Prośba trędowatego

 

                                                                                                                       

„Gdy zeszedł z góry, postępowały za Nim wielkie tłumy. A oto zbliżył się trędowaty, upadł przed Nim i prosił Go : Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić” [Jezus] wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł :” Chcę, bądź oczyszczony. I natychmiast został oczyszczony z trądu.”   ( Mt. 8, 1-3)

 

Trędowaty musiał zaryzykować, prawo zabraniało mu przybliżać się do zdrowych ludzi. Wiedział, że Jezus może go uzdrowić, ale nie wiedział czy zechce to uczynić.

            Jesteśmy poniekąd w lepszej sytuacji. Nie tylko wiemy, że On może, ale wiemy też, że zechce.

Dziś o trądzie częściej słyszymy słuchając Ewangelii, niż z doniesień medycznych. Może to zbyt barwne porównanie, ale dziś trąd bardziej niż nasze ciała zaraża nasze dusze. Sprawia, że ulega degradacji nasze wnętrze. W naszym sercu zaś lęgnie się, by odwołać się do tytułu głośnej powieści F. Mauriaca –  kłębowisko żmij. Jest rada ? – Jest, taka jak przed wiekami. Przyjść do Niego, upaść na kolana i poprosić.

 

 

 

 

 

 

Potrzeba myślenia

                                                        

 

Dominikanin O. L.M. Bocheński stwierdził kiedyś, że jedną z największych radości jego życia stanowiło filozofowanie. Nie każdemu jednak bez profesjonalnego przygotowania, taka radość jest dana. Każdy wszakże może dostąpić radości i pożytku  wynikającego z myślenia.

 Myśleć można zawsze i wszędzie, myśleć trzeba zawsze i wszędzie! Do myślenia nie trzeba specjalnych warunków. Ktoś, kto od nich będzie uzależniał myślenie, rzadko dostąpi tej radości.  Myślenia nie należy odkładać do jutra, do niedzieli, do urlopu. Wyrażenie „pomyślę później” jest wysoce niepokojące. I choć z myślenia nie wynika, niestety, w sposób automatyczny dobre postępowanie, to niewątpliwie niejednego zła dałoby się uniknąć, gdyby człowiek w liczbie pojedynczej i mnogiej zechciał poprzedzać swoje działanie uprzednim myśleniem.

Ale można myślenie, nawet bardzo błyskotliwe, całkiem oddać w służbę zła. Historia zna niejeden taki przykład. Szczególnie źle zasłużyli się ci, którzy niejako zawodowo myśleli i wymyślali  teorie, idee i koncepcje bardzo podłego gatunku.

Myślenie ma wartość, można więc je sprzedać. Niektórzy,  bardzo chętni pieniędzy i zaszczytów, sprzedają przy tym i siebie samych.  Mówi się także, że myślenie nie zna granic. Szkoda! Myślenie bowiem niektórych ludzi przybiera upiorne kształty.

To wszystko jednak nie może zniechęcać do myślenia. Lekceważące stwierdzenie, że „koń ma dużą głowę, to niech myśli” świadczy tylko o wyjątkowo małej głowie wypowiadającego te słowa.

Przeciwieństwem myślenia jest bezmyślność. Bezmyślność prawie zawsze jest przyczyną mniejszego lub większego zła i dlatego sama w sobie jest już przewinieniem. Co gorsze prowadzi prostą drogą do głupoty, ta zaś jest wymieniona przez Chrystusa obok tak ciężkich grzechów jak rozpusta czy bałwochwalstwo. Tak częste stwierdzenie: „nie pomyślałem o tym” nie jest żadnym usprawiedliwieniem,  raczej stwierdzeniem myślowego lenistwa. To zaś często jest groźniejsze od fizycznego.

Bezmyślność bywa czasem traktowana jako sposób na życie. Takie indywiduum ludzkie nie myśli o niczym, nie myśli o swojej rodzinie, otaczających go bliźnich, o wierze nawet i ojczyźnie swojej. Pozwala by inni myśleli za niego. Produkty ich myślenia bierze za swoje. W związku z tym istnieje cała klasa ludzi, którzy specjalizują się w myśleniu za innych. Są to niezwykle groźni myśliciele. Jeśli im się człowiek podda np. w reklamie czy propagandzie, to zrobią z niego pajaca.

Wielu jednak mówi, iż nie wie o czym myśleć. Otóż to! Trzeba więc zacząć od myślenia o… sobie samym. Nie bójmy się tego! Pomyśleć  trzeba, co ja konkretnie robię aby być dobrym człowiekiem. Dalej, możemy pomyśleć o naszych bliźnich, zaczynając od tych najbliższych. Co mogę dla nich uczynić, jakimi dobrami się z nimi podzielić, jak sprawić by radość pojawiła się w ich sercach, jak spędzić z nimi wolny czas ? Ho, ho, jest o czym myśleć. A dalsi bliźni?  Mój Boże, tyle nędzy, tyle biedy obok nas i na dalekim świecie. Czy my w ogóle myślimy, jak jej choć trochę zaradzić ? A przecież możemy usłyszeć najpiękniejsze słowa: „Dziękuję ci, żeś pomyślał o mnie, o nas.

Zakończmy te rozważania jeszcze tylko przestrogą przed zbędnym myśleniem. Leży sobie człowiek na kanapie i myśli:” co będzie jutro, pojutrze, czy będzie bogaty czy biedny, ile wyda we wtorek, a ile zarobi w piątek, jak długo będzie żył i jaki nagrobek będzie miał ?” Oj, może zaboleć głowa od takiego myślenia. Lepiej więc posłuchać Mistrza i Nauczyciela, który mając na uwadze takie myślenie pyta:” I kto z was rozmyślaniem może dodać do wzrostu swego łokieć jeden?”

 

 

 

 

 

 

 

Kilka refleksji na temat antykoncepcji

                                        

W jednym z zeszłorocznych numerów „Tygodnika Powszechnego” pojawiła się informacja o powołaniu przez Papieża Franciszka nieco sekretnej komisji, która po latach od powstania encykliki „Humanae vitae” ma przeanalizować stanowisko Kościoła względem antykoncepcji. W związku z tym kilka osobistych refleksji na ten temat. Osobistych bo na podstawie wspomnianej encykliki wygłosiłem setki konferencji dla narzeczonych. Czyniłem to przekonany co do zawartych w niej pouczeń dla małżonków. Dziś po wielu latach przemyśleń, lektur i doświadczeń pojawiły się może nie tyle wątpliwości, ile raczej nieco inne spojrzenie na współżycie małżeńskie i związany z tym problem świadomego rodzicielstwa i kierowania swoją płodnością.

J.Giedroyć jest autorem powiedzenia, że poglądy można zmieniać, trwałe powinny być zasady. Otóż w omawianej kwestii niezmienną zasadą powinno być, że każdemu aktowi małżeńskiemu powinno towarzyszyć przekonanie, że ze swojej istoty jest on także ukierunkowany na poczęcie nowego życia. Oczywiście absurdem byłaby myśl, że w czasie współżycia małżonkowie mają ten fakt rozważać. Istotne jest to aby ta świadomość była na trwale wpisana w całość ich życia małżeńskiego. Znaczy to tyle, że kiedy pocznie się dziecko, to jego  życie jest święte i należy mu się miłość.

I tu osobista dygresja. W naszym małżeństwie stosowaliśmy przy planowaniu naszego rodzicielstwa naturalne metody. Mimo dobrego ich opanowania i przestrzegania, zawsze braliśmy pod uwagę ich teoretyczną, a nade wszystko praktyczną zawodność. Cóż organizm potrafi płatać figle, a koncentracja zamienia się w dekoncentracje. Ot życie. Wiedzieliśmy jednak, i to ponad wszelką wątpliwość, że jeśli to nie planowane poczęcie stanie się faktem, to za wszystkie skarby tego świata, nigdy tego życia nie zniszczymy. W momencie kiedy ono by zaistniało, będzie tak samo kochane jak i to planowane. Czy wobec tego byliśmy wspaniałymi małżonkami i ludźmi wiary? Nie sądzę. Ta zasada szacunku i miłości do każdego poczętego życia była niejako „wdrukowana” w nasze życie małżeńskie i tyle. Czy tylko w nasze i innych jakiś wyjątkowych małżeństw? Znowu, nie sądzę.

Znam ludzi będących formalnie daleko od wiary, od Kościoła, którzy stwierdzają, że nie wyobrażają sobie by mogli zabić swoje poczęte dziecko. Przekonanie, że każda para małżeńska, która stosuje antykoncepcję (oczywiście nie dotyczy to stosowania środków wczesnoporonnych) jest na prostej drodze do dokonania aborcji, jest według mnie bardzo niesprawiedliwe. Oczywiście nie da się wykluczyć, że dla części osób, także wierzących, antykoncepcja taką drogą może się stać, ale może się tak stać również przy czysto formalnym stosowaniu metod naturalnych. Dla mnie kluczowe tu jest świadome i głębokie przeżywanie swojego rodzicielstwa, zarówno tego które już jest, jak i tego, które może się stać za sprawą naszego działania.

Trzeba w tym momencie przytoczyć banalny przykład z nożem kuchennym, którym można kroić chleb i także zabić człowieka. Nawiasem mówiąc większość zabójstw gdzie narzędziem zbrodni jest nóż, jest to nóż kuchenny, ten sam którym wcześniej krojono symbol życia i miłości jakim jest chleb.

Nie jestem za fundowaniem sobie sytuacji moralnie niebezpiecznych, ale przypomina mi się autentyczne zdarzenie. On i ona razem w namiocie nad jeziorem. Wspólna kąpiel kończy się niemal utonięciem, na szczęście turysta w łodzi ratuje ich i na dodatek udziela fachowej pomocy. Tłumek gapiów –  mieszkańców wioski głośno orzeka, że owo zdarzenie to kara boża za to wspólne mieszkanie w namiocie (to było dość dawno). Kiedy niemal równocześnie odzyskali przytomność, jedno z nich stwierdziło:” Jak to dobrze, że rano byliśmy u Komunii św. Reakcja gapiów – „ewangeliczna”, jeden po drugim bez słowa odchodzili.

Jest też faktem, że antykoncepcja hormonalna (ale nie mechaniczna) może mieć negatywny wpływ na zdrowie kobiety i to jest temat do rozważenia, do oszacowania tych ewentualnych negatywnych skutków. Nie bądźmy jednak obłudni. Palenie papierosów, picie nawet umiarkowane alkoholu, objadanie się słodyczami i brak ruchu, też bardzo niekorzystnie wpływa na stan naszego zdrowia, ale jakoś nie słyszałem, żeby ktoś się spowiadał z nie higienicznego trybu życia. Można oczywiście jeszcze długo  ten temat rozważać, ale spójrzmy jeszcze na to zagadnienie od innej strony.

Współżycie małżeńskie jest integralną częścią miłości i szczęścia małżeńskiego. Kościół bardzo długo nie tylko tego nie dostrzegał, ale wręcz to negował, sprowadzając współżycie wyłącznie do prokreacji zaś przyjemność, a właściwie radość towarzyszącą aktowi małżeńskiemu, uważał za grzeszną – „jak nie chcecie więcej dzieci, to będziecie grzeszyli”. Ta narracja w pewnej mierze jest na poziomie parafialnym dalej obecna. Podwójne znaczenie aktu małżeńskiego czyli jego charakteru rodzicielskiego i jednoczącego zarazem, stało się obecne w nauczaniu Kościoła całkiem niedawno. I tu znowu pojawiają się pewne praktyczne problemy, których lekceważenie ma według mnie niewiele wspólnego z pojmowaniem chrześcijaństwa tak jak je widzi Franciszek, a to jest zastępca Jezusa na ziemi, wybrany pod natchnieniem Ducha Św.

W czasach ukazania się encykliki rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej i w związku z tym problemy moralne, jeśli tak można powiedzieć, miały inną otoczkę i rozwiązywanie tych problemów nie może być identyczne jak ponad pół wieku wcześniej. To oczywiście nie oznacza zmieniania zasad moralnych, te jak wcześniej napisałem, są niezmienne, zmieniają się drogi dojścia do nich.

Wiele lat temu mobilność ludzi związana z pracą zawodową była niewielka (mówię o naszym kraju). Dziś ta sytuacja uległa diametralnej zmianie. Bardzo wielu małżonków musi podejmować pracę po za miejscem zamieszkania i to nie dlatego, że mają takie „widzimisię”, ale jest to życiową koniecznością. To nie jest komfortowe rozwiązanie dla młodych małżonków, ale tak niestety jest. Jak wówczas pogodzić okresową wstrzemięźliwość z ich trybem życia? Pewien niesłychanie mądry ksiądz radzi aby wtedy zmienić pracę, ja też bym mu poradził żeby najpierw zmienił swoją, najlepiej zażądawszy od swojego biskupa przeniesienie do parafii, która mu najbardziej odpowiada. Powodzenia!

Jest jeszcze wiele innych sytuacji, które wierzącym małżonkom utrudniają stosowane naturalnych metod i nie wrzucałbym ich wszystkich do jednego worka pt. nieopanowana chuć, to byłoby krzywdzące i niesprawiedliwe. Każdy z nas doświadczył w swoim życiu małżeńskim i rodzicielskim niejednego krzyża, niejednego cierpienia i trudu. Może warto zastanowić się czy nakładanie kolejnych jest konieczne, by być dobrym chrześcijaninem?

I na koniec fragment artykułu P. Sikory z T.P. dotyczącego recepcji „Amoris laetitia” :” Papież nie różni się tu jednak wiele od św. Pawła, który przekonywał pierwszych chrześcijan, że najważniejsze nie jest prawo, lecz Duch, którego Ojciec posłał do każdego serca wierzącego, by nas do Niego prowadził (por. np. Rz 8, 14). Oraz, że nawet jeśli nie zawsze dobrze rozumiemy szept Ducha  i zabłąkamy się w miejsca, w które nas wcale nie chciał wprowadzić, to On” z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra”  (Rz 8, 28) Nie musimy się więc bać, ani martwić.

Oczywiście rozsądnie jest poczekać na stanowisko Kościoła w tej dziedzinie. Indywidualna decyzja małżonków może jednak brać pod uwagę głos ich sumienia, a także to co stwierdził Tomasz z Akwinu iż ogólne obowiązywanie normy moralnej nie wyklucza niejasności, trudności i różnic w zastosowaniu tej normy w konkretnych okolicznościach życia.  (także z artykułu P. Sikory)

List otwarty do Katolwicy

                                                

Droga Katolwico, duża i mądra z Ciebie dziewczynka, a naiwna jesteś jak dziecko, pozwól więc, że twój starszy kolega wyjaśni Ci pewne sprawy związane z myślistwem. Ufam, mam nadzieję, że po przeczytaniu tych uwag natychmiast odszukasz właściwe koło łowieckie i zapiszesz się do niego. No Twój artykuł o myśliwych będziesz musiała odpokutować, ale każdy może się nawrócić. Przez jakiś czas, na fuzje, sztucery i inne zabawki będziesz mogła popatrzyć tylko przez szybę, ale spoko. Pomyśl o chwili kiedy z czułością obejmiesz kolbę strzelby, wymierzysz w serce sarenki i naciśniesz spust. Trochę ominiesz wspomniane serce, nie martw się, masz kordelas, poderżniesz sarence gardło, farba się wyleje i po kłopocie. Zanim jednak spełnisz to marzenie kilka praktycznych rad.

Musisz zrozumieć Katolwico, a jak Twój intelekt Ci na to nie pozwala (bez obrazy), to przynajmniej przyjmij to do wiadomości – myśliwi muszą strzelać! Oni mają taki wewnętrzny imperatyw – muszą strzelać i już. Dla nich huk wystrzału to Beethoven, Mozart i Chopin w jednym. Na pewno ich utwory nie są Ci obojętne, a ich tej radości słuchania chcesz samolubnie pozbawić. Oj nieładnie! Zrozum, uruchom swoją empatię, oni do lasu wchodzą jak do Metropolitan Opery, oni się czują jak na koncercie filharmoników wiedeńskich. Bądź szczera, odrzuć to inteligenckie zakłamanie, czy gdybyś miała darmowy wstęp do takiej opery czy wiedeńskiej filharmonii, to co, przeszłabyś obojętnie? Ano widzisz, prawda w oczy kole.

Ale przecież to nie wszystko! Tyle mówi się i pisze na temat budowania autentycznych więzi międzyludzkich, a co oni myśliwi niby innego robią? Czy może być piękniejsza wspólnota niż ta przy ognisku z kawałem kiełbasy (z poprzedniego polowania), do tego podlana miejscowym wyrobem alkoholowo – podobnym? Sama sobie odpowiedz. A przecież to dopiero początek. W domu, takiego upolowanego dziczka (najlepszy taki do czterdziestu kilogramów, takie dziecko dzika), oprawiamy, dodajemy sarenkę i już mamy kiełbasę. A mielone z takiego duetu – palce lizać, niebo w gębie. Ale czy Ty wiesz co to niebo w gębie, jak zjadasz tylko te chwasty? A oni zjadają prawdziwie ekologiczne potrawy. Taki zwierzak chodzi sobie po lesie, tu skubnie jakąś trawkę,  tam skubnie jakieś ziółko, wszystko czyste i nieskażone. A te koncerny żywnościowe wiadomo jakie świństwa dodają i w czyich rękach są.

Najważniejsze zostawiłem na koniec. Coś tam o tym wspominasz, ale widać wyraźnie, że nie kumasz. Już na pierwszych stronach świętej Księgi jest Boże polecenie, aby ziemię czynić sobie poddaną, czyli to tałatajstwo biegające po lesie też. A kto najpiękniej to polecenie wypełnia? Myśliwi nawet czynią więcej, bo zwierzaki same im się poddają (prawdę mówiąc nie mają wyjścia). No więc jak im się już poddadzą, oczywiście z błogosławieństwem św. Huberta, to w spokoju sumienia można je patroszyć. Niech to chrześcijańskie przesłanie wreszcie do Ciebie dotrze Katolwico! Pomocą niech Ci będą i niektórzy duchowni, którzy ochoczo poddają owe zwierzaki, jak i inne znakomite osoby biorące w tym udział.

Możesz, przepraszam że tak powiem, głupio zapytać, a co się stanie jak owi myśliwi wszystko wystrzelają? Wtedy nastąpi nowy, wspaniały świat (kiedyś nawet coś o takim tytule czytałem), ale przede wszystkim będzie cisza. Nic Ci nie będzie chrumkało, rechotało, świergotało, jakieś głupie gęsi nie będą Ci latały nad głową. Jak już tak „przyciśnie” Cię ta natura, to kupisz sobie plastikowego łosia, jelenia jak żywego i sarenkę skubiącą trawkę. I jak będzie Katolwico? Byczo będzie, jak mawiał przedwojenny aktor.

                                                   Wiara, która ocala     

 

„Wtem jakaś kobieta, która dwanaście lat cierpiała na krwotok, podeszła z tyłu i dotknęła się frędzli Jego płaszcza. Bo sobie mówiła : Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa. Jezus obrócił się  i, widząc ją rzekł: „Ufaj córko; twoja wiara cię ocaliła”. I od tej chwili kobieta była zdrowa.”

(Mt. 9, 20- 22)

„A o to kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: ”Ulituj się nade mną,  Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha”. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to zbliżyli się do Niego uczniowie i prosili :” Odpraw  ją, bo krzyczy za nami”. Lecz On odpowiedział :” Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela”. A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła:” Panie , dopomóż mi”. On jednak odparł:” Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom”. A ona odrzekła :” Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn,  które spadają ze stołu ich panów”. Wtedy Jezus jej odpowiedział :” O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz”. Od tej chwili jej córka była zdrowa.”

(Mt 15, 22-28)

„Gdy po pewnym czasie wrócił do Kafarnaum, posłyszeli, że jest w domu. Zebrało się tyle ludzi, że nawet przed drzwiami nie było miejsca, a On głosił im naukę. Wtem przyszli do Niego z paralitykiem, którego niosło czterech. Nie mogąc z powodu tłumu przynieść go do Niego, odkryli dach nad miejscem, gdzie Jezus się znajdował, i przez otwór spuścili łoże, na którym leżał paralityk. Jezus widząc ich wiarę, rzekł do paralityka:” Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy” […] Otóż, żebyście wiedzieli, iż syn człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania  grzechów – rzekł do paralityka :” Mówię ci : Wstań, weź swoje łoże i idź do domu”.

(Mk  2, 1-11

            „Tak przyszli do Jerycha. Gdy wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak, Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać:” Jezusie,  Synu Dawida, ulituj się nade mną”. Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał:” Synu Dawida,  ulituj się nade mną”. Jezus przystanął i rzekł:” Zawołajcie go” I przywołali niewidomego, mówiąc mu:” Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię”. On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego:” Co chcesz, abym ci uczynił?”. Powiedział Mu niewidomy:” Rabbuni, żebym przejrzał”. Jezus mu rzekł:” Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą”  (Mk 10,46-51)

 

            Apostołowie, niczego im nie ujmując, mieli trochę kłopotów i problemów. Jakaś baba się drze. Chcą ją uprzejmie odprawić , ale ona nie chce. Mało tego,  wdaje się z Jezusem w dysputę niemal teologiczną i … wygrywa ją.

Jacyś zapaleńcy, za nic mając porządek,  rozbierają dach i spuszczają chorego przed ich Mistrza, ( swoją drogą można paralitykowi pozazdrościć takich przyjaciół ). Ewangelista litościwie nic nie pisze o reakcji gospodarza domu na zrobienie mu drzwi w dachu, niekoniecznie jednak musiał być tym  zachwycony.

Ślepy Bartymeusz też nie żałuje głosu. „Życzliwi” każą mu się zamknąć, pewnie psuje im widowisko.  Pewna spryciara podstępnie uzyskuje uzdrowienie. Jakby tego mało dzieciaki plączą się pod nogami i trzeba je odganiać od Jezusa. Uf, trzeba ich apostołów zrozumieć, jesteśmy tacy sami. Nietrudno zauważyć wspólny mianownik tych ewangelicznych zdarzeń.  Jest nim wiara, niezwyczajna wiara. Chrystus za każdym razem mówi – wiara twoja cię uzdrowiła.

Jaka jest moja wiara? Czy potrafię pokonać wszelkie trudności dnia codziennego by do Niego dotrzeć? Czy potrafię wołać do Niego, rozmawiać z Nim, ba spierać się z Nim, czy potrafię upaść Mu do stóp i wyznać Mu całą prawdę?

W kaplicy młody chłopak siedzi na ławce przed ołtarzem, patrzy na ukrzyżowanego Jezusa i je kanapkę. Nieco zgorszony zakonnik zwraca mu uwagę na niestosowność takiego zachowania. Chłopak łagodnie się uśmiecha i mówi:” Jestem w domu mojego Ojca, jestem głodny, dlaczego nie mogę zjeść kawałka chleba?”

„Zapytano bezdomnego, który przesiadywał w kościele, czy może czegoś potrzebuje, czy przychodzi się modlić. „ Ja nie umiem się modlić” – powiedział i wskazał na tabernakulum: „ Przecież On tam nie może siedzieć sam!”

    Jaka jest moja wiara?

 

 

 

 

Owsiaka goń, goń, goń!

 

 

Pierwszy stycznia minął, oznacza to także to, że zaraz zacznie się rytualna nagonka na WOŚP i jej twórcę Jerzego Owsiaka. Nigdy nie miałem kłopotu aby zrozumieć podłość, która temu kto ją wyrządza, przynosi korzyść. W sensie moralnym jest to godne potępienia, ale da się zrozumieć. Bezradny czuję się wtedy gdy ktoś czyni podłość, czy choćby niesprawiedliwość, która nie przynosi mu żadnych zysków. Tak ma się właśnie sprawa z WOŚP. Gdyby fundacja J. Owsiaka obłożyła naród jakimś podatkiem, to niechęć do jej twórcy byłaby w pełni zrozumiała, ale przecież tak nie jest. Nigdy nie słyszałem aby wolontariusze WOŚP terroryzowali puszkami przechodzących przechodniów. W pełni akceptuję fakt, że są ludzie, którym sposób działania fundacji nie odpowiada. Są wolnymi ludźmi i to ich święte prawo. Ja bardzo cenię to co czyni Ks. Stryczek i jego „Szlachetna paczka”, ale niekoniecznie utożsamiam się z jego filozofią pomagania. Znam fundacje, które są bliższe mojemu sercu i te ograniczone środki które posiadam, kieruję właśnie do nich. I tu pierwsza refleksja: mój kochany bliźni, nie lubisz WOŚP, to przejdź neutralnie obok dzieciaków z puszkami, zmień kanał telewizyjny relacjonujący finał Orkiestry, może idź na spacer i zastanów się co ty możesz zrobić dla innych. Bez żadnej ironii życzę powodzenia i spokoju ducha. Nie jestem żadnym ambasadorem marki WOŚP, ale jestem, staram się być, człowiekiem myślącym, wobec tego kilka uwag na temat mitów związanych z WOŚP i J. Owsiakiem.

Mit pierwszy: to państwo powinno wyposażać szpitale w potrzebny sprzęt, a więc cała działalność Orkiestry jest niepotrzebnym zastępowaniem rzeczonego państwa. Mniemanie, że to państwo powinno dbać o szpitale, by miały one czym leczyć swoich pacjentów, jest w stu procentach prawdą i słusznym oczekiwaniem. Jest tylko mały  problem, państwo to robi w niewystarczającym stopniu. Dlaczego tak się dzieje? Tłumaczeń jest oczywiście dużo, ale w moim przekonaniu najbardziej sensowne brzmi:” Nie, bo nie”. Można nasze społeczne pieniądze wydawać na oczywiste głupoty, ale nie na sprzęt ratujący życie małych dzieciaków, bo to dla nich Owsiak zbiera pieniądze. Faktem jest wszakże i to, że w całym cywilizowanym świecie są fundacje, które uzupełniają działalność państwa. Taki jest sens działalności organizacji pozarządowych. Tak działa „Caritas”, tak działa siostra M. Chmielewska, tak działa „Zupa na Plantach”. Proszę powiedzieć matce, której dziecko zostało uratowane dzięki sprzętowi z naklejonym  serduszkiem, że powinna to potępić bo naklejka powinna być z logo NFZ!

Mit drugi: Owsiak robi osobisty biznes organizując WOŚP. Zamiast komentarza anegdota – O co modli się austriacki baca? – Panie Boże spraw abym miał więcej owiec niż mój sąsiad. O co modli się polski baca? – Panie Boże spraw aby szlag trafił owce sąsiada.

Mit trzeci: Woodstock czyli sabat czarownic i czarowników na którym Owsiak syn milicjanta wespół z satanistami, masonami (czołowy przedstawiciel loży to zmarły śp. arcybiskup Życiński), Żydami (znowu arcybiskup Żydziński), genderami i kochającymi inaczej, deprawuje polską niewinną młodzież. Gdyby nie to, to owa młodzież z pewnością udałaby się na pielgrzymkę do pewnego miasta słynącego z wyrobu pierników i nie tylko. Młodzież ta jak wiadomo słucha potępieńczych wrzasków zwanych muzyką, w przerwie chla piwo i kopuluje, wcześniej taplając się w błocie jak nie przymierzając, zwykłe świnie. Skoro jest tak źle to proponuję aby ci, którzy tak widzą ową młodzież, zakasali rękawy i zaczęli ją ewangelizować, najlepiej dzień po zakończonej zbiórce. Niech to czynią z zapałem i nieustannie, a ja już oczyma wyobraźni widzę tę młodzież jak pół roku później maszeruje z liliami w ręku i śpiewa:” Alleluja, Alleluja… i do przodu”.

Owsiak pokazał tej młodzieży, że warto zaangażować się w pomoc bliźniemu, że to daje radość, on wręcz uczy ich tej radości z pomagania innym, a Woodstock jest, ot niespotykane, zwyczajnym dziękuję. On posiał ziarno. Czy wyrośnie z niego zawsze pszenica? Nie wiem, nikt nie wie, pierwszy krok został zrobiony. I na koniec tylko jedno zdanie:” Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” (Mt 20, 15)