Na początek fragment artykułu ks. P. Sawy, zatytułowanego „ Czego potrzebujemy jako katolicy w Polsce”, który to artykuł niedawno ukazał się na „Deonie”:” jeżeli ktoś z księży biskupów czy kapłanów popełnia błąd, albo nie rozumiesz ich decyzji, to idź i porozmawiaj z nimi lub osobami, które realnie mogą pomóc w załatwieniu sprawy, ale nie wypisuj szkalujących opinii w Internecie” Pisze również ks. Sawa o podważaniu autorytetu biskupów, a rozdział zatytułował :” Wszystko w Kościele”
Moja śp. Mama miała w przedwojennej szkole bardzo ciekawe zajęcia z prowadzenia gospodarstwa domowego, ale przeglądając jej notatki natrafiłem na rozczulający w swej naiwności przepis. Przepis traktował jak odróżnić prawdziwe kakao od sfałszowanego. Należało więc pół funta owego jakże smacznego specyfiku rozsypać na czystym blacie stołu, wziąć ostry nożyk, silnie powiększające szkło i pod ową lupą badać każde ziarenko czy aby to nie ziarenko bułki tartej. Jeśli tak by było, należało te ziarenka oddzielić i mielibyśmy dowód fałszerstwa. Prawda jakie proste?
Czytam artykuł ks. Sawy i serdecznie uśmiecham się do niego. Z pewnością dobry z niego człowiek, ale podobnie jak O. Kordecki z „Potopu”, na armatach to on się nie zna.
Według niektórych moich komentatorów (dziękuję za dostarczanie mi wciąż nowych inspiracji), jestem idealnym odbiorcą uwag księdza Sawy, bo ja nieustannie szkaluję Kościół w Internecie, znaczy się na „Deonie”. Postanawiam jednak za radą księdza spróbować inaczej i idę do biskupa, który popełnia błąd. Zakładam optymistycznie, a może bezczelnie, że zostaję dopuszczony do sekretariatu ks. biskupa. Wchodzę, mówię urzędującemu księdzu :” Niech będzie pochwalony…” i widzę zdumione spojrzenie tegoż – pan w jakiej sprawie – pyta? – Proszę księdza chciałbym porozmawiać z księdzem biskupem o błędach, które on popełnia i o błędach, które popełniają niektórzy księża mu podlegli. W tym momencie na twarzy sekretarza maluje się widoczny strach. Jest przekonany, że za chwilę oznajmię mu, że jestem św. Piotrem, a kto wie może nawet samym Panem Jezusem i będzie musiał dzwonić na 112 po panów, którzy zabiorą mnie do miejsca, gdzie ściany pomalowane są na biało, a klamki tylko z jednej strony drzwi. Po chwili nieco uspokojony brakiem agresji z mojej strony, przywołuje na twarz nieco wymuszony uśmiech, podchodzi do mnie, delikatnie bierze mnie pod ramię i zmierzając w kierunku wyjścia tłumaczy, że ksiądz biskup bardzo chętnie się ze mną spotka, ale chwilowo uczestniczy w ważnej konferencji, ale jak tylko wróci to niezwłocznie skontaktuje się ze mną. Tak dochodzimy do drzwi, ksiądz z roztargnienia zapomina zapisać mój numer telefonu. No ale byłem w kurii, niektórzy nawet nie wiedzą co to jest, a ja byłem i rozmawiałem, wprawdzie nie z biskupem, ale „Nie od razu Rzym zbudowano”. To oczywiście przykładowy scenariusz, w zależności od miejsca gdzie znajduje się rzeczona kuria, scenariusz może być mniej lub bardziej barwny.
Nie zniechęcony brakiem spotkania z ekscelencją, postanawiam pójść do statystycznego ks. proboszcza. Początek miły, bo sądzi, że przyszedłem zamówić intencję mszalną, może uzgodnić pogrzeb i przy okazji zamówić „gregoriankę”. Gdy wyjawiam cel wizyty pyta mnie czy jestem z „Wyborczej”, albo z „TVN-u”, a w ogóle to trzeba się modlić za księży, bo nie wszędzie dotarła dobra zmiana i to wściekłe lewactwo myśli tylko jak zniszczyć Kościół, a po wtóre to on się czuje jak górnik po szychcie (autentyczne) i niech sobie nie wyobrażam, że ja mu będę mówił co on ma robić, a jak się mi nie podoba to mogę iść na skargę do biskupa – skąd on wie, że tak właśnie zrobiłem – prorok jakiś widać. No wiem, wiem, złośliwy jestem, z racji wieku moim głównym zajęciem powinno być rozmyślanie nad kształtem trumny (swojej!), a tymczasem na aktywność mi się zebrało, psia krew (było kiedyś takie „przekleństwo”)
Prowadząc katechezy przedmałżeńskie i spotkania z młodzieżą, siłą rzeczy poznałem wielu księży i na palcach jednej ręki mogę policzyć tych, którzy byli zainteresowani moją pracą u nich. Nie, nie, na ogół pełna kultura. Dla pana magistra kawka, herbatka, nieraz śniadanko lub kolacja. Zdarzał się kieliszeczek koniaczku (po jednym można kierować samochodem; zgadnij koteczku, jak mawiał Kisiel, który to ojciec dyrektor tak orzekł?)
Zostawmy jednak w spokoju wspomnienia. Udaję się do księdza, który jest opiekunem ministrantów i proponuję kurs dla lektorów, bo skręca mi kiszki, jak słyszę ich „dukanie” przy czytaniu Pisma św. – brak zainteresowania. Wysyłam trzy bardzo życzliwe listy do proboszcza w sprawach duszpasterskich – brak zainteresowania. Proponuję spotkanie z kandydatami do bierzmowania, sami chcą porozmawiać o swoich trudnych problemach – brak zainteresowania ze strony księdza przygotowującego. Ksiądz usilnie poszukuje przez znajomą kogoś, kto mu pomoże w działaniu prasowo – religijnym zleconym przez biskupa. Rozmawiamy telefoniczne, wysyłam artykuł na wspólnie uzgodniony temat – brak jakiejkolwiek reakcji, nie ma nawet zwyczajowego „pocałuj mnie pan w d…
Z mojego doświadczenia są dwa w miarę skuteczne sposoby nawiązania dialogu z duchownymi.
a/ z biskupem: Trzeba napisać swoje uwagi na firmowym papierze np. Katedry Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Medycznego. Pod tekstem pieczątka z nazwiskiem i wszystkie możliwe tytuły, specjalizacje i pełnione funkcje. Ze słyszenia wiem, że na ogół robi to korzystne wrażenie i może być początkiem dialogu, oczywiście pod warunkiem, że ów potencjalny rozmówca wcześniej nie udzielał się w mediach polskojęzycznych. No ale na litość, nie magister, to nawet na miłym mi „Deonie” nie robi żadnego wrażenia. Można też zaproponować biskupowi jakąś celową, dużą darowiznę, ale dotyczy to tylko bogatych. Ponieważ nie mam tytułów i wystarczających pieniędzy z żalem informuje ks. Sawę, że nie będę mógł porozmawiać z biskupem na temat jego biskupa błędów.
b/ zwyczajna statystyczna parafia: Przychodzę do proboszcza i oznajmiam mu, że za pokutę chciałbym dokładnie wysprzątać kościół, a za jakieś skromne błogosławieństwo, posprzątam również plebanię. Otwarte ramiona księdza i wspomniane błogosławieństwo, jako zaliczka na poczet obiecanych prac.
Złośliwe, ironiczne – nie zaprzeczę, ale przecież nie wzięło się to z powietrza. Obraz przerysowany? Pewnie tak, ale czy bardzo? Z pewnością nie dotyczy to wszystkich, zawsze to powtarzam, ale tak to wygląda z lotu ptaka (teraz raczej z lotu drona)
Czego potrzebujemy jako katolicy w Polsce? Myślę, że przede wszystkim normalności w kontaktach z duchownymi. Dotyczy to i wikarego i kardynała. Może trzeba zaprzestać używać tych głupkowatych ekscelencji, eminencji, tych najdostojniejszych i „czcigodnych braci w kapłaństwie”. Może po za ołtarzem trzeba zdjąć te kolorowe fatałaszki i założyć zwyczajny garnitur. A nade wszystko na początek ustanowić drożne kanały porozumiewania się ze świeckimi, także tymi zaliczanymi do „ciemnego ludu”, może w bliższym kontakcie okaże się, że mają fantastyczne pomysły, chęć duszpasterskiego działania i mogą stanowić pomoc i oparcie, tak dla zwykłego księdza jak i dla biskupa. Tak zresztą gdzieniegdzie się dzieje i efekty są wspaniałe, oczywiście do momentu jak biskup, czy inny przełożony uzna, że najlepszą strategią duszpasterską, jest ta widniejąca nad oknem w przedziale wagonowym : nie wychylaj się!
Jeszcze kilka zdań na temat „wszystko w Kościele”. Sorry, ale nie zamierzam być posłuszny biskupom po za tym, co ściśle i w sposób oczywisty wynika z posiadanej przez nich pełni kapłaństwa. Wszelkie inne posłuszeństwo, wynikające z feudalnych struktur naszego Kościoła w Polsce, właśnie dramatycznie nam wszystkim (no prawie wszystkim) wychodzi „bokiem”. O ułomności biskupów świadczy fakt, że wszyscy, którzy mówią o złu, które toczy Kościół (także niektórzy kapłani) są posądzani o walkę z Kościołem. Serio? To znaczy my walczymy ze sobą sami, bo my też przecież jesteśmy Kościołem, więcej my jesteśmy Ludem Bożym! Wytykamy błędy pasterzy tegoż Kościoła, a nie błędy Kościoła, jako mistycznego ciała Chrystusa. To jest różnica, którą jest w stanie zauważyć średnio rozwinięty gimnazjalista uczęszczający na katechezę. I bardzo proszę nie mówić, że jak się uderza w pasterza, to się owce rozproszą, bo to dotyczy pasterzy, a nie tych, którzy uważają się za pasterzy. Pasterz to godny i piękny tytuł, to zobowiązanie niesłychanie głębokie, na ten tytuł trzeba sobie zasłużyć pracą, poświęceniem, miłością bliźniego, a nieraz i cierpieniem, bo dobry pasterz odda życie za swoje owce.
„Wszystko w Kościele” – to jest owa kościelna dulszczyzna! Gdyby ci z poza struktur Kościoła nie wzięli się za ujawnianie pedofilii duchownych czy ich gorszącego trybu życia, to jest bardzo prawdopodobne, że pod patronatem „świętych” – „Świętego spokoju” i „Świętego nigdy”, dalej byśmy tkwili w bagnie nieprawości.