Baśń o potworze Gender

                                         

Za górami, za lasami, w pewnym mieście na zachód od krainy Lechistanu, w mieście, którego nazwy strach wymieniać, zamieszkał był sobie straszny potwór. Gender mu było na imię. Nikt go wprawdzie na oczy nie widział, nawet mieszkańcy tego grodu, ale on był! Niestety, nie wiedziano jakiej był on płci, czy to była ona, czy on?

Matki Lechitki już przy piersi dziateczki nadobne trzymając, straszyły one tym potworem, gdy w nocy spać nie chciały rodzicielom frasunku przysparzając. Ale wynikł, pozwólcie, że na chwilę wrócę do współczesności, pewien dysonans poznawczy. Ziemię naszą lechicką od dawien dawna zamieszkiwały ci różnorakie smoki, smoki owe ogniem ziejące lubowały się w zjadaniu dzieci, niejedno piękne podanie o tym napisali zacni kronikarze i te historie opowiadane o zmroku, były przez wszystkie dziateczki zrozumiałe. Aliści potwór Gender dzieci nie jadł tylko je… genderzył. Jak to wytłumaczyć niewinnemu dziecięciu w koszulinie z płótna uszytej i bosymi stópkami biegającemu po łące? Wszakże rodzice nie w ciemię bici, nieco się czerwieniąc ze wstydu tłumaczyli synkowi, że potwór coś weźmie z jego niewinnego ciałka i da to siostrze i na odwrót. Azali będzie to jeszcze w przyszłości rycerz i białogłowa tego niestety nikt nie wiedział. W tej obawie mateczki starannie zamykały okiennice swoich domostw i otulały w pieluszki swoje pociechy, a nie jedne za radą doświadczonych kumoszek, mruczały zaklęcia odczyniające uroki. Czyniły to w wielkiej tajemnicy przed miejscowym plebanem, jako że były przecież ochrzczone. Były nawet takie, które w wielkiej acz tajemnej zapobiegliwości, wylewały do sagana nieco mleka z wieczornego udoju i wystawiały do sieni, aby Gender zaspokoił głód i nie dybał na cześć ich dziecięcia.

Niestety, jak to nie tylko w baśniach bywa, dobre czasy się skończyły w owej krainie. Oto potwór nudził się w tej rozpustnej mieścinie zwanej z cudzoziemska Brukselą, wszystko bowiem było tam już zgenderowane, i nie miał co robić. Ale  na jego szczęście późną wiosną zawitała grupa nowo wybranych posłów z Lechistanu. Zaczęli oni wszem i wobec opowiadać jaka ich kraina ojczysta jest szczęśliwa. A to mówili jakich wspaniałych mają mężów stanu, którym prawda z ust się leje niczym woda z wezbranych roztopami, potoków. Rządzili ci mężowie (czasami trafiła się i białogłowa) pospołu z dwóch stolic – jeden żelazną ręką, drugi przeciwnie, zawsze zachęcał tylko by iść do przodu wzmacniając swój przekaz mocnym zaklęciem -alleluja, znaczy się taki postęp szlachetny, by kiedyś zbudować nowy wspaniały świat ducha niezłomnego i wyplenić wszelkie chwasty trujące. I byłoby jak należy, bo wszyscy z podziwem słuchali, a z  wrażenia, aż im  „włosy im dęba stawały”, gdyby nie pewna nieroztropność. Zaczęli się bowiem pysznić ci posłowie, że u nich nie ma potwora Gender, a pycha jak wiadomo kroczy przed upadkiem.

Potwór obojętnie słuchał o sukcesach o których wieści przynieśli posłowie, ale nadstawił swe wstrętne uszy gdy dowiedział się o nie zgenderowanych obszarach niemal za miedzą. Wahał ci się jednak, bo wedle tego co mówili owi posłowie, rycerstwo Lechistanu bardzo było waleczne i w każdej chwili gotowe odeprzeć ataki Gendera na swe dziateczki o włosach płowych jak len i gęstych jak dorodna pszenica. Mieczów ci wprawdzie oni nie mieli, ale za to jakie piękne chorągwie, a jakie piękne na nich wyhaftowane napisy i symbole. Cne dziewczęta całymi nocami przyozdabiały owe chorągwie i wystarczyło tylko na nie spojrzeć, a ciarki po grzbiecie chodziły. Polne kamienie z ojczystej roli  również stanowiły ich broń. Mając to wszystko na uwadze przemyśliwał potwór co czynić i gdy tak rozważał nagle usłyszał, że w Lechistanie jest … LGBT, inaczej Tęczowa Zaraza. Wzruszył się głęboko potwór, smolisto – siarkowe łzy popłynęły po jego nadobnej mordzie, boć to był przecież jego rodzony brat/siostra. Już dłużej nie rozmyślał, ale nie tracąc ani chwili ruszył do Lechistanu, obrzydła mu bowiem owa Bruksela, gdzie już nic nie miał do roboty.

Nawet nie zauważył, że przekroczył granicę, ale zdumiała go cisza na drogach. Wnet jednak pokiwał ze zrozumieniem głową, przypomniawszy sobie, że w Lechistanie po drogach poruszają się jedynie auta elektryczne. Nie umiał sobie jednak wytłumaczyć dlaczego owa wspaniała kraina jest taka pusta,  szara i brudna, żadnego też ptaka ani zwierzęcia polnego i leśnego nie zauważył. Słyszał też, że powinny tu być puszcze niezmierzone i nawet wiedział, że coś tam uradzali w tej Brukseli na ten temat, a tu nic. Tak go to zaniepokoiło, że przybrawszy na chwilę postać biednego cudzoziemca, zapytał jakiegoś napotkanego kmiotka o przyczynę takiego stanu rzeczy. Ten popatrzył na niego bardzo podejrzliwie, wypytał czy aby nie przynosi jakiś bakterii i pierwotniaków, a potem rzekł:” Widzicie panie były tu kiedyś łąki, lasy i pola uprawne, ale zadomowili się w nich wegetarianie, cykliści i tacy z cudzoziemska nazywający się ekolodzy, niech imię ich będzie przeklęte na wieki.  Nie chcieli za nic zrozumieć jak pięknie pachnie asfalt i beton, coś tam bredzili o jakiś ptaszkach, żabkach, a najgorsze, że chcieli panie budować te wiatraki, a to czysty zabobon i średniowiecze. No i wtedy jeden ważny pan kazał te wszystkie drzewa wyciąć i wystrzelać to wszystko co między tymi drzewami chodziło, biegało czy fruwało, znaczy się porządek kazał zrobić, słusznie rozumując, że jak nie będzie drzew to i nie będzie tych ekologów, po naszemu to ich nazywają zielonymi. Ale kraj to od dawien dawna chrześcijański tedy ów ważny pan ulitował się nad nimi i kazał gdzieniegdzie malować beton na zielono.Wszakże oni zamiast kornie podziękować, w rękę dobrotliwego pana ucałować to pobiegli do tej, tfu Brukseli, skarżyć się -takie to zdradzieckie plemię, my tu ich nazywamy drugim sortem. A potem drugi taki bardzo ważny pan powiedział, że on woli te stare żarówki, żre to wprawdzie prądu co niemiara, ale to nasze, a prądu nam nie braknie nawet przez dwieście lat. Kopalnie się nowe odkryje, kominów nastawia się w każdej wsi i rychtyk będzie, jak mawiają nasi bracia Ślązacy”.

Gadał by jeszcze dłużej chwaląc dobrą zmianę,ale Genderowi spieszno było zobaczyć brata/siostrę, pożegnał więc poczciwego wieśniaka życząc mu na odchodnym krowy plus i świni plus. Idąc na spotkanie kochanej Tęczowej Zarazy układał sobie w głowie Gender plany, zawsze co dwie Gendery to nie jedna.

Dzieci, myślał, dzieci najważniejsze, bo czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał. Przy wyrazie „nauczy” bezwstydnie zarechotał, oj nauczy się, nauczy już w tym jego głowa. Zaczniemy, myślał dalej, od przedszkoli, a Tęczowa Zaraza rozniesie to po całej krainie, po to w końcu jest zaraza. Rozmarzył się Gender, gdy nagle do jego uszu dobiegły jakieś pojękiwania i płacze, odwraca się i… serce ścisnęło mu się z żalu na widok posiniaczonej i zakrwawionej Tęczowej Zarazy. Bracie/siostro moja, któż ci to uczynił, na mą genderową duszę przyrzekam, że nie ujdzie mu to na sucho. Nie tak łatwo –  odrzekła Tęczowa Zaraza. Szliśmy sobie spokojnie, w duchu tylko myśląc jak będziemy seksualizować niemowlaków, aż tu nagle pojawiło się rycerstwo Lechistanu w bojowym ordynku. Błyszczały w słońcu ogolone głowy młodzieńców bez zmazy nocnej, a tuż obok ruszyły matki karmiące lechickim mlekiem z dorodnych piersi, te właśnie niemowlęta W rękach trzymały taki mocny talizman z paciorków, w drugiej kamienie z pól i łąk  krzycząc żebyśmy spie… i że nie przejdziemy. No i nie przeszliśmy, to znaczy ci z nas, którzy przeszli od razu poszli do szpitala, a reszta, tak jak i ja, donośnym głosem krzycząc dla zmylenia – „precz z pedałami” jakoś doczołgaliśmy się do ciebie, wiedząc żeś już jest i będziesz nas bronił.

Słuchał tego wszystkiego potwór Gender, a z jego zaciśniętej gardzieli wydobywały się groźne pomruki w języku starogermańskim, z ust toczyła się tęczowa piana.

Uspokoiwszy się nieco rzekł: „Bracie mój kochany homosiu, lesbo miła, będziemy walczyć jakimkolwiek sposobem, przegrana walka, to nie przegrana wojna, ufność w zarazę to nasze hasło”

I tak zakończył się dzień pierwszy pobytu potwora Gender w Lechistanie naszym ojczystym, w ziemi gdzie dzięcielina pała, gdzie gryka jak śnieg biała i gdzie rozum uwiądł.

No to jeszcze raz o biskupach

 

Być może to czysty przypadek, ale dzień po tym jak zamieściłem na swoim blogu artykuł w którym „objechałem” naszych biskupów w „Na ostrzu pióra…”, ukazał się felieton P. M. Fijołek zatytułowany „Ci okrutni, źli i obciachowi biskupi” w którym autorka wzięła w obronę tychże biskupów. Zrobiła jednak to w taki sposób, który dla mnie jest dziwny. Z jednej strony podobnie jak i ja, bez żadnej taryfy ulgowej mówi o niedoskonałościach codziennych naszych hierarchów, z drugiej pisze następujące zdanie:” Ale coraz częściej dociera do mnie, że ciągłe narzekanie na naszych hierarchów i demonstracyjne odcinanie się od ich mniej lub bardziej sensownych wypowiedzi zaczyna niszczyć naszą wspólnotę”

Może najpierw o tym „odcinaniu”. Krytyka mało sensownych ( w niektórych wypadkach jest to nad wyraz łagodne określenie) wypowiedzi, nie tylko zresztą biskupów, nie jest żadnym niszczeniem wspólnoty. Jeżeli jest to czynione z elementarną życzliwością (zapewniam, że usilnie o tę życzliwość się staram, podobnie jak wiele innych osób) to wszystko jest w porządku. Nie mam również wątpliwości, że są to moi bliźni. W moim przekonaniu wspólnotę niszczą i to radykalnie, złe słowa wypowiadane przez niejednego biskupa i księdza. Może w ramach troski o tę wspólnotę zechcieliby oni więcej zastanowić się nad swoimi słowami. I tu przypadek z ostatnich dni, otóż arcybiskup  Skworc wystosował list pasterski w którym ostrzega rodziców przed deprawacją jaka może spotkać ich dzieci w szkołach na lekcjach edukacji seksualnej i antydyskryminacyjnej. Zwraca również uwagę, że nie można przymuszać dzieci do takich zajęć.

Takie sformułowanie sugeruje, że coś jest na rzeczy, że biskup wie coś o czym nie wiemy my. Wobec tego bardzo proszę o podzielenie się z nami rodzicami tą wiedzą. Moje dzieci są już wprawdzie dorosłe, ale los mojego wnuka bardzo leży mi na sercu. Nie ostrzega się w taki ważny sposób, przed czymś, co nie jest realne, choćby przed kosmitami. Trzeba jak sądzę mieć uzasadnione faktami podejrzenia. Stąd dwa moje pytania.

Na czym owa deprawacja ma polegać? Póki co, trochę wiem ze źródeł dobrze poinformowanych, że armia deprawatorów seksualnych przeszkolonych w pięciogwiazdkowych hotelach na koszt ONZ-tu, ma uczyć przedszkolaków masturbacji. Wydaje mi się to szczególnie od strony praktycznej, ale też od strony zastosowanej metodologii, rzeczą szalenie ciekawą. Jestem wprawdzie uświadomiony, ale nie aż tak bardzo. Biskup pisze, że może do tej deprawacji dochodzić w trakcie tzw. edukacji seksualnej czy antydyskryminacyjnej. Na tej pierwszej trochę się znam, bo śmiechu warto, przez wiele lat ją za pozwoleniem swojego biskupa, prowadziłem. W nastawieniu tych, którzy wtedy i dziś ją organizują na gruncie kościelnym, jest aby te lekcje edukowały na temat rozmnażania najlepiej przy pomocy przedstawiania rozmnażania pszczółek czy motylków. Dobrze by było, aczkolwiek nieco trudno to zorganizować, aby te lekcje odbywały się na polu kapusty, albo pod bocianim gniazdem. Przypuszczam, że dzieci nieco znudzone przesiadywaniem w szkolnych ławkach, chętnie i bez żadnego przymusu w takich zajęciach brałyby udział. Jeżeli chodzi o zajęcia antydyskryminacyjne, to oczywiście naszych bliźnich o odmiennej orientacji seksualnej należy kochać, ale bez przesady. Miejsce pedałów jak wiadomo jest w… rowerze, a wszelkiej maści kolorowi niech…, znaczy oczywiście chciałem powiedzieć, niech jadą do Afryki czy Azji. Mogą też zamieszkać na Grenlandii, bo póki co znanemu i jakże wybitnemu mężowi stanu na razie nie udało się jej kupić, a Skandynawowie słyną z tolerancji.

Pytanie drugie. Czy jest znany przypadek/przypadki  gdzie zmuszano dziecko do uczestniczenia w zajęciach mających charakter demoralizujący? Jeżeli miało to miejsce czy wiedziała o tym dyrekcja szkoły czy przedszkola i czy powiadomiono prokuraturę? Z tego co wiemy w przeszłości całkiem niedawnej biskupi doskonale wiedząc już nie tylko o deprawacji, ale o zbrodniach popełnianych na dzieciach, nie tylko nie powiadamiali prokuratury, ale nie reagowali na te wydarzenia nawet zgodnie z prawem kościelnym.

Pochwalam wezwanie do czujności rodziców. Ta czujność, zapisana zresztą w Ewangelii, jest faktycznie bardzo potrzebna. Nasze dzieci, i to już nie jest fantazja, są rzeczywiście zagrożone przez „wartości” promowane przez ten świat, co oczywiście nie jest żadną nowością, inna jest tylko skala tego zagrożenia. To jest obojętność na cierpienie innych ludzi, dążenie do przyjemności bez myślenia o drugim człowieku i zrównywanie tej przyjemności ze szczęściem. Ideologia nie pohamowanego niczym konsumpcjonizmu, nie tylko niszczy naszą planetę, ale powoduje, że szczególnie dzieci i młodzież są narażone, by ów pęd do posiadania uczynić osią swoich wyborów moralnych.

I tu otwiera się już nie okienko, ale okno do działań duszpasterskich. Na proste żołnierskie – nie wolno, młodzi wzruszają ramionami i robią właśnie to, co im podpowiada świat. Zadaniem Kościoła, biskupów i duszpasterzy jest aby w „terenie” dotarli do serc, uszu i rozumu młodych ludzi, tak aby najpierw dążyli do Królestwa Bożego wierząc, że wszystko inne będzie im dodane. Oni żyją, wszyscy żyjemy w świecie gdzie pokusy grzechu istnieją. Ani nie wsadzimy młodych do szklanej bańki, ani nie zlikwidujemy pokus i grzechu. Wolny człowiek musi nauczyć się odróżniać plewy od ziarna. I to jest zadanie każdego wychowawcy, duchowego i religijnego też!

Zbyt długo żyję, by nie wiedzieć, że wszędzie mogą zdarzyć się ludzie złej woli, biskupi powinni akurat dobrze o tym wiedzieć. Ale ja głęboko wierzę, że ludzi dobrej woli jest więcej i to do nich należy Królestwo niebieskie.

A głupie, mniej czy więcej sensowne wypowiedzi, niezależnie czyjego autorstwa, dalej będę krytykował i demonstracyjnie się od nich odcinał, także na tych łamach, przynajmniej tak długo jak Redakcja „Deonu” pozwoli.