Edukacja czy demoralizacja?

 

 

Kiedyś po spotkaniu z młodzieżą, podeszły do mnie dwie dziewczyny i poprosiły o chwilę rozmowy. Łączyła je wielka przyjaźń i wzajemna fascynacja erotyczna. Zapytałem czy rozmawiały już z kimś o tym. Okazało się, że z księdzem. Pytam co im powiedział i słyszę odpowiedź – że wyrośniemy z tego.

Łacińska sentencja głosi, że jak on i ona są sam na sam ze sobą, to należy przypuszczać, iż nie odmawiają „Ojcze nasz”. Chciałoby się powiedzieć – bingo!

Czytam kolejne instrukcje Episkopatu skierowane do rodziców, w których to biskupi ostrzegają rodziców przed zaplanowaną, wiadomo przez kogo, demoralizacją dzieci i młodzieży, jaka ma się dziać w szkole. Wygląda na to, że jakieś lotne brygady demoralizatorów będą wdzierały się do szkół i przedszkoli, by pod groźbą braku promocji do następnej klasy gwałcić niewinne dziateczki przez uszy. Ja się nawet tym biskupom specjalnie nie dziwię, oni uważają, podobnie jak ów ksiądz, że należy nic nie robić, a dziateczki po prostu z tej fascynacji erotycznej wyrosną. Potem oczywiście zachowując niewinność doczekają sakramentalnego ślubu i zostaną rodzicami. Idąc za światłymi radami wielu duchownych seks małżeński, bo jakiż może być inny, poświęcą na pomnażanie dzieci. Radość i przyjemność z przeżyć seksualnych? No cóż, takie niezaplanowane skutki uboczne. Najlepiej ograniczyć, skutki oczywiście, do minimum. W dni postne i święta nakazane seksu nie uprawiać. W razie potrzeby stosować zimny prysznic i gimnastykę, na pewno pomoże.

Kpię sobie, a co innego mogę zrobić? Biskupi, a za ich przykładem wielu duchownych, uważają, że wbrew przytoczonej sentencji on i ona sam na sam ze sobą, jednak to „Ojcze nasz” odmawiają. Oczywiście, jeśli oni taką potrzebę wspólnej modlitwy mają, to wielki szacunek, ale delikatnie mówiąc nie sądzę, żeby to zjawisko było powszechne. Ja wiem, że ideałem byłoby aby on i ona trzymając się za ręce byli w takiej odległości od siebie, aby „Duch Św. mógł się zmieścić między nimi” (autentyczna rada katechetki).

Szanowni księża biskupi z pewną taką nieśmiałością pragnę zauważyć, że wy nie macie” zielonego pojęcia”, o czym myśli młodzież i starsze dzieci, co ich interesuje i co oglądają i o czym rozmawiają z rówieśnikami. Kiedy i jak często się z nimi spotykacie, rozmawiacie, co wy wiecie o ich przeżyciach, lękach i niewiedzy? Słusznie zauważył O. Oszajca, że ksiądz ma takie pojęcie o małżeństwie, jak wilk o gwiazdach, dokładnie takie same macie pojęcie o młodzieży. Moglibyście wprawdzie przypomnieć sobie jak to z wami w młodości bywało, ale… i tu dygresja. Zdarzyło się, że moja siostra wracała z pracy ze swoim kierownikiem. Z daleka widać nadjeżdżający autobus, więc siostra proponuje, że jak podbiegną, to go „złapią”. Pani Agnieszko, nie mogę – stwierdza kierownik. – Dlaczego – dziwi się siostra? Pani Agnieszko stanowisko nie pozwala – brzmi odpowiedź. Myślę, że stanowisko biskupów nie pozwala im przypomnieć sobie własnych kłopotów i kompletnie je wyparli z pamięci. Ja jestem mniej więcej w wieku naszych biskupów i doskonale pamiętam swoje zagubienie i brak życzliwej pomocy, no ale ja nie mam stanowiska.

Zadziwiająca jest też retoryka tych ostrzeżeń. Biskupi podobnie jak ja, doskonale pamiętają czasy PRL-u. Wtedy według rządzącej partii komunistycznej, zdrowa część klasy robotniczej była deprawowana przez żądnych władzy zachodnich imperialistów. To była owa słynna „ulica i zagranica”, czyli rodzimi wichrzyciele plus mityczny spisek środowisk, których jedynym marzeniem było zawładnąć naszą socjalistyczną Ojczyzną i natychmiast ustawić się w kolejce po chleb i mąkę. Dziś każdy jako tako zorientowany wie, że „tęczowa zaraza”, gender, niewiara w Boga i całe to szatańskie LGBT, to określone środowiska w naszym kraju i wicher zła z Unii Europejskiej. Bez tego w naszym kraju pierwsze pozdrowienia byłyby jak Chrystusa wyznanie, a dziateczki płci obojga z białymi liliami wznosiłyby do nieba wdzięczne hosanna i „alleluja i do przodu”.

Ale tak na poważnie szanowni księża biskupi, to wasze apele i instrukcje to owa musztarda po obiedzie. Dzieci i młodzież jest już tak „uświadomiona”, że to wasze dostojne zgromadzenie zemdlałoby zapewne z wrażenia, gdyby „nausznie” o tym się przekonało. Niemal każdy nastolatek, bez niczyjej pomocy, a w szczególności pomocy deprawatorów seksualnych, ma w swojej kieszeni takie prostokątne „pudełko”, a w nim tyle „uświadomienia”, że brakłoby życia, by się z nim zapoznać w całości. I to wcale nie jest śmieszne. To jest połączenie kłamstwa na temat ludzkiej seksualności z obrzydliwością przekazu. I to jest fakt, a nie wasze urojone lewactwo, które nie ma nic innego do roboty tylko deprawować naszych młodych. Seks to kasa, seks świetnie się sprzedaje i niepotrzebna jest do tego żadna ideologia, seksu nie trzeba reklamować!

My chrześcijańscy rodzice i dziadkowie nie mamy tyle pieniędzy, by na tym polu konkurować, ale powinniśmy mieć odwagę, by ukazywać młodym ludziom, stosownie do ich wieku, piękno ludzkiej płciowości i przekazywać, że jest ona darem Najwyższego. Powinniśmy tak ich wychowywać, aby z tego daru rozumnie  i odpowiedzialnie korzystali. Powinniśmy – gorzki śmiech, ilu rodziców to czyni, a ilu uważa, że jak dorosną to sami się dowiedzą – jasne, że się „dowiedzą” i to raczej wcześniej niż dorosną.

Proszę nie wciskać mi głupot, to ja odpowiadałem na pytania starszych dzieci i młodzieży, na setki pytań, to ja widziałem ich bezradność i zagubienie w tym temacie. To ja, mam taką nadzieję, prostowałem ich myśli a nie wy. Stać was na wszystko, tylko nie na to by wykształcić i odpowiednio zapłacić, ludziom, którzy podjęliby się zadania szczerej rozmowy z młodymi w duchu chrześcijańskich wartości. W tych okolicznościach edukacja w szkole jest sensowną propozycją, choć jak najbardziej zgadzam się, aby rodzice zachowali czujność. Nie da się wykluczyć udziału ludzi nieodpowiedzialnych czy zwyczajnie głupich. Czy wy naprawdę uważacie, że po lekcji o antykoncepcji (zakładam, że uczciwie przeprowadzonej) męska część klasy rzuci się do okolicznych kiosków i wykupi cały zapas „gumek”, by wieczorem wypróbować je z koleżankami z klasy? Czy wy uważacie, że dzisiejsze dziewczyny na dźwięk słowa „seks”, czerwone ze wstydu, ukryją twarz w dłoniach?

To, że dzieci i młodzież jest „wychowywana” przez Internet, wulgarne rozmowy i świat, jest też waszą zasługą. Torpedujecie, jak sięgnę pamięcią, jakiekolwiek próby poważnej rozmowy na ten temat. Mógłbym jeszcze opowiedzieć o parodii jaka  często działa się i dzieje się na tzw. kursach przedmałżeńskich, tylko już wypaliłem się w tym temacie po latach użerania się z waszymi podwładnymi, aby robić to z sensem, a nie „na odwal się”. Możecie nazwać strusia krową, ale mleka z tego nie będzie (holenderskie powiedzenie). Nie cofniecie życia fal (A. Asnyk), daleki jestem od przekonania, że należy się położyć na tych falach w wygodnej łódeczce i płynąć z prądem. Łódź potrzebuje mądrego sternika i odpowiedzialnych wioślarzy. Możecie próbować zawracać Wisłę kijem, ale już był jeden taki, który trudził się wtaczaniem kamienia na wysoką górę. Nie radzę go naśladować!

 

Policjant w kościele

 

 

Wezwanie policji do trzynastolatka, który wyjął Hostię z ust, jest skandalem samym w sobie, ale w tym gorszącym głupotą (wierzę, że nie złą wolą) wydarzeniu, niczym w soczewce, skupiają się niektóre problemy Kościoła w Polsce. Zacznijmy od mniej ważnych (mimo wszystko).

Etymologia słowa „bezmyślność” jest oczywista – oznacza działanie czy postawę pozbawioną myśli, czyli najważniejszej cechy konstytutywnej człowieka. Jak bardzo trzeba być bezmyślnym, aby do dzieciaka, nawet niesfornego wzywać policję. Czy ktoś z tych mędrców pomyślał z jakim „religijnym” bagażem to dziecko wejdzie w swoją dorosłość?

Brak myślenia przekłada się na niemożność zobaczenia konsekwencji swego czynu, choć akurat w tym przypadku było to łatwe. Fala oburzenia i zgorszenia nie wyleje się na głowy tylko tych księży, ale na cały nasz Kościół. Zestawienie dzieciak i policja w kościele, brzmi gorzej niż fatalnie. Nawet jeśli ten chłopak miał niecne zamiary (choć nic na ten temat nie wiadomo), to i tak prawnie za nie, nie odpowiada. Słusznie zauważył ks. A. Wierzbicki, że może należało tego mało dorosłego człowieka poczęstować herbatą czy ciastkiem i zwyczajnie z nim porozmawiać.

W ostatnim czasie co i rusz mamy do czynienia z bezmyślnością niektórych ludzi w sutannach. Jeden z nich wpadł na pomysł palenia, nieprawomyślnych, według niego oczywiście,  książek przy kościele. Cholera, czy on nie uczył się do jakiej to tradycji  nawiązuje? Film Sekielskich wstrząsnął milionami Polaków, ale gdański biskup:” byle czego nie będzie oglądał”. Narodowcy odkrywają nową symbolikę różańca – solidnie wykonany, owinięty wokół zaciśniętej pięści, może służyć jako kastet do walenia po mordzie przeciwnika. Reakcja złotoustego rzecznika KEP, jak zawsze w górnych rejestrach dyplomacji. Tak powiedzieć, żeby nic nie powiedzieć.

Sprawa druga. Przekonanie ludzi Kościoła, że tam gdzie oni sobie nie radzą w  duszpasterstwie, trzeba sięgnąć po pomoc władzy państwowej, nie jest niczym nowym i zawsze w efekcie budzi zgrozę. W tym konkretnym przypadku, po za wszystkim budzi totalne zdziwienie. Co ma policja do tego, że nastolatek niegodnie postąpił z Hostią? Nie wiem, czy policjanci byli wierzący czy nie, ale z pewnością w akademii policyjnej nie uczono ich teologii Eucharystii. Można wezwać do naprawy szwajcarskiego zegarka, kowala, ale jak to skomentować? Czy następnym wygłupem będzie żądanie okazania zaświadczenia o tym, że było się u spowiedzi, oczywiście z odpowiednią datą ważności? Istniało przypuszczenie, że owa Hostia może być użyta jako rekwizyt w czasie Halloween i tu refleksja – najpierw rozpętuje się idiotyczną histerię z jakiegoś,   niezbyt mądrego obyczaju, a potem mamy to co mamy. Słusznie zauważa ks. A. Draguła, że prawdziwym opętaniem nie są jakieś amulety, czy wydrążona dynia, ale nienawiść. I niech nikt nie wciska mi głupoty, że nie wiem czym dla katolika jest konsekrowana Hostia, ale czy nam się to podoba czy nie (niektórym zdecydowanie się to nie podoba) czasy rozpalania stosów dla heretyków dawno minęły i nie ma co robić rekonstrukcji tamtych wydarzeń.

Profanacja Hostii, czy choćby jej lekceważenie, jest dla katolika czymś co boli, co wzbudza sprzeciw, a nawet gniew. Nie potępiam tych księży, raczej sądzę, tak jak rzecznik kurii, że ta sytuacja ich przerosła. Ale chcę jeszcze pod namysł i refleksję poddać sprawę, która bezpośrednio łączy się z wydarzeniem w Bełchatowie.

Proponuję uważną lekturę tych fragmentów Ewangelii, gdzie jest mowa o tym jak znieważano Jezusa w czasie Jego ziemskiej wędrówki, ze szczególnym uwzględnieniem Jego na to reakcji.

Przecież On był bez przerwy wyśmiewany, obrażany,  a na  końcu pohańbiony i niesprawiedliwie skazany na okrutną śmierć. Od zarzutów, że coś jest nie tak z Jego głową, aż po porównywanie Go do Belzebuba. Miłośnicy mięsa wieprzowego proszą, aby opuścił ich krainę, jakaś wioska nie chce udzielić Mu gościny (gorliwcy chcą ją spalić, ale On zakazuje), faryzeusze zarzucają Mu wszelkie możliwe grzechy. Sługę arcykapłana, który uderzył Go w twarz, mógł tak potraktować, że nakryłby się nogami. A On? Tłumaczył, uzdrawiał, kazał kochać nieprzyjaciół, owszem pouczał i krytykował, ale nie przypominam sobie, aby komuś dał w zęby i wołał na pomoc Rzymian. Można było tym ostatnim dać  jakąś „wziątkę”, jakiś mały cud uczynić np. wodę zamienić w wino, i już by Żydzi odczepili od Niego.

Ja wiem, że niektórym śnią się po nocach te hufce anielskie, które Jezus mógłby wezwać na pomoc, aby zrobiły porządek z tymi, z którymi było Mu nie po drodze, ale to nie ta bajka i nie ta Nowina.

Pewien generał na łożu śmierci na sugestię spowiednika, aby przebaczył swoim wrogom, odpowiada kapłanowi, że ich nie ma. Ależ ekscelencjo – mówi ksiądz – każdy ma jakiś wrogów. – Nie mam wrogów – ostatnim wysiłkiem dyszy generał, wszystkich których miałem kazałem rozstrzelać. Czy my jesteśmy uczniami Jezusa czy kadetami ze szkoły generała?

Na jezuickim obozie duszpasterstwa akademickiego, przy ognisku śpiewaliśmy, że każdy spotkany łazik, to nasz brat. Czy współczesna wersja ma brzmieć, że każdy spotkany łazik, to mój wróg do którego trzeba wzywać władzę państwową?

Ludzie puknijcie się w głowę, jak echo nie poniesie to jest nadzieja, której sobie ( bo nie jestem impregnowany na głupie myśli) i innym szczerze życzę.