Powinność czynienia dobra

                                                 

 

„Znacie sprawę Jezusa z Nazaretu, którego Bóg namaścił Duchem Świętym i mocą. Dlatego, ze Bóg był z Nim, przeszedł On dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła. ( Dz 10, 38-39)

 

„Przeszedł On dobrze czyniąc”.  W tych czterech słowach zawarł Apostoł Piotr całą prawdę o ziemskiej drodze Jezusa. Chrystus nie pognębił Rzymian i nie wyzwolił Narodu Izraelskiego spod ich okupacji, nie obsypał rodaków bogactwami, nie chciał dla siebie zaszczytów i władzy.

„Przeszedł On dobrze czyniąc”

Może za małą mamy wiarę, by przywrócić zdrowie choremu, otworzyć oczy niewidomemu. Nie potrafimy chodzić po morzu i uciszać burzy. Ale możemy przejść przez ziemię, choćby tę najbliższą wokół nas, dobrze czyniąc. Wygładzić miłością twarz ściągniętą grymasem bólu, pomóc dziecku ulicy, darować krzywdę, uśmiechnąć się do tych, do których nikt się nie uśmiecha, położyć lampkę i modlitwę na zapomnianym grobie. Ilu było takich przed nami: Albert Schweitzer, brat Albert Chmielowski, Janusz Korczak , Matka Teresa z Kalkuty i wielu innych, których imiona zna tylko Bóg.

Czy dołączę do nich, czy też przejdę przez ziemię tupiąc głośno butami i rozrzucając bliźnich na boki, syty sławy i złota, by na końcu stanąć przed Bogiem z pustymi rękoma.

 

 

 

 

 

 

Potrzeba zastanowienia

                                               

„Powiedzcie : co się wam wydaje ? -Pewien człowiek miał dwu synów. Zwracając się do jednego z nich, powiedział: Synu mój, idź dziś popracować w winnicy. A on odpowiedział : Dobrze, panie – ale nie poszedł. Potem zwracając się do drugiego powiedział to samo. A ten odpowiedział : Nie chcę ! Ale potem odczuwając niepokój, poszedł. Który z tych dwóch wypełnił wolę ojca ?”

(Mt  21 28-31)

 

Dobry Boże – chciałoby się powiedzieć, „ile łez, ile bólu i skarg” można by uniknąć, gdyby człowiek zechciał, zanim coś źle uczyni, rozważyć w sercu i umyśle swój zamiar. To jeszcze wprawdzie niczego nie przesądza, ale wzbudza niepokój i to może być dobry niepokój.  Może to i zbytni optymizm, jeśli nie naiwność, ale gdyby każdy z nas przynajmniej czasami ten niepokój odczuwał, to ilość zła i cierpienia wokół nas radykalnie by się zmniejszyła.

Syn powiedział ojcu „nie”. Gdyby zabrakło mu owego niepokoju, a inni tłumacze mówią także o żalu i opamiętaniu, o wyrzutach sumienia,  zostałby z tym swoim „nie” ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Jest w nas jednakże coś i z tego pierwszego syna. Ileż to razy mówimy „tak” Bogu, bliźnim naszym, samym sobie, a potem lekce sobie ważymy nasze słowo.

 

 

 

 

Poetyka walki

                                                      

 

Trudno zaprzeczyć temu, że są sytuacje gdy walka staje się smutną, czy wręcz tragiczną koniecznością. Są to sytuacje zagrożenia życia, zagrożenia istnienia mojej ojczyzny, potrzeba zapewnienia elementarnych warunków, by móc żyć. Walka o te wartości, niezależnie jak bywa okrutna, uwzniośla jej uczestników często oddających swoje życie by ratować innych. Taka walka tworzy bohaterów i bohaterskie mity. Bardzo poważną konsekwencją tego staje się to, że walka nawet wtedy gdy już nie jest absolutnie konieczna, staje się sposobem na życie, rozwiązywanie konfliktów z bliźnimi i kształtowanie oblicza otaczającej nas rzeczywistości. Przyjrzyjmy się więc walce w jej niemal wojennej retoryce.

Walka zakłada istnienie wroga. Mój bliźni, brat naszego Boga staje się naszym wrogiem! Jedynym sensem walki jest zniszczenie tego wroga, ale wygrana nie jest jednoznaczna z pokojem. O ile w klasycznych konfliktach militarnych na ogół któraś ze stron jest faktycznym zwycięzcą, o tyle w walkach, które toczymy z naszymi bliźnimi wyznającymi inny niż nasz światopogląd, już niekoniecznie. Walka prowadzona na wyniszczenie powoduje, że obie strony ponoszą straty. Cel zaczyna uświęcać środki. Nawet jeśli na jakimś etapie jedna ze stron odniesie zwycięstwo, to przecież nie spowoduje to zmiany sposobu myślenia u drugiej. Owszem poczuje się ona skrzywdzona, upokorzona i teraz jedynym jej celem będzie gromadzenie sił i środków, by odzyskać dumę i poczucie swojej wartości, ale także odpłacić przeciwnikowi za swoje upokorzenie. Idealnym dopalaczem jest nienawiść, im większa, tym motywacja do zniszczenia przeciwnika bardziej skuteczna. Ponieważ ilość kamieni jest nieograniczona, a zapał nieśmiertelny to zmieniają się czasy, ludzie i rzeczywistość, a walka trwa w najlepsze.

Pomijając wszystkie dylematy etyczne, to ten sposób „nawracania” moich bliźnich na słuszny świata ogląd jest skrajnie nieskuteczny. Sama walka jest oczywiście widowiskowa, zapewnia wśród swoich sławę i uznanie, mile łechce dumę z powodu celnego przywalenia przeciwnikowi.

Logika Ewangelii jest radykalnie inna i aby ją zrozumieć, trzeba faktycznie narodzić się na nowo. Po ludzku rzecz sądząc tej logiki w ogóle nie ma. Bo jaka jest logika aby temu, który mnie spoliczkował nie tylko nie oddać, ale nadstawić drugi policzek? Czynienie dobra tym, którzy też je nam czynią jest zrozumiałe i akceptowalne, ale czynić dobro tym, którzy nas częstują złem, jest nonsensem. Ale na tym właśnie nonsensie i na tym braku logiki  jest zbudowane Królestwo Boże. To królestwo o którym nauczał Jezus może być głupstwem dla wielu, ale dla nas chrześcijan jest drogą do wieczności, do zbawienia. Może też stać się drogą dla innych ode mnie. Jak?

Jeżeli w życiu codziennym będę starał się żyć Jego nauką to jest szansa, że prędzej czy później inni to zauważą. Zauważą radość, dobro i pokój mimo cierpienia i łez, które dotykają każdego z nas. Te wymienione wartości są pożądane przez wszystkich, kto z nas nie chciałby być radosnym i szczęśliwym? Z czystej ciekawości, a może nawet śmiechu warto, zazdrości zechcą zobaczyć inny świat i zastanowić się nad nim. Może pojawi się u nich zaduma, niepokój, może choć na chwilę rozprostują zaciśniętą pięść. Może, kto to wie, On pisze prosto na krzywych liniach.