W jednym z zeszłorocznych numerów „Tygodnika Powszechnego” pojawiła się informacja o powołaniu przez Papieża Franciszka nieco sekretnej komisji, która po latach od powstania encykliki „Humanae vitae” ma przeanalizować stanowisko Kościoła względem antykoncepcji. W związku z tym kilka osobistych refleksji na ten temat. Osobistych bo na podstawie wspomnianej encykliki wygłosiłem setki konferencji dla narzeczonych. Czyniłem to przekonany co do zawartych w niej pouczeń dla małżonków. Dziś po wielu latach przemyśleń, lektur i doświadczeń pojawiły się może nie tyle wątpliwości, ile raczej nieco inne spojrzenie na współżycie małżeńskie i związany z tym problem świadomego rodzicielstwa i kierowania swoją płodnością.
J.Giedroyć jest autorem powiedzenia, że poglądy można zmieniać, trwałe powinny być zasady. Otóż w omawianej kwestii niezmienną zasadą powinno być, że każdemu aktowi małżeńskiemu powinno towarzyszyć przekonanie, że ze swojej istoty jest on także ukierunkowany na poczęcie nowego życia. Oczywiście absurdem byłaby myśl, że w czasie współżycia małżonkowie mają ten fakt rozważać. Istotne jest to aby ta świadomość była na trwale wpisana w całość ich życia małżeńskiego. Znaczy to tyle, że kiedy pocznie się dziecko, to jego życie jest święte i należy mu się miłość.
I tu osobista dygresja. W naszym małżeństwie stosowaliśmy przy planowaniu naszego rodzicielstwa naturalne metody. Mimo dobrego ich opanowania i przestrzegania, zawsze braliśmy pod uwagę ich teoretyczną, a nade wszystko praktyczną zawodność. Cóż organizm potrafi płatać figle, a koncentracja zamienia się w dekoncentracje. Ot życie. Wiedzieliśmy jednak, i to ponad wszelką wątpliwość, że jeśli to nie planowane poczęcie stanie się faktem, to za wszystkie skarby tego świata, nigdy tego życia nie zniszczymy. W momencie kiedy ono by zaistniało, będzie tak samo kochane jak i to planowane. Czy wobec tego byliśmy wspaniałymi małżonkami i ludźmi wiary? Nie sądzę. Ta zasada szacunku i miłości do każdego poczętego życia była niejako „wdrukowana” w nasze życie małżeńskie i tyle. Czy tylko w nasze i innych jakiś wyjątkowych małżeństw? Znowu, nie sądzę.
Znam ludzi będących formalnie daleko od wiary, od Kościoła, którzy stwierdzają, że nie wyobrażają sobie by mogli zabić swoje poczęte dziecko. Przekonanie, że każda para małżeńska, która stosuje antykoncepcję (oczywiście nie dotyczy to stosowania środków wczesnoporonnych) jest na prostej drodze do dokonania aborcji, jest według mnie bardzo niesprawiedliwe. Oczywiście nie da się wykluczyć, że dla części osób, także wierzących, antykoncepcja taką drogą może się stać, ale może się tak stać również przy czysto formalnym stosowaniu metod naturalnych. Dla mnie kluczowe tu jest świadome i głębokie przeżywanie swojego rodzicielstwa, zarówno tego które już jest, jak i tego, które może się stać za sprawą naszego działania.
Trzeba w tym momencie przytoczyć banalny przykład z nożem kuchennym, którym można kroić chleb i także zabić człowieka. Nawiasem mówiąc większość zabójstw gdzie narzędziem zbrodni jest nóż, jest to nóż kuchenny, ten sam którym wcześniej krojono symbol życia i miłości jakim jest chleb.
Nie jestem za fundowaniem sobie sytuacji moralnie niebezpiecznych, ale przypomina mi się autentyczne zdarzenie. On i ona razem w namiocie nad jeziorem. Wspólna kąpiel kończy się niemal utonięciem, na szczęście turysta w łodzi ratuje ich i na dodatek udziela fachowej pomocy. Tłumek gapiów – mieszkańców wioski głośno orzeka, że owo zdarzenie to kara boża za to wspólne mieszkanie w namiocie (to było dość dawno). Kiedy niemal równocześnie odzyskali przytomność, jedno z nich stwierdziło:” Jak to dobrze, że rano byliśmy u Komunii św. Reakcja gapiów – „ewangeliczna”, jeden po drugim bez słowa odchodzili.
Jest też faktem, że antykoncepcja hormonalna (ale nie mechaniczna) może mieć negatywny wpływ na zdrowie kobiety i to jest temat do rozważenia, do oszacowania tych ewentualnych negatywnych skutków. Nie bądźmy jednak obłudni. Palenie papierosów, picie nawet umiarkowane alkoholu, objadanie się słodyczami i brak ruchu, też bardzo niekorzystnie wpływa na stan naszego zdrowia, ale jakoś nie słyszałem, żeby ktoś się spowiadał z nie higienicznego trybu życia. Można oczywiście jeszcze długo ten temat rozważać, ale spójrzmy jeszcze na to zagadnienie od innej strony.
Współżycie małżeńskie jest integralną częścią miłości i szczęścia małżeńskiego. Kościół bardzo długo nie tylko tego nie dostrzegał, ale wręcz to negował, sprowadzając współżycie wyłącznie do prokreacji zaś przyjemność, a właściwie radość towarzyszącą aktowi małżeńskiemu, uważał za grzeszną – „jak nie chcecie więcej dzieci, to będziecie grzeszyli”. Ta narracja w pewnej mierze jest na poziomie parafialnym dalej obecna. Podwójne znaczenie aktu małżeńskiego czyli jego charakteru rodzicielskiego i jednoczącego zarazem, stało się obecne w nauczaniu Kościoła całkiem niedawno. I tu znowu pojawiają się pewne praktyczne problemy, których lekceważenie ma według mnie niewiele wspólnego z pojmowaniem chrześcijaństwa tak jak je widzi Franciszek, a to jest zastępca Jezusa na ziemi, wybrany pod natchnieniem Ducha Św.
W czasach ukazania się encykliki rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej i w związku z tym problemy moralne, jeśli tak można powiedzieć, miały inną otoczkę i rozwiązywanie tych problemów nie może być identyczne jak ponad pół wieku wcześniej. To oczywiście nie oznacza zmieniania zasad moralnych, te jak wcześniej napisałem, są niezmienne, zmieniają się drogi dojścia do nich.
Wiele lat temu mobilność ludzi związana z pracą zawodową była niewielka (mówię o naszym kraju). Dziś ta sytuacja uległa diametralnej zmianie. Bardzo wielu małżonków musi podejmować pracę po za miejscem zamieszkania i to nie dlatego, że mają takie „widzimisię”, ale jest to życiową koniecznością. To nie jest komfortowe rozwiązanie dla młodych małżonków, ale tak niestety jest. Jak wówczas pogodzić okresową wstrzemięźliwość z ich trybem życia? Pewien niesłychanie mądry ksiądz radzi aby wtedy zmienić pracę, ja też bym mu poradził żeby najpierw zmienił swoją, najlepiej zażądawszy od swojego biskupa przeniesienie do parafii, która mu najbardziej odpowiada. Powodzenia!
Jest jeszcze wiele innych sytuacji, które wierzącym małżonkom utrudniają stosowane naturalnych metod i nie wrzucałbym ich wszystkich do jednego worka pt. nieopanowana chuć, to byłoby krzywdzące i niesprawiedliwe. Każdy z nas doświadczył w swoim życiu małżeńskim i rodzicielskim niejednego krzyża, niejednego cierpienia i trudu. Może warto zastanowić się czy nakładanie kolejnych jest konieczne, by być dobrym chrześcijaninem?
I na koniec fragment artykułu P. Sikory z T.P. dotyczącego recepcji „Amoris laetitia” :” Papież nie różni się tu jednak wiele od św. Pawła, który przekonywał pierwszych chrześcijan, że najważniejsze nie jest prawo, lecz Duch, którego Ojciec posłał do każdego serca wierzącego, by nas do Niego prowadził (por. np. Rz 8, 14). Oraz, że nawet jeśli nie zawsze dobrze rozumiemy szept Ducha i zabłąkamy się w miejsca, w które nas wcale nie chciał wprowadzić, to On” z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra” (Rz 8, 28) Nie musimy się więc bać, ani martwić.
Oczywiście rozsądnie jest poczekać na stanowisko Kościoła w tej dziedzinie. Indywidualna decyzja małżonków może jednak brać pod uwagę głos ich sumienia, a także to co stwierdził Tomasz z Akwinu iż ogólne obowiązywanie normy moralnej nie wyklucza niejasności, trudności i różnic w zastosowaniu tej normy w konkretnych okolicznościach życia. (także z artykułu P. Sikory)