Najpierw dwa cytaty:” Równocześnie apeluję do wszystkich biskupów, księży i świeckich liderów. Nie mieszajmy się w politykę. To nie jest nasze zadanie. My mamy iść na cały świat z Ewangelią i otwierać ludzi na Jezusa”
„Jedną z największych chorób Kościoła w Polsce jest bratanie się z politykami”.
Tyle P. Piotr Żyłka. Bardzo lubię polemiki. Im bardziej nie zgadzam się z przedstawionymi przez kogoś poglądami, tym bardziej się cieszę. Nie wynika to z mojego pieniactwa, ale z bardzo ważnej przyczyny. Jest nią w przypadku podjęcia polemiki możność, a nawet konieczność gruntownego przemyślenia swoich argumentów. W ostatnim czasie na „Deonie” ukazały się dwa ważne artykuły, jeden autorstwa P. P. Żyłki zatytułowany:” Czy zagłosuję na Szymona Hołownię?” i drugi O. D. Piórkowskiego:” Dlaczego duchowni nie powinni publicznie mówić o swoich poglądach politycznych”
Materia tych artykułów jest z jednej strony pasjonująca i delikatna, ale z drugiej obrosła różnymi, w moim mniemaniu, mitami.
„Nie mieszajmy się w politykę” – pisze P. Piotr i ja to rozumiem i szanuję, to jest jego osobista decyzja, podobnie jak wstrzymanie się od wskazania swojego kandydata na urząd prezydenta. To jest jego święte prawo, wszak głosowanie jest tajne. Nie bardzo rozumiem za to liczbę mnogą, ale o tym jeszcze później.
Politykę jak sadzę P. Piotr traktuje jako rzecz brudną, a w najlepszym wypadku jako sprawę, którą należy omijać szerokim łukiem i przeciwstawia ją głoszeniu Ewangelii. Może nie jest to wprost napisane, ale ja tę niechęć wyczuwam. To prawda, że polityka jaką znamy na co dzień, nie zachwyca i to delikatnie mówiąc. W związku z tym wielu bardzo przyzwoitych i mądrych ludzi się z niej wypisuje. Bardzo pięknie, tylko jak wobec tego chrześcijanin ma przemieniać tę rzeczywistość na lepszą? Ewangelizacją, modlitwą i dawaniem świadectwa? Oczywiście, że tak i jeszcze raz podkreślam – szanuję taki wybór, ale czy to ma oznaczać, że ktoś, kto chce tę rzeczywistość zmieniać na lepsze poprzez promowanie dobrych ustaw, czy dobrego rządu, jest kimś gorszym? Czynić ziemię poddaną można na różne sposoby. Działalność społeczno – polityczna jest jednym z nich. To, że polityka jest czyniona przez ludzi niemądrych czy egoistów, nie oznacza, że sama w sobie jest zła. Wręcz przeciwnie, to powinno skłaniać ludzi dobrych i mądrych (fakt, że jest ich niewielu), by nadać słowu „polityka” wartość, by była ona służbą bliźniemu. To oczywiste, że udział uczestnika Kościoła katolickiego w polityce powinien być roztropny. Szlachectwo zobowiązuje, chrześcijaństwo – nieporównywalnie więcej.
Zgadzam się z P. Piotrem, że „zaprzyjaźnienie” znaczącej części Kościoła w Polsce z rządzącą partią jest poważnym i gorszącym faktem i fatalnie wpływa na wiarygodność i zaufanie do tego Kościoła. Kiedyś Kościół, czyli faktycznie my wszyscy, zapłacimy za tę „przyjaźń” wysoką cenę, ale „miłe złego początki”.
Rozróżnijmy jednak dwie sprawy. Czym innym jest faktyczne popieranie takiej czy innej partii, a czym innym jest moralna ocena jej działalności. Podkreślam słowo „moralna”. To trochę tak, jak mamy obowiązek potępić grzech, ale nie grzesznika. Kościół hierarchiczny stawia bardzo wysokie wymagania moralne każdemu ochrzczonemu w tym Kościele. Nie jeden raz słyszymy, i słusznie, że nasz grzech nie jest li tylko naszą prywatną sprawą, jednocześnie ten sam Kościół milczy czy wręcz popiera oczywiste łamanie praw boskich i ludzkich przez rządzących, nie widząc, czy nie chcąc widzieć dramatycznych skutków takiej postawy. Wiem, że w praktyce trudno jest oddzielić potępienie grzechu od grzesznika, ale tu właśnie powinna mieć zastosowanie mądrość Kościoła o której tak wiele słyszymy. Wiem i zdaję sobie sprawę, że w przypadku moralnej oceny „dostanie” się przede wszystkim aktualnie rządzącym. Trudno, żyjemy w takiej konkretnej rzeczywistości, a Kościół, także nasz, potrafił, nawet w niedalekiej przeszłości, w sposób godny powiedzieć prawdę, gdy łamano oczywiste zasady, gdy niszczono ludzi. Wtedy groziło to poważnymi, a nieraz tragicznymi konsekwencjami, a dziś…? Choć marzeniem wielu polityków jest aby ich działalność nie podlegała ocenie moralnej, to sprzeciw wobec tego marzenia jest obowiązkiem Kościoła. Czy to jest mieszanie się do polityki – wolne żarty, to samo mówili komuniści, gdy Kościół ich upominał i domagał się poszanowania praw ludzi. Kościół przedstawia moralną ocenę nie stosowania się do przykazań Dekalogu i powinien to robić, ale to wierni podejmują decyzję. Zarzut, że Kościół jakoby ogranicza ich wolność, albo wtrąca się w ich życie prywatne jest niepoważny. Takie jest jego zadanie.
Częstym argumentem przeciwko moralnej ocenie polityki jest stwierdzenie, że konsekwencją takiego postępowania, jest podział. Ależ on jest i będzie. Zawsze jest gdy pojawia się potrzeba opowiedzenia się po stronie prawdy czy kłamstwa. Trochę nawiązuje do tego wypowiedź O. Puciłowskiego, który przypomina, że Jezus nie mówił, aby nie mieć nieprzyjaciół, ale by ich kochać. Ten podział jest smutną konsekwencją naszego grzechu. Na Sądzie Ostatecznym jedni stoją po prawej stronie, inni po lewej. Oczywiście „ustawia” ich Bóg, ale podział jest. Abraham mówi do bogacza, że między miejscem w którym on przebywa i mieszkaniem Łazarza jest przepaść. Zasypywanie podziałów jest zadaniem każdego z nas i rachunek sumienia w tym względzie każdemu z nas zapewne się przyda. Podział między braćmi jest rzeczą głęboko bolesną i nie jestem od tego wolny, ale niwelowanie go za pomocą głupkowatego „kochajmy się”, jest działaniem pozornym. Ta jedność, która powinna być celem każdego chrześcijanina, powinna być ufundowana na prawdzie i poszanowaniu godności każdego człowieka. Tych rowów nie zasypie się kłamstwem ani milczeniem, nie zasypie się moją prawdą, ani prawdą tego z kim się nie zgadzam, można je przynajmniej zmniejszać prawdą. Tylko dziś wielu skądinąd przyzwoitych ludzi zdaje się mówić i być przekonanym, że istnieje wiele prawd i w związku z tym nie można się opowiedzieć po żadnej z nich, bo kogoś się obrazi. Nie, prawda jest jedna, owszem ona może i jest obarczona naszą niedoskonałością, dlatego trzeba ją weryfikować wiedzą ogólną, wiedzą uznaną przez wielu wybitnych ludzi. Trzeba ją weryfikować doświadczeniem historycznym i wiedzą naukową. Trzeba ją weryfikować doświadczeniami innych społeczności i narodów. Powiedzenie, że ja mam rację, owszem może być wstępem, ale potem trzeba przedstawić dowody możliwe do sprawdzenia nie tylko przez samego zainteresowanego. Jeżeli prawda będzie się opierała na doraźnych korzyściach, interesach czy upodobaniach, to jest to nie prawda, ale kpina z prawdy.
I tu tylko jeden przykład. Można udowodnić bez żadnego problemu posługując się powszechnie uznanymi kryteriami, że dzisiejsza telewizja tzw. publiczna sieje nienawiść i kłamstwo, które dociera do milionów ludzi wyrządzając niepowetowane szkody. Obrzuca błotem, niemal dosłownie, wszystkich ludzi, których jedyną faktycznie udowodnioną” winą” jest to, że mają inne zdanie niż rządząca partia. Nie jestem tak naiwny, by sądzić, że telewizja zawsze była krynicą prawdy, bo nie była, ale dziś wszelkie możliwe granice zostały przekroczone. Czy mam wobec tego być obojętny i mówić, że sprzeciw wobec kłamstwa to jest polityka i jako bardzo mizerny i lokalny lider katolicki, nie zabierać w tej sprawie głosu? Czy mam milczeć i milczenie to tłumaczyć moją służbą Ewangelii? Czy mam milczeć, gdy zewsząd słyszę ordynarne kłamstwa typu „Wczoraj Moskwa, dziś Bruksela”, czy mam milczeć gdy znany biskup kłamliwie stwierdza, że płacimy Brukseli „kontrybucję”, a inny nie widząc belki w swoim własnym oku, oskarża wszystkich innych o niemal diabelskie inspiracje? Można długo wymieniać i można lekceważyć głos wielu ludzi, nie rozstrzygam za innych, nie oceniam, ale dla mnie osobiście to nie jest droga ewangeliczna.
Jakimś nie zrozumiałym prawem jesteśmy skłonni uważać, że w polityce wszyscy mają rację i oczywiście wszyscy kradną, wszyscy kłamią i wszyscy są „po jednych pieniądzach”. Nieprawda! I nieprawdą jest też to, że milczenie jest zawsze złotem. Znam wiele spraw, także z naszego życia religijnego i społecznego, gdy to milczenie było zwyczajną obojętnością, tchórzostwem i podłością.
Wspomniałem o artykule O. Piórkowskiego i trudno nie zgodzić się z nim, że udział duchownych w szeroko rozumianej polityce powinien być powściągliwy. Zgadzam się, że w przestrzeni sakralnej konkretne sympatie polityczne nie powinny się ujawniać, choć nie ma tygodnia, aby media nie donosiły, że takowe są ujawniane, dziwnym trafem wyłącznie niemal są to sympatie do jednej konkretnej partii. Rozumiem przeprosiny O. Szustaka, ale… No właśnie, gdyby to mnie przyszło głosić homilię (a zdarzało mi się to), z pewnością nie oznajmiłbym na kogo będę głosował, ale wytłumaczył bym też, że słowa z czytania, iż Bóg umiłował prawo i sprawiedliwość, nie mają żadnego związku z nazwą rządzącej partii. Zdaje się, że padną one właśnie w dzień wyborów prezydenckich i bardzo jestem ciekaw ilu księży „puści oko” do wiernych, ilu uda, że nie wie o co chodzi, a ilu spokojnie wytłumaczy, że Bóg nie miał na myśli konkretnej partii.
Gdybym ja mówił homilię czy wyraziłbym sprzeciw wobec kłamstwa i poniżania ludzi – tak wyraziłbym to, czy wyraziłbym sprzeciw gdy państwowa telewizja szczuła na śp. prezydenta Adamowicza, tak zrobiłbym to, tak jak uczynił to O. Wiśniewski. Swoją drogą zastanawiam się „co autor miał na myśli” ilustrując swój artykuł zdjęciem O. Ludwika. Czy sprzeciwiłbym się w kościele, gdy publicznie padają słowa dzielące naród na sorty, a uchodźcom przypisuje się zarażenie bakteriami i pierwotniakami, by obrzydzić pomoc dla nich? Tak sprzeciwiłbym się, powiem więcej, może walnąłbym pięścią w pulpit i powiedział, że to jest zwykłe łajdactwo.
W Ewangelii Jezus pochyla się nad każdym skrzywdzonym człowiekiem niezależnie kim on jest, uzdrawia i przebacza, ale w pewnej chwili bierze powróz do ręki. Nikogo nie uderzył, ale towarzystwo rozpędził, tylko proszę mi nie sugerować, że to aluzja. Kiedy sługa arcykapłana spoliczkował Jezusa, Ten nie pogłaskał go po główce, nie milczał, tylko zapytał „dlaczego”. I tego „dlaczego” bardzo mi brakuje w naszym, w moim Kościele w Polsce.
Powściągliwość, o której słusznie mówi O. Piórkowski może być cnotą, ale może być też świadectwem braku odwagi, gdy krzywdzi się drugiego człowieka. Wiem, że dla wielu moich czytelników i nie tylko, jestem zbyt radykalny, może mój ogląd naszej rzeczywistości, także kościelnej jest zbyt subiektywny, ale to jest mój ogląd.
Już po napisaniu tego tekstu w niedzielę wieczorem przeczytałem artykuł ks. J. Siepsiaka. Pozwalam sobie przytoczyć jeden fragment:”
Powstają jednak pewne dylematy: 1) Księża powinni brać w obronę ludzi oczernianych publicznie… Czy wolno im bronić polityków? 2) Nic dziwnego, że duchowni krytykują media za kłamstwa, za niszczenie ludzi, za nagonki. Ale są i media jednoznacznie partyjne. Czy kapłanom nie wolno krytykować skandalicznych praktyk takich mediów? Czy mają one być wyłączone spod krytycznego spojrzenia Kościoła tylko dlatego, że tak mocno są upartyjnione, iż krytykowanie ich oznacza krytykę partii?
Kościół zamieniany w „wiecownię” gorszy. Lecz milczenie wobec oczerniania też gorszy.”