Czasy się zmieniły, bardzo się zmieniły!

 

 

W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku czytałem w jakimś czasopiśmie o tym jak w pewnym kraju zmieniano ruch lewostronny na prawostronny. Zmianę poprzedziła szeroka akcja edukacyjna, by zapobiec wypadkom w ruchu ulicznym. Na szczęście wszystko odbyło się bez większych kłopotów, a jedyną „ofiarą” okazał się… koń dorożkarski, który nijak nie mógł zaakceptować nowych reguł i ciągle zbaczał na lewą stronę. W związku z tym trzeba było znaleźć mu nową pracę. Można zażartować, że ruch lewostronny był wpisany w jego końskie DNA.

Może ta anegdota nie jest specjalnie elegancka w odniesieniu do naszych duchownych od góry do dołu, ale ilustruje ona pewien upór (daruję sobie przymiotniki, które ten upór mogłyby dokładniej określić). Upór, jak pięknie śpiewał M. Grechuta, jest wprawdzie potrzebny, by dojść do celu, ale nader często stanowi wątpliwe alibi mające przykryć intelektualne i duchowe skostnienie. Wtedy upór nie jest sposobem by dojść do celu, ale oznacza raczej brak celu, lub cel urojony. Często mam wrażenie, że ci dla których upór jest wartością samą w sobie, wyznają zasadę – po nas choćby potop. W rozważaniach dotyczących Kościoła w Polsce, to wszechogarniające skostnienie wyrażające się lękiem przed jakimikolwiek reformami czy zmianami w duszpasterskim przekazywaniu Ewangelii, prowadzi donikąd, prowadzi w błogą samowystarczalność. Biskupi będą pisali listy tzw. pasterskie, wydawali odezwy, informowali o czym to dyskutowali w swoim gronie. Będą pouczali i sprzeciwiali się, nie wiedząc, że większość do których taką aktywność kierują, jednym uchem to wpuszcza, a drugim wypuszcza, co jest zresztą dość optymistycznym scenariuszem. Będą to czynić tak długo, aż wreszcie ktoś przytomny zauważy, że mówią do siebie samych, bo ostatni słuchacz zgasił światło, zamknął drzwi i poszedł zająć się swoimi sprawami. Na przeszkodzie odnowie, także naszego Kościoła, zapoczątkowanej na Soborze Watykańskim II, dziś wspaniale kontynuowanej przez kochanego Franciszka, stoi mentalność naszej hierarchii. Mentalność przez którą nie mogą, albo co bardziej prawdopodobne, nie chcą zauważyć, by odwołać się do przytoczonej na początku anegdoty, że ruch się zmienił z lewostronnego na prawostronny. Ja w pełni rozumiem, wychodząc trochę po za tę anegdotę, że ta zmiana może się czasem nie podobać,  nie zawsze i nie we wszystkim trzeba się zgadzać. Niezgoda na wartości tego świata jest wpisana w istotę Kościoła, ale na litość, ta rzeczywistość jest! Nie można jej ignorować, trzeba szukać sposobów, by tę rzeczywistość przybliżyć do Jezusa, a nie „w uwiędłych laurów liść z uporem stroić głowę”.

Nasi biskupi i starsi w Kościele wiedzą, że czasy się zmieniły, jeśli sami tego nie zauważyli, mają tę wiedzę od wielu ludzi mądrych i głęboko zaangażowanych w życie Kościoła, którzy, trzeba to koniecznie dodać, nie są wcale Kościołem gorszym czy mniej ważnym od tego hierarchicznego. Niestety to jest „groch o ścianę”. O smutnych efektach tej „nieprzemakalności” naszego duchowieństwa nie jeden raz pisałem, dziś tylko cytat z wypowiedzi biskupa A. Galbasa niedawno zamieszczonej na „Deonie” :” Przeprowadzone przed ponad rokiem badania dotyczące zaufania do Kościoła pokazują, że Kościołowi przestają ufać najwierniejsi. W tej chwili większość Polaków Kościołowi nie ufa. To jest straszne.” Zdawałoby się, że takie wyniki badań powinny być sygnałem alarmowym, głośnym i nie dającym się zlekceważyć, ale gdzie tam. Na razie jest jak zawsze, czyli – jakoś to będzie.

Angielski pisarz B. Shaw jest autorem bardzo mądrej rady. Zapytany co trzeba czynić, aby uchodzić za mądrego odparł, że trzeba bardzo starannie ukrywać swoje głupie myśli. Rada bardzo cenna, ale Shaw nie przewidział jednej opcji. Otóż niektórzy duchowni, oczywiście ci najbardziej ważni, uważają, że w ich głowie są… wyłącznie mądre myśli, a skoro tak, to nie ma sensu i potrzeby ich ukrywać. Ich ujawnianie uważają za swój moralny i intelektualny obowiązek. Uważają, że tydzień w którym nie podzielą się z „ciemnym ludem” swoimi przemyśleniami, to tydzień zmarnowany. Ostatnio wzmożenie moralne odczuł rektor KUL-u, który postanowił zdyscyplinować ks. prof. A. Wierzbickiego. Międzynarodówka lewactwa, loże masońskie ze wszystkich kierunków świata, no i oczywiście, pierwszy w takim wypadku, Światowy Kongres Żydów zaprotestował przeciwko kneblowaniu ks. Wierzbickiego. Nic to, że solidaryzując się z księdzem swój wykład na KUL-u odwołali znani z wrogiego stosunku do Kościoła katolickiego prof. Rocco Buttiglione, a u nas walcząca ateistka P. Maja Komorowska i były rektor KUL-u, zapewne ukryta opcja masońska, ks. prof. Szostek.  Ale rektor dalej zamierza bronić przedmurza chrześcijaństwa, pod który to mur, wedle jego mniemania, ks. Wierzbicki podkłada trotyl. I pomyśleć, że to był kiedyś jedyny wolny uniwersytet na wschód od Łaby.

Wypada zmierzać ku końcowi rozważań, ale najpierw urocza anegdota:” Do spowiedzi przychodzi Franek – Ślązak żyjący pod zaborem pruskim. Klęka w konfesjonale i mówi: widzi ks. dobrodziej ja to mam taki straszny grzych. – No mów Franek, co tam się stało – pyta proboszcz. – A bo widzi dobrodziej u mnie w domu  to się mówi po niemiecku. – Wiesz Franek – odpowiada ksiądz, grzych to to nie jest, ale takie wielkie świństwo. Nie czuję się upoważniony, aby decydować czy kolejne milczenie biskupów w tej także sprawie jest grzechem czy nie, ale uważam, że jest świństwem. Podpisuję się pod swoimi artykułami imieniem i nazwiskiem i gdyby była taka okazja to powiedziałbym to napotkanemu biskupowi w twarz.

Nieraz przywołuję słowa ś.p. Ks. M. Malińskiego, który pisał, że są chwile kiedy trzeba walnąć pięścią w stół i powiedzieć – dość! Do tego drodzy biskupi trzeba jednak mieć, no właśnie jak myślisz koteczku, jak mawiał Kisiel, co trzeba mieć?

Pierwotnie miał być koniec, ale nie będzie. Kilka tygodni temu zamieściłem artykuł, pod tytułem – „Kto sieje wiatr…”, nie wiedziałem, jak bardzo szybko ta burza o której mowa w tym powiedzeniu, stanie się faktem. Cóż ja mogę dodać ponad to, co napisali na „Deonie” P. Piotr Żyłka, także O. Maciej Biskup. Nieraz wysyłając kolejny artykuł miałem obawy czy aby nie za ostro, ale wobec tego co napisał red. naczelny, widzę, że to co ja pisałem to był mały „pikuś”. Bezwstydne zaniedbywanie swojego powołania pasterskiego połączone z równie bezwstydnym sojuszem z aktualną władzą polityczną, spowodowało, że dziś najpopularniejszym słowem kierowanym w stronę Kościoła jest owo” wypierdalać”. Został złamany pewien, niemal odwieczny, kod religijny, ale także kulturowy i społeczny. Strach pomyśleć, co będzie następne, nie wiem jakiego wysiłku trzeba będzie aby to skleić i nie sądzę, aby było to możliwe ludzkimi siłami.

W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku miałem znajomego proboszcza w Bieszczadach. Wsławił się tym, że nielegalnie zaadoptował jakiś budynek gospodarczy na tymczasową kaplicę. Pokazał mi odpis oskarżenia jakie milicja skierowała do sądu. Można było w nim przeczytać jak to obywatel dopuścił się przestępstwa, ale także to, że milicja nie mogła rozebrać tego budynku, bo wszystkie okoliczne kobiety, zrobiły szpaler wokół ich kościoła i próba rozbiórki się nie powiodła. Wielki Boże, czy ktoś z nas pomyślał, że przyjdą czasy, kiedy to policja wzywana przez Kościół będzie broniła kościoła przed kobietami? Co się stało? Odpowiedź jest we wspomnianym artykule P. Żyłki a także, może nieskromnie powiem, w różnych moich wpisach blogowych. I jeszcze jedno. Wiele osób z hierarchii,  oburza się, i słusznie, na profanację kościołów. To ja pytam gdzie byliście wcześniej, gdy przestrzeń sakralną profanowano, gdy ją wykorzystywano do głoszenia jawnych kłamstw, gdy może nieświadomie, ale co z tego, zachęcano „katolickie” bojówki do rozprawiania się z LGBT, gdzie był Kościół gdy z Wałów Jasnogórskich chwalono faszyzujące i pełne nienawiści do bliźniego zgromadzenia „patriotów”, gdzie był wasz głos, gdy fałszywy prorok pod pozorem głoszenia Ewangelii, dzielił wierzących uczestników Kościoła. Czy ktoś zaoponował na „tęczową zarazę”, na bojowy różaniec z metalowych kulek na zaciśniętej pięści? Czy ktoś zareagował gdy łajdak w sutannie dostrzegał na głowach dzieci poczętych z „in vitro” „bruzdy czołowe”. Czy ktoś zareagował, gdy w kościołach propagowano kłamstwo smoleńskie i prowadzono jawną agitację polityczną? Na każdym katolickim pogrzebie słyszymy, że ciało zmarłego było świątynią Ducha Św. Gdzie byliście drodzy hierarchowie, gdy te straszliwie okaleczone ciała w katastrofie lotniczej, w imię upiornej nienawiści bezczeszczono, czy płakaliście wtedy z wdowami, wdowcami, z osieroconymi dziećmi? Gdzie wreszcie byliście gdy protestowały matki dzieci niepełnosprawnych, wielkie nieba czy uznaliście, że to życie jest mniej ważne od tego w łonie matki? Nie chcę już pisać o cierpieniach dzieci gwałconych przez waszych podwładnych. Mam napisać, że za waszą wiedzą, a często za faktycznym przyzwoleniem?

Albo w duchu pokory odpowiecie sobie na te pytania i wiele innych, albo okaże się, że opuściliście swoją owczarnię. I choć mam wiele gniewu wobec was, to nie życzę wam, abyście kiedyś usłyszeli słowa palące jak ogień –” Biada wam…”

Znaczy się pan nie wiedział, ale pan powiedział, znaczy się, ja tego nie rozumiem

 

To oczywiście cytat (z pamięci) z książki K. Borchardta  Znaczy kapitan” – uroczej opowieści o kapitanie żeglugi wielkiej M. Stankiewiczu. Z tej powieści pełnej komicznych anegdot najbardziej zapadła mi w pamięć następująca: Na pełnym oceanie na mostek kapitański wchodzi para zakochanych. W zasadzie jest to zabronione, ale zakochani, wygwieżdżona noc, no dobra niech będzie. Zaczyna się rozmowa z oficerem pełniącym wachtę. W pewnej chwili ona stwierdza, że fajnie się rozmawia, ale ci na dole, przykuci łańcuchami muszą wiosłować. Oficer ma wrażenie, że nie dosłyszał, ale na wszelki wypadek pyta czy oni słyszeli o silniku parowym? – Proszę pana – mówi ona, my wiemy, że panu o tym nie wolno mówić, ale przecież oni tam wiosłują.

Mam pewność, że to zdanie niezapomnianego kapitana i ta opowiedziana scenka z mostku kapitańskiego, wiernie oddają to, co ostatnio dzieje się w naszym państwie i Kościele.

Oto ważny (on tak uważa) polityk oznajmia, że „trzynastki” i „ czternastki” będą dalej wypłacane, „a jak Bóg da, to i „piętnastki” i po raz pierwszy całkowicie się z nim zgadzam. Zgadzam się, kładąc szczególny nacisk na słowa „a jak Bóg da”, problem w tym czy „da”? Według mojej skromnej wiedzy teologicznej Bóg dawanie emerytur w naszym kraju scedował na ZUS, ale może zrobi wyjątek i da, bo ZUS dawno jest już „na minusie”. W jakiejś mierze ze sprawami bytowymi jest też związana wypowiedź pewnego biskupa, który stwierdził, że największym nieszczęściem trapiącym ludzkość nie są wojny, zarazy czy głód, ale … Gendera (w ramach autopromocji polecam mój dawniejszy wpis „Baśń o potworze Gender”). Wprawdzie w ewangelicznej scenie sądu ostatecznego jest mowa o głodnych i nagich, których trzeba nakarmić i przyodziać, ale gendera to Gendera. Biskup, który pewnie nigdy głodu nie zaznał, zapewne lepiej ode mnie wie, co ta gendera, psia jej mać, wyczynia.

Znaczy pan nie wiedział, ale pan powiedział…”

Episkopat zaś nie mający, jak wiadomo, innych kłopotów postanowił pomagać osobom homoseksualnym. Nie, nie, żadne tam współ – czucie z nimi, żadne tam działania duszpasterskie przekonujące wiernych, że każdy jest umiłowanym dzieckiem Bożym, że pozwólmy tym, którzy wierzą w Boga, iść swoją drogą do Niego, nic z tych rzeczy, poradnie będą zajmować się przywracaniem „normalności”, dobrowolnie na szczęście. To oczywiście niezgodne ze współczesną nauką i skutkujące nieraz tragediami, ale „gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą”.

A tak w ogóle, sam nie wiem dlaczego obserwując życie społeczno – kościelne, przypomniał mi się dowcip z PRL-u: Po wylądowaniu Amerykanów na księżycu, pierwszy sekretarz komunistycznej partii wzywa do siebie kosmonautów i oznajmia im:” towarzysze ci wstrętni imperialiści wyprzedzili nas i wylądowali na księżycu, ale my będziemy lepsi, wy polecicie na słońce. Cisza, wreszcie ktoś nieśmiało stwierdza – tow. sekretarzu, ale tam jest bardzo gorąco. – Nie martwcie się towarzysze, partia o tym pomyślała, polecicie nocą.

Oczywiście jakiekolwiek aluzje są wykluczone, kto w końcu ma opowiadać stare dowcipy jak nie taki zgred jak ja. Acha, o mały włos bym zapomniał poinformować, że kolejny biskup odkrył nową ideologię, tym razem jest to ideologia singli. Prosty człowiek jestem, ale z tego co zrozumiałem, to taki singiel i singielka mają w głowie (?) tylko jedno, aż wstyd to nazwać, ale to jest chuć i ta chuć jest niepłodna. Jakoś tak poczułem się dowartościowany, tęczową zarazą nie jestem (dwoje kochanych dzieci), singlem też nie (no spróbowałbym nim być, to od razu pod most żona by mnie wy…, wywaliła oczywiście. Ten milion by się przydał, ale trzeba się cieszyć z tego co jest.

„Znaczy pan nie wiedział, ale pan powiedział…”

Sprawa kolejna, wprawdzie nie najnowsza, ale ciągle przypominana. Oto ksiądz przez parę lat gwałcił ministranta, zaczęło się gdy ten miał dziewięć  lat. Sąd kościelny uniewinnił, sąd państwowy na szczęście skazał zwyrodnialca, ale stwierdzenie sądu kościelnego niewątpliwie zapisze się w historii orzecznictwa kościelnego. Oto owe dziecko zostało określone w tym orzeczeniu jako „wspólnik w cudzołóstwie”. Chciałoby się powiedzieć, że w języku ludzi kulturalnych, nie ma właściwego określenia, by to skomentować.

Ale na koniec jest też dobra wiadomość. Otóż od kolejnego polityka dowiedziałem się, że jego partia walczy o … duszę Polaków, czyli jakby nie patrzeć, także o moją. Prawda jakie to miłe? Ja wprawdzie w swojej naiwności myślałem, że oni walczą o władzę i żadne trupy nie są im w tej walce przeszkodą, a tu walczą o duszę. Ot i ja nie spodziewał się. Kto wie, może to będzie polski wkład w światową teologię?

Ale na zupełny już koniec odkrycie rzecznika praw dziecka. Złapał on na gorącym uczynku  komanda seksualizatorów, którzy podają dzieciakom pigułki na zmianę płci. Teraz przed jego gabinetem zawiązują się komitety kolejkowe koncernów farmaceutycznych, we współpracy z polskimi staczami, które to koncerny liczą, że dowiedzą się czegoś więcej z samego źródła na temat składu chemicznego tych tabletek. Cenne byłyby też osobiste spostrzeżenia rzecznika, jak to przeobrażenie wygląda, a może pan rzecznik nieopatrznie przed snem przeczytał książkę pod tytułem :” Doktor Jekyll i pan Hyde” R.L. Stevensona i ździebko mu się wszystko pomieszało? Któż to wie?

No to jeszcze raz:” Znaczy się pan nie wiedział, ale pan powiedział. Znaczy się ja tego nie rozumiem”