A miało być wesoło!

 

„Szczepan pełen łaski i mocy działał cuda i znaki wielkie wśród ludu. Niektórzy zaś z synagogi, zwanej [synagogą] Libertynów i Cyrenejczyków, i Aleksandryjczyków, i tych, którzy pochodzili z Cylicji i z Azji wystąpili do rozprawy za Szczepanem. Nie mogli jednak sprostać mądrości i Duchowi, z którego [natchnienia] przemawiał […] Gdy to usłyszeli, zawrzały gniewem ich serca i zgrzytali zębami na niego. A on pełen Ducha Świętego patrzył w niebo i ujrzał chwałę Bożą i Jezusa stojącego po prawicy Boga słowach. I rzekł:” Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego, stojącego po prawicy Boga” A oni podnieśli wielki krzyk, zatkali sobie uszy i rzucili się na niego wszyscy razem. Wyrzucili go poza miasto i kamienowali, a świadkowie złożyli swe szaty u stóp młodzieńca, zwanego Szawlem. Tak kamienowali  Szczepana, który modlił się :” Panie Jezu przyjmij ducha mego!” A gdy osunął się na kolana, zawołał głośno :” Panie, nie poczytaj im tego grzechu”. Po tych słowach skonał.”  (  Dz. 6, 10 ; 7, 54-59

A tak miało być wesoło! Nawet te głupie przedświąteczne reklamy dało się oglądać. Te prezenty, choinka, mróz i śnieg. No i to świąteczne jedzonko. Takiego karpia można usmażyć kiedykolwiek, ale tylko ten wigilijny tak cudownie pachnie i smakuje. Pasterka trochę późno ale warto iść. Ten Jezusek w żłóbeczku taki miluśki i to sianko w stajence. Naprawdę można się wzruszyć. A kolędy to już takie piękne, że aż cud. Jedne żałośliwe, łzy prawie lecą z oczu, a znowu jak organista huknie „ Przybieżeli do Betlejem” to człowiek z radości by zatańczył. Tego nie można przegapić. A pierwszy dzień świąt taki uroczysty. Śnieg skrzypi pod stopami, wszyscy idą w kierunku kościoła, można powiedzieć taka wspólnota religijna. I znowu te wspaniałe kolędy, migocące lampki na prawdziwych świerkach i te dzieci biegające do Jezuska. Człowiek wie, że naprawdę są święta. Drugi dzień świąt trochę gorszy, bo jutro do roboty, ale zaraz sylwester i Trzech Króli. Choinka jeszcze będzie i kolędy też.

No nie, to czytanie o tym świętym Szczepanie to jakaś totalna pomyłka. Owszem niech sobie będzie, ale w taki dzień ? Ten kto to wymyślił musiał być strasznym smutasem, zupełnie nierozumiejącym tych świąt. Zamiast aniołków, Jezuska i sianka, zgrzyt jakby ktoś gwoździem przejechał po szkle. Kamienie, krew, śmierć,  toż to horror, cały nastrój licho wzięło.

Owszem w Wielkim Poście można to przeczytać ale teraz ?

Modlitwa we mnie.

                                                       

 

O modlitwie łatwo mówić, niezbyt trudno o niej pisać, ale jak ją przeżywać w swoim sercu i umyśle? Jestem z tego pokolenia dla którego modlitwa równała się z odmawianiem pacierza, najlepiej rano i wieczorem. Z zaniedbania pacierza trzeba było się spowiadać, bo to grzech nie odmówić „paciorka”. W jakiejś mierze to mi zostało, choć staram się myśleć nad każdym zdaniem tak wypowiadanej modlitwy. Z pewnością jest to pewne minimum, ale od wielu lat tęsknię za tym, aby to była raczej relacja, dialog z Nim, niż nawet z rozmysłem wypowiadane słowa pięknych zresztą modlitw. A już marzeniem jest taka relacja z Bogiem jaką przedstawił R. Brandstaetter w „ Jezusie z Nazaretu”. Dla pobożnego Żyda cały dzień ze swoimi zajęciami, troskami i radościami był spotkaniem z niezgłębionym, a jednocześnie bliskim Bogiem. Jakiś ślad takiej postawy znajdujemy też w niezapomnianym „Skrzypku na dachu”.

Jak to urzeczywistniam w swoim życiu? Ano staram się dostrzec te znaki sacrum, które spotykam codziennie na swojej drodze. Znak Krzyża przed uruchomieniem samochodu i takowy gdy wsiadam do pociągu. Krzyżyk na czole moich dorosłych dzieci gdy wracają do swoich domów i prośba do Anioła Stróża by ich strzegł. „Jezu ufam Tobie” gdy przechodzę obok Krzyża, a przed kapliczką „Maryjo módl się za nami”. Ale mam też radość ze spotkania z Nim, gdy uda mi się uczynić nawet jakiś dobry drobiazg mojemu bliźniemu. Dziękuję Miłosiernemu za to, że strzeże dróg moich i moich bliskich. O czym jeszcze marzę? Na pewno nie o tym abym miał więcej czasu na modlitwę, bo mam go wielkie mnóstwo. Ten niby brak czasu na modlitwę jest wyjątkowo żenującym wytłumaczeniem braku tejże. Nieraz żartuję aby codziennej modlitwie nadać rangę… mycia zębów i wtedy zawsze znajdziemy na nią czas. Tak sobie tęsknię, aby każdego dnia choć na chwilę „zamknąć się w swojej izdebce”, tak jak radzi Jezus, a potem patrzeć na Jego wizerunek i wiedzieć, że ja patrzę na Niego, a On patrzy na mnie. Do tego potrzeba nie tyle czasu ile chęci, woli, pewnie też łaski, a może jej przede wszystkim. Przymnóż tej łaski Jezu!

Mieszkanie Jezusa

                                              

 

„A gdy szli drogą, ktoś powiedział do Niego : „Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz!” Jezus mu odpowiedział :” Lisy mają nory i ptaki powietrzne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć”  (Łk9, 57-58)

 

Prawda jak to smutno brzmi ? I ludzie i zwierzęta budują bardzo kunsztowne niekiedy domy, a Syn Człowieczy nie ma gdzie złożyć głowy. Mówimy wprawdzie, że mieszka w niebie – ale gdzie ono jest i jak wygląda nie wiemy. Pewien kosmonauta powiedział, że w czasie swojego lotu „w niebo” nie widział tam Boga. Paradoksalnie może powiedział prawdę.

Mieszkaniem Boga jest bowiem człowiek, ja i ty. Ktoś mógłby, nieco sarkastycznie, stwierdzić, że komfort owego mieszkania, oględnie mówiąc, niewielki. Widać jednak Jezusowi to nie przeszkadza. Jak sam powiedział ma w nas upodobanie. Skoro dom to obowiązują w nim prawa właściciela domu czyli nas. Możemy zaprosić Go, ale możemy też zatrzasnąć Mu drzwi „przed nosem”. Możemy Go wpuścić z litości, bo tak wypada i posadzić w jakimś kącie. Niech sobie siedzi i nie przeszkadza wtrącając się w nasze życie. Jak nam się znudzi Jego towarzystwo, można dać Mu do zrozumienia, że formuła naszej z Nim znajomości się wyczerpała i niech zmieni adres.

Ale jak co roku nadejdzie Boże Narodzenie. Będziemy ze wzruszeniem patrzeć na surowy żłóbek, na siano i na Jezuska w ubogiej pieluszce. Będziemy śpiewać piękne kolędy o tym jak to nie było miejsca dla Niego, jak płakał z zimna i niewygód. Skoro tak, to może nie róbmy z siebie sentymentalnych przygłupów. Zaprośmy Go raz na zawsze do swoich domów!

Radujmy się i smućmy razem, zapraszajmy Go do stołu. Rozmawiajmy z Nim, cieszmy się Jego obecnością, On dalej nie będzie się nam narzucał, będziemy tylko razem żyć. Bóg Wszechmocny, Pan wszechświata i wieczności będzie naszym, w najbardziej dosłownym tego słowa znaczeniu, domownikiem.

                                                                     

 

Radość Maryi

                                                      

 

„Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydała ona okrzyk i powiedziała:” Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona […] Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana”. Wtedy Maryja rzekła:” Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy”     (Łk 1, 41-47)

 

„Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła…” Błogosławiona czyli szczęśliwa i to jak – „Raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy”. Raduje się duch, czyli wnętrze mojego człowieczeństwa, to jest radość, która przenika całego człowieka.

Ta radość jest dostępna także dla nas. Jest tylko jeden warunek – trzeba Mu uwierzyć! Pozornie wydaje się to oczywiste. Przecież jesteśmy chrześcijanami, w czasie każdej niedzielnej Mszy św. odmawiamy Credo i parę razy powtarzamy – „wierzę”. Odnawiamy przyrzeczenia z Chrztu św. i też mówimy – „wierzę”. Na pytanie czy jesteśmy ludźmi wierzącymi – odpowiadamy, że tak, nieraz nawet lekko poirytowani, że ktoś zadaje nam tak oczywiste pytanie, zupełnie jakby powątpiewał w tę naszą wiarę. A skoro tak, to czy nasz duch też raduje się w Panu? Gdzie ta radość, którą Maryja wyśpiewała w Magnificat?

Często traktujemy naszą wiarę jako zbiór pobożnych praktyk – chodzimy do kościoła, przystępujemy do sakramentów, modlimy się, zachowujemy posty – oczywiście, że dobrze, ale radości dalej jak na lekarstwo.

Maryja uwierzyła we wszystko co usłyszała od Pana. No to jak jest z tym naszym „we wszystko” ? Czy naprawdę słuchając Ewangelii wierzymy we wszystko co nam powiedział Jezus? Czy rzeczywiście wierzymy Mu, że każdy nasz bliźni to nasz brat, bo mamy wspólnego Ojca, czy naprawdę wierzymy Mu gdy nas ostrzega przed chciwością i bałwochwalstwem pieniądza i rzeczy? Czy wierzymy Jezusowi gdy nawołuje nas do pokory, do otwarcia naszego serca i portfela na potrzeby głodnych, uchodźców, chorych i upokarzanych? Czy wierzymy, że On jest tu i teraz, naszą Drogą, Prawdą i Życiem?

Tych pytań jest więcej, od tego jak na nie odpowiemy zależy czy także i nasz duch rozraduje się w Panu.

 

 

 

Jozef i Miriam

                                            

„Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej Józef, który był człowiekiem prawym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł:” Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki ; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło…”  (Mt 1, 18-21

Maryja i Józef. Młodzi, zakochani, zapatrzeni w siebie. Każde słowo, każdy uśmiech i gest jest radością. Tak było zawsze, tak będzie zawsze. Byli ubogimi, głęboko wierzącymi Żydami (to jakby ktoś zechciał im zmienić narodowość), wiara w Boga Jedynego była ich życiem, życie było wiarą. Nie planowali nic nadzwyczajnego, chcieli tylko być razem. Byli już narzeczonymi, mogli po cichu marzyć, że Bóg w swojej dobroci obdarzy ich potomstwem. Będą rodziną.  Co tydzień będą zasiadali do wieczerzy szabasowej, a potem będą świętować i dziękować Najwyższemu za dar wspólnego  życia i szczęścia. I wtedy On staje w poprzek ich marzeń. On Wszechmocny przez swojego anioła oznajmia zwykłej dziewczynie, która ma narzeczonego imieniem Józef, że zostanie Matką tego, który zostanie nazwany Synem Najwyższego. A Ona mówi niech się stanie Twoja wola. Kiedy Boży posłaniec niesie Jej zgodę przed tron Boga Odwiecznego Maryja już wie, że nic nie będzie takie samo jak przed tym. A jak będzie ? A któż to wie oprócz Niego ?

Idzie w góry pomóc krewnej . To prawda. Może też by odnaleźć samą siebie, w ciszy i skupieniu. Jest prostą dziewczyną jakich wiele, ale to do Niej przemówił Ten, który jest Początkiem i Końcem.

A Jozef , Jozef, który biegł w każdą wolną chwilę do swojej Miriam ? Cóż będzie czekał.  Ze smutkiem i tęsknotą na początku, ale potem wraz z upływem kolejnych dni i tygodni z coraz większą radością. Będzie chodził na okoliczne wzgórza, by już z oddali zobaczyć swoją ukochaną, a gdy już Ją zobaczy, to zatańczy z radości niczym król Dawid i będzie słowami psalmu dziękował Elohim, że jego Miriam będzie z nim i że będą już zawsze razem.

Nie wiemy w jaki sposób dowiedział się, że Maria nosi pod swoim sercem  dziecko. Nawet nie próbujmy odgadywać co czuł. Co to da, że powiemy rozpacz, przeraźliwy smutek, przegrane życie. Pewnie przypominał kłodę suchego drewna. Ale nawet wtedy jego miłość nie zgasła. Nie oskarży swojej narzeczonej, wie czym by to Jej groziło. Uchroni Ją przed karą i zniesławieniem. Nikt z ludzi nie może jemu Jozefowi zabrać miłości do jego Miriam.

Do takiego Jozefa przychodzi anioł Boga. Nie bój się Jozefie, nie bój się, zaufaj Mi. Ty Ją kochasz i Ona cię kocha. Weź Ją do siebie! To Ja wkroczyłem w Jej życie! Będziecie Rodziną, Świętą Rodziną. Będziesz cieniem ojca, będziesz cieniem Mnie. Będziesz troszczył się o Mojego Syna. Będziesz po wsze czasy wzorem ojcostwa. Nie do końca rozumiesz ? Nie szkodzi. Weź Ją do swojego domu. Będziecie znów patrzeć na siebie, będziecie się radować swoją obecnością. A Jeszua będzie wzrastał wśród Was w mojej mądrości i dobroci.

Mogło tak być, choć słowa, jakiekolwiek słowa wyjątkowo nie przystają do tych chwil. Coś dla nas ? Chyba tylko to: zaufać tak jak Ona, nie bać się tak jak Józef, żyć tak jak Oni.