojciec!) mogli doczekać cudu narodzin. To jakże piękne określenie, używane także przez ludzi niewierzących, najlepiej oddaje niepojętą tajemnicę zaistnienia życia ludzkiego. Z dwóch maleńkich drobin powstaje jedyne i niepowtarzalne w całym kosmosie stworzenie. My chrześcijanie głęboko wierzymy, nie negując praw biologii, że to Bóg „utkał” w łonie matki tego człowieka. Uczynił go na swój obraz i podobieństwo i tchnął w niego duszę nieśmiertelną. Uczynił także jego ciało świątynią Ducha św. Aż groza bierze przytaczać słowa Apostoła, co czeka tych, którzy zniszczą świątynię Pana.
Tyle fakty, choć o jednym jeszcze trzeba wspomnieć. Nader często podnoszony jest następujący argument. Oto środki wczesnoporonne powodują obumarcie ludzkiego zarodka, ale w naturze bez ingerencji człowieka, też jakaś liczba zarodków ludzkich ginie. To oczywiście prawda, tylko co to za argument, by podawać kobiecie jakieś hormonalne świństwa? Wszyscy kiedyś zejdziemy z tego świata, czy wobec tego mamy usprawiedliwiać zabójstwo człowieka, bo kiedyś on z takich czy innych powodów i tak umrze?
Ale to nie koniec. Aby powstrzymać zabijanie dzieci w łonie matek, aby powstrzymać ten marsz cywilizacji śmierci (oj jak niektórzy nie lubią tego terminu, jak on ich boli) Kościół czyli duchowni i my świeccy jego uczestnicy, mamy fundamentalne obowiązki. Śmiem przypuszczać, że gdy staniemy przed tronem Wszechmocnego, i usłyszymy:” Zdaj sprawę z włodarstwa swego”, także i o tym trzeba będzie powiedzieć.
Kardynalną powinnością wszystkich chrześcijan jest codzienne budowanie szacunku dla każdego ludzkiego życia. Słusznie zarzuca się nam, że troszczymy się o poczętego człowieka, a lekceważymy los tego już narodzonego. Być może wiele matek i wielu ojców, nie zdecydowałoby się podnieść ręki na swoje dziecko, gdyby w ich często dramatycznej sytuacji, spotkali dobrego człowieka, który wyciągnąłby do nich pomocną dłoń.
B. Grysiak opisuje w swojej przejmująco ważnej książce matkę, która ze swoim niemowlakiem stała przed „oknem życia” i gorzko płakała. I wtedy podszedł do niej „przypadkowy” ksiądz i powiedział:” Proszę pani tak nie można, przecież pani kocha to dziecko” (cytat z pamięci). Ta historia skończyła się szczęśliwie.
Może zamiast kolejnych listów pasterskich z pohukiwaniem na temat aborcji i „In vitro”, niech nasi biskupi ogłoszą, że cały Kościół jest gotów żyć o chlebie i wodzie (choć nie sądzę, aby aż taka była potrzeba), ale pomożemy każdej matce, która wbrew temu co radzi świat, urodzi swoje dziecko. Trzeba być jak ów ksiądz i mówić:” Przecież ty kochasz to dziecko i ono cię kocha. Czy w całym wszechświecie jest coś piękniejszego nad to ? Nie wierzysz, że to jest twój „skarb wymarzony?”. Nie martw się, my otoczymy cię troską, opieką i modlitwą (w takiej kolejności!) i zobaczysz, pokochasz je nad życie.
Coś mi się zdaje, że idę w patos, pora więc kończyć. Pokażmy naszym bliźnim nie twarz surowego sędziego, ale otwarte ramiona Ojca biegnącego na spotkanie z synem, a wtedy dobry Pan zobaczy to i pochyli się nad swoim dzieckiem i obdarzy je pokojem i radością.

Obecność Boga

                                                

 

„Czy też Pan jest rzeczywiście w pośrodku nas, czy nie?     (Wj 17, 3-7)

 

Izraelici faktycznie wystawiali Pana Boga na próbę, ale tak naprawdę to pytanie towarzyszy człowiekowi od początku istnienia i my sami poprzez wieki ciągle je powtarzamy:” Czy też Pan jest rzeczywiście w pośrodku nas, czy nie?”

Powtarzamy nieraz z gniewem i buntem, nieraz z rozpaczą i bólem, bywa, że ze straszliwym zwątpieniem. Kiedy na obozowym placu Oświęcimia hitlerowcy powiesili w wigilijny wieczór młodego chłopaka, ktoś szeptem zapytał:” Gdzie jest Bóg?”, ktoś inny odpowiedział wskazując na powieszonego – właśnie w nim.

Bóg nie okazał gniewu na zwątpienie swojego ludu i zaspokoił jego pragnienie.

Kiedy pytamy gdzie On jest i czy w ogóle jest, to pytamy jak dziecko o ojca gdy na krótszą czy dłuższą chwilę stracimy go z oczu. To nie On chowa się przed nami, tylko my przez swoją, nazwijmy to nieuwagę, gubimy Go.

Bóg słyszy to nasze najbardziej ludzkie z ludzkich pytań. Odpowiedzią Boga jest Jego Syn, który przyszedł do nas bez żadnej naszej zasługi. Przyszedł i doświadczył wszystkich naszych pytań, aż do tego ostatniego zadanego Ojcu gdy konał na krzyżu

Najpierw poglądy, potem ludzie

 
Fundamentalizm w wyznawaniu takich czy innych poglądów nie jest czymś nowym. Zawsze jest jednak dla mnie zagadką zrozumienie ludzi, którzy sens swego posłannictwa czy wręcz życia, upatrują w tym aby przepisy prawa ludzkiego czy Bożego wypełnić w sposób, jak sami sądzą, doskonały. Kilka więc refleksji na temat naszych rodzimych fundamentalistów religijnych.
Łączą ich, jak sądzę, zapisane w Ewangelii słowa Jezusa aby nasza mowa była „tak, tak – nie, nie”. Ja myślę, że są te słowa zachętą do tego abyśmy nie kombinowali, nie kręcili i mataczyli. Są zachętą do czytelnej postawy względem wartości. Są jedną z wielu ewangelicznych wskazówek jak mamy dobrze żyć. Jednak na pytanie co jest najważniejsze w naszym życiu Jezus odpowiada – miłość Boga i bliźniego. Św. Paweł wymienia wiele pięknych wartości, by zaraz dodać, że bez miłości są one niczym.
Nie twierdzę, że fundamentaliści to odrzucają, raczej umyka to ich uwadze. Najtrudniejsze problemy przed jakimi staje człowiek są w stanie rozstrzygnąć jednym zdaniem. Dla nich wszystko jest proste i jasne. Na wszystkie wątpliwości znajdą odpowiedni cytat z Pisma św., odpowiednie przykazanie czy rozporządzenie kościelne. Żadnej wątpliwości, słabości, lęku. Żadnej „ciemnej nocy”. Mają pewność rodem z reklamy leków, które „inteligentnie „ trafiają w każdą dolegliwość. I tylko aż dziw bierze, że ludzie jeszcze chorują, a co gorsze, umierają. Ktoś, prawda trochę złośliwie, zauważył, że zachowują się jakby poprzedniego dnia zjedli kolację z Panem Bogiem. Są zrobionym z platyny i irydu wzorem moralności. A tymczasem my jesteśmy grzeszni, gorzej, my nieraz nie potrafimy się podnieść z tego grzechu. We wstępie do dzienników Anny Dostojewskiej, znakomity krytyk literacki R. Przybylski zamieścił niesłychanie ważną myśl:” Grzech, prawdziwy ludzki grzech, mówi niesłychanie dużo o człowieku. Pozwala go rozumieć. […] Ale tylko pod jednym warunkiem, który powinien być przestrzegany jak najświętsze prawo. O grzechach człowieka można mówić tylko wówczas, kiedy go się kocha. Jedynie miłość gwarantuje prawdziwie humanistyczne poznanie. Nienawiść pozwala poznać tylko łotrów”
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że fundamentaliści wszystkich barw i odcieni mają także swój pierwowzór literacki i to w literaturze z najwyższej półki. Inspektor Javert jeden z bohaterów „Nędzników” Wiktora Hugo jest ponadczasowym ideałem policjanta. Dla niego ludzie zamieszkujący ziemię dzielą się na uczciwych i przestępców. Tych ostatnich należy ścigać za wszelką cenę. Javert działa w obrębie prawa, konsekwencje jego działań są mu obojętne. On policjant ma wypełnić prawo i „dopaść” przestępcę. Kim jest ten przestępca, co myśli i czuje nie ma znaczenia, nie widzi w nim człowieka tylko kryminalistę.  Javert doczekałby się zapewne policyjnej emerytury i wysokiego odznaczenia za swoją doskonałą pracę. Miał jednak ”pecha”, bo spotkał na swojej drodze Jana Valjeana, człowieka o którym można napisać cztery tomy powieści, ale o którym trudno coś powiedzieć po za tym, że był dobrym człowiekiem. Starał się iść przez życie dobro czyniąc, ale dla Javerta był tylko zbiorem paragrafów kodeksu karnego, które w tym życiu przekroczył. Ale to inspektor Javert w ostatecznym rozrachunku przegrywa. On doskonały w przestrzeganiu prawa policjant przegrywa, z pospolitym w rozumieniu tegoż prawa, przestępcą. Javert przegrywa nie na skutek złej woli, on przegrywa, bo jego sumienie nie jest w stanie „pomieścić” kogoś takiego jak Jan Valjean.
Broń mnie Panie Boże abym komuś życzył podobnego losu. Gdzieś jednak tli się we mnie pewien niepokój, że gdyby jakimś cudem nasi moralni inkwizytorzy doszli do władzy, to niektóre place w naszych miastach zyskałyby nowe „ekologiczne” oświetlenie, choć energia użyta do niego raczej nie byłaby odnawialna.
Już po napisaniu tego artykułu przeczytałem następujące słowa kochanego Franciszka:” Ci religijni narcyzowie mają twarde serce, bo są zamknięci i starają się bronić budując mury wokół siebie, są wierni literze prawa, które daje im bezpieczeństwo –Są jak ci w więziennej celi za kratami, to bezpieczeństwo bez wolności”
Bez aluzji, ale do zastanowienia.

Pokaż mi Jezusa!

„Pokaż mi jak zmartwychwstanie Chrystusa objawia się w tobie i twoim życiu. Pokaż mi, że ty jesteś zmartwychwstaniem” (Robert Kennedy – jezuita i mistrz Zen)

Nie ważne ile przeczytałeś książek, z czego zrobiłeś doktorat, nie ważne czy zamiatasz ulicę, czy wykładasz na ważnym uniwersytecie. Nie ważne czy jesteś z Kościoła „otwartego” czy „zamkniętego”. Tak jak przykazanie miłości Boga i bliźniego „streszcza” Dekalog, tak to ujęte w cudzysłów początkowe zdanie, streszcza moją chrześcijanina wiarę. To jest zdanie od którego nie można się „wykręcić”, to jest „wóz albo przewóz”. To zdanie jest ostre jak brzytwa. Jeśli nie odpowiemy na nie, jeśli nie odpowiemy jak Zmartwychwstały Jezus objawia się w naszym życiu, to w najlepszym wypadku będziemy jak „cymbał brzmiący”
Przestańmy do jasnej cholery bredzić o jakimś potworze gender, o spisku lewaków, Żydów i Brukseli, o wszechobecnym prześladowaniu chrześcijan w Polsce i o grzechach tych z którymi nam nie po drodze. Pozwólmy umarłym chować umarłych. Głośmy Dobrą Nowinę, nie naszą nowinę, tylko Dobrą Nowinę!
Przestańmy się wzajemnie lać po mordzie, bo jedyna korzyść z tego to taka, że nam te mordy spuchną. Przestańmy paplać i pouczać, protestować i podpisywać deklaracje, zwierać szeregi i powoływać się na preambułę Konstytucji.
Zróbmy rachunek sumienia ilu naszym bliźnim pokazaliśmy swoją osobą, że Jezus żyje i co z tego dla nas wynika, a potem zajmijmy się resztą!