Przypomina mi się refren dawno przebrzmiałej piosenki:” Kocha się raz, potem drugi i trzeci…”. Dziś aby policzyć kolejne „kochania” potrzebny byłby kalkulator, a i tak niektórzy znani ludzie twierdzą, że nie są w stanie policzyć wszystkich swoich partnerów i partnerek. To ostatnie określenie uważa się za bardzo demokratyczne więc coraz częściej zastępuje męża czy żonę. Zresztą demokracja w temacie „miłość” jest niesłychana. Wszyscy mogą ze wszystkimi, żadnych ograniczeń, jesteśmy równi, wolni i każdy może po równo pragnąć „uczucia”. Popularne seriale i kolorowe tygodniki dostarczają wzorów do naśladowania, niesłychanie wiele. A ponieważ dostępność tak rozumianej „miłości” jest bardzo duża, to i nie dziwi fakt, że jest tania i niemal każdy może sobie na nią pozwolić. Trudno się więc dziwić zaproponowanej przez kogoś propozycji zmiany przysięgi małżeńskiej. Zamiast „i nie opuszczę cię aż do śmierci” preferowana byłaby wersja „ i nie opuszczę cię aż do rozwodu”. No cóż gorzkie to żarty, ale niesłychanie potaniała nam miłość. Mamy więc sytuację paradoksalną czy wręcz groteskową. Niemal cała autentyczna sztuka literacka, filmowa czy teatralna jest jakimś poszukiwaniem miłości wielkiej, prawdziwej i wiernej. O takiej marzą niemal wszyscy respondenci badań psychologicznych i socjologicznych. A jednocześnie na co dzień zadawalają się nędzną „podróbą” czy marnym substytutem. Tak wielu ludzi, których spotkałem i spotykam, ubolewa, że nie wiedzą jaka jest ta prawdziwa miłość i niemal parafrazują Piłata pytając :” Cóż jest miłość?” A przecież wystarczy otworzyć Pawłowy Hymn o miłości i otrzymujemy genialną w swej prostocie i doskonałości definicję miłości. Każdy z nas jest w stanie „przełożyć” te słowa św. Pawła na rzeczywistość własnego życia. Każdemu coś innego głębiej zapadnie w sercu. To , co poniżej to moja, dumnie acz niezasłużenie powiedziawszy, autorska refleksja o miłości kobiety i mężczyzny.
„Potem Jahwe Bóg rzekł:” Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam ; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc”. To zdanie Stwórcy jest prologiem każdej miłości kobiety i mężczyzny, bo nie jest dobrze być człowiekowi samemu. Zdecydowana większość z nas realizuje swój człowieczy los w relacji On – Ona. I choć samotność człowieka jest punktem wyjścia w szukaniu miłości, to z pewnością nie wystarcza do budowania tejże miłości. Tym, co naprawdę konstytuuje miłość jest pragnienie aby dać drugiemu człowiekowi najpiękniejszy z możliwych darów, dar z samego siebie, z całej tej złożonej rzeczywistości jaką stanowi człowiek. Nie trzeba, a może właśnie trzeba dodać, że z samej istoty słowa „dar” wynika jego bezinteresowność. Czy to jest możliwe? Na miarę naszych ludzkich możliwości – tak. Jezus powie, że choć źli jesteśmy, potrafimy dawać dobre dary. Miłość jako dar z samego siebie jest głównym przesłaniem pięknej i mądrej książki Karola Wojtyły „Miłość i odpowiedzialność”. Czymś co również bardzo głęboko definiuje miłość jest jej moc radykalnej przemiany całego naszego życia, nie tylko tego skupionego na niej czy na nim, choć ta przemiana jest niewątpliwie najbardziej widowiskowa. Bodaj czy nie najpiękniej opisał to A. Gołubiew w swojej wspaniałej, choć niedocenianej, powieści „Bolesław Chrobry”. Oto jeden z bohaterów jednooki Czop, mówiąc dzisiejszym językiem hulaka, który ” nie przepuścił” żadnej dziewczynie spotyka Ostrzężynkę i wtedy:” Cóż z tego, że miły jej nie był urodziwy, że jednooki… Ależ tak, niepotrzebnie kłuli jej w oczy oną urodą – ojciec, Chrobotka… Ona sama widziała. Widziała również, o czym tamci żadnego rozeznania nie mieli, że w wybranym jej zapalił się wielki pożar, który strawił wszystkie jego dawne duractwa, samego przepalił do cna – i tylko przy tym gorejącym płomieniu ona potrafi się rozgrzać, potrafi żyć. Nie Czop był urodny, lecz to, co gorzało w nim, co świeciło porywającą, zniewalającą jasnością – i dziewka stała w jej blasku pewna zupełnie swej doli, bez wahania, bez wątpliwości. Wiedziała jedno i wiedza ta jej starczała: Czop miłował ją, jako nikogo potąd żaden człowiek nie miłował – brzydki, jednooki Czop, synal nagnanego z eremu prezbitera Kędziorka.”
Nie można być takim samym człowiekiem we wszystkich swoich odniesieniach, przed doznaną miłością i wtedy kiedy jej już doświadczymy. Dobrze to oddaje zachowanie ludzi, którzy gdy spotkali prawdziwą miłość, chcą o niej powiedzieć „całemu światu”, chcą obdarzać innych dobrem, które narodziło się w ich sercu. To jest jeden z najpiękniejszych rysów miłości, miłości bogatej w dobro, radość, uśmiech, dawanej także moim bliźnim. Piękna fantazja albo bajka dla dorosłych? To prawda, jeśli ktoś miłości będzie uczył się i poznawał ją z telenowel, głupkowatych piosneczek i równie „ambitnej” literatury. Jeśli idolem i przewodnikiem po drogach miłości będzie „artystka”, która publicznie opowiada jak to się „kochała” z partnerem w hotelu, to moje pisanie będzie nudne jak „ flaki z olejem”. Jeśli o głębi wzajemnych relacji kobiety i mężczyzny będzie nas uczył celebryta, który uważa, że podstawowym obowiązkiem żony jest „dawać” dwa razy dziennie, to ja jestem odlotowym nudziarzem z muzeum staroci. No dobra ale przejdźmy, jak mówiła moja kilkuletnia córka, na „positiw” (w tłumaczeniu – na myślenie pozytywne)
Jak budować miłość? Literatura na ten temat jest niezwykle bogata i mądra, ale któż ją czyta? Zatrzymajmy się więc tylko na wspomnianej już książce „Miłość i odpowiedzialność” Karola Wojtyły. Dorzućmy jeszcze jeden cytat z nie byle kogo, bo z A. de Saint – Exupery’ego. Jeśli nieporadnie, ale z dobrą wolą, rozumiemy czym jest miłość, to ze rozumieniem odpowiedzialności w tejże miłości jest już wyraźnie „krucho”. Autor uznał jednak, że tych wartości, bo odpowiedzialność jest wartością, nie da się rozdzielić i połączył je spójnikiem „i” W relacji on – ona, w relacji miłości jestem odpowiedzialny, odpowiedzialna, za jej, jego życie, całe życie. Małżonkowie mają także wspierać się we wzajemnym dążeniu do zbawienia. Mają być, jak mówi Pismo św., jednym ciałem. Czy zdajemy sobie do końca z tego sprawę? Nie zamierzam budować atmosfery lęku w związku z tymi słowami, jest w nich raczej dążenie do wiecznego i prawdziwego szczęścia. Nie na darmo Apostoł mówi, że jak śmierć jest silna miłość.
Wola z kolei to, świadome działanie i trud budowania miłości. Jeżeli coś na tym świecie jest pewne, to właśnie to, że nic się nie zrobi samo. Uczucia bazujące na naszych emocjach, czyli czymś nietrwałym, mogą wygasnąć, czy choćby się zmienić. Namiętność nie mówiąc o pożądaniu, przeminie. Jeżeli tylko na tym zbudujemy fundamenty naszego domu, to długo on nie postoi, powiem brutalnie – diabli go wezmą, z wielką uciechą zresztą. Budulcem właściwym, choć niekoniecznie efektownym, jest każdy drobiazg nawet, ale przeżyty wspólnie. To tworzy więź silniejszą niż wszystkie „ochy i achy” razem wzięte. Założycielka wspólnoty Vocolari, Chiara Lubich powie genialne w swej prostocie zdanie: „Małżonkowie powinni jednoczyć się we wszystkim oprócz grzechu” (cytat z pamięci). To jest właśnie sacrum miłości dwojga ludzi, którzy pragną na zawsze być ze sobą. Zatrzymajmy się jednak na chwilę jeszcze przy tych codziennych drobiazgach z nich jest bowiem „ustawiana” codzienność naszej… codzienności. Wydarzenia wielkie, znaczące zdarzają się rzadko, nieraz chciałoby się powiedzieć „na szczęście”. Dlatego odświętne zachowania, gesty, są jak najbardziej pożądane, ale codzienna rzeczywistość z nich się nie składa. Każda nasza aktywność intelektualna, religijna czy związana z naszą pracą, powinna być nacechowana miłością. Wiem, wiem to ideał, ale to ideał o którym nie można zapomnieć. Nie sądzę, aby było konieczne codzienne kupowanie żonie kwiatów, a mężowi „czteropaka” piwa, ale konieczne jest powiedzenie choćby jednego życzliwego zdania. Wspomniałem o gestach i zachowaniach świątecznych. W miłości narzeczeńskiej i małżeńskiej przeżywanie dni świątecznych powinno być… świętem. To wtedy mamy szansę uzupełnić w naszych wzajemnych odniesieniach, to wszystko na co zabrakło czasu, a może i chęci, w zwykły dzień. Wtedy jest szczególny czas na słowo „kocham” i wypełnienie go nadzwyczajną treścią, a kiedy przyjdą trudne dni, a na pewno przyjdą, to one nie pozwolą nam oddalić się od siebie. I nie polecałbym stosować zasady, że jeżeli raz się powiedziało słowo „kocham” i nie odwołaliśmy tego, to nie ma potrzeby go powtarzać.
I wreszcie zdanie wypowiedziane przez autora „Małego Księcia” :”Miłość to nie patrzenie na siebie, ale patrzenie razem w jednym kierunku” (cytat z pamięci). Jeżeli on i ona nie będą patrzyli razem w jednym kierunku, jeśli dla nas chrześcijan kierunkiem i drogowskazem nie będzie On, to rychło się okaże, że patrzymy w bok i na boki, a atrakcji tam huk, a wszystkie kolorowe niczym ogon pawia. I tylko koniec zawsze ten sam – ruiny domu postawionego na piasku.