Obrazek 1

Piękno matczynej  miłości, wyraża się także w tym, że dziecko które kilka miesięcy nosiła pod swoim sercem, jest dla niej niezależnie od jego wieku, zawsze dzieckiem. Mama Tadeusza, jeszcze krótko przed swoją śmiercią, dotykała ręką jego głowy i mówiła: ”moje kochane dziecko”, zupełnie tak jakby miał on kilka latek. W przeszłości powodowało to nieraz zabawne sytuacje.

Tadeusz był na pierwszym roku studiów, gdy grypa „powaliła” go do łóżka. Mama „bladym świtem” poszła do przychodni lekarskiej, po „numerek” na wizytę domową lekarza. Kiedy wreszcie znalazła się przed okienkiem i rejestratorka zapytała ją dla kogo ta wizyta, mama spokojnie odparła, że dla dziecka. Pani pracowicie acz bezskutecznie szuka karty zdrowotnej Tadeusza, wreszcie pyta – proszę pani, a ile lat ma dziecko? Mama spokojnie, że dziewiętnaście. Rejestratorka, która szukała karty w dziale pediatrycznym, złapała się za głowę i ku uciesze zebranych niemal wykrzyknęła:” Pani kochana to jest stary chłop a nie dziecko” Po przyjściu do domu mama, tym razem ku rozbawieniu Tadeusza, opowiedziała mu tę historię z lekkim zgorszeniem – przecież powiedziałam prawdę, że dla dziecka.

Pytanie i wiara

 

 

W szóstym miesiącu posłał Bóg anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida ; a Dziewicy było na imię Maryja […] Na to Maryja rzekła do anioła:” Jakże to się stanie, skoro nie znam pożycia z mężem?” […] Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”   (Łk 1, 26-38)

 

„Jakże to się stanie” – to jest także nasze pytanie, pytanie nieraz „wyrywane” z serca, jedno z najtrudniejszych jakie wypowiadamy w naszym dialogu z Bogiem. „Jakże to się stanie”, skoro po ludzku rzecz biorąc, po prostu nie może się stać. Zawodzi wyobraźnia, zawodzi nadzieja. Zostaje ból i samotność wobec cierpienia, ale to jest ważne pytanie, dla Maryi też. A skoro tak to pyta, bo racjonalność i rozum nic nie podpowiada.

I otrzymuje, a razem z Nią my wszyscy najprostszą odpowiedź – dla Boga nie ma nic niemożliwego. Wiemy, że prawdziwość tego stwierdzenia jest niemożliwa do podważenia, a jednak wątpimy. Maryja otrzymała niemal „katechizmową” odpowiedź, a Jej stwierdzenie jest najdoskonalszym wyznaniem wiary w Jedynego – „Oto Ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa”. Te słowa Maryi są kluczem także do naszej wiary do naszej nadziei i sposobem na przezwyciężenie naszych lęków.

Jest jeszcze jedno pytanie będące nieraz początkiem utraty wiary, bo skoro dla Niego nie ma nic niemożliwego, to dlaczego… . Mogę tylko przypuszczać, że gdyby nie było owego „dla Boga nie ma nic niemożliwego”, to naszego życia, naszego świata i wszystkiego co w nim kochamy, mogłoby nie być. W pięknej modlitwie do Ducha Świętego śpiewamy:” Bez Twojego tchnienia cóż jest wśród stworzenia? Jeno cierń i nędze.

 

Pamiętam z mojego dzieciństwa owe majowe spotkania przy stojących w niemal każdej wsi kapliczkach. Przeważały kobiety, starsze w łowickich zapaskach i chustach, młodsze nieco odświętnie ubrane, chociaż dopiero co odeszły od gospodarskich obrządków. Niby miały książeczki do nabożeństwa, ale tak naprawdę śpiewały litanię z pamięci. Gdy na sekundę przestawały, by zaczerpnąć powietrza z pobliskich wiosek po rosie niosły się głosy innych śpiewających. Na koniec zawsze „Chwalcie łąki umajone…” i „Ave Maryja”. Nie sposób tego zapomnieć.

Kiedy zbliżała się burza w centralnym miejscu chałupy stawiano gromnicę z wizerunkiem Matki Bożej i nieodmiennie odmawiano „Pod Twoją obronę…” Kiedy ktoś ze wsi odchodził na zawsze, to w jego domu przy otwartej trumnie sąsiedzi całą noc śpiewali pobożne pieśni, także przy zapalonej gromnicy,  którą wcześniej wkładano w rękę umierającego, gdy był już krok od wieczności.

Różnie wyglądała ta ludowa pobożność, dziś po latach mam bardziej pełny jej obraz, ale wiem, że ci którzy stali pod kapliczkami, którzy śpiewali prosząc Maryję o wspomożenie, uzdrowienie i pocieszenie, oni wierzyli. Wierzyli, że zanoszą swoją modlitwę nie tylko do Bożej Rodzicielki, wierzyli, że zanoszą ją także do swojej Matki.

Czy potrafię tak jak oni? – Nie wiem.

O moim Kościele. Cz.3

 

 

Ździebko mnie poniosło i tak zamiast jednego artykułu powstały trzy. Przyjmuję do wiadomości, że dla niektórych czytelników o trzy za dużo. Może jednak lepiej powiedzieć niż dusić w sobie, choć przecież nie o moje dobre samopoczucie tu chodzi. Procedury mówią, że teraz powinny być konstruktywne propozycje, jak te trudne problemy o których pisałem, zamienić na dobro. Niech tak będzie, ale rzecz jasna bez złudzeń.

Patrząc na zagubienie i bezradność niemałej części naszych duchownych, chciałbym przypomnieć pewien fakt. Oto ponad dwa tysiące lat temu pewien Żyd z Nazaretu  wybrał sobie dwunastu uczniów i ruszył w drogę po wsiach i miasteczkach, gdzie mieszkał Jego lud wybrany. Lud był różny, ale jedno nie ulegało wątpliwości – tenże potrzebował nawrócenia, potrzebował Dobrej Nowiny. Na nogach miał Nauczyciel pewnie jakieś „buciory”, nie miał mieszkania gdzie mógłby skłonić głowę, jadł to, co mu dali dobrzy ludzie. Gdy był spragniony wodę podała mu grzesznica i to jaka! Nikogo nie wykluczał, każdy mógł do Niego przyjść i On do każdego szedł z darem miłości. Przeszedł przez ziemię dobrze czyniąc, a na koniec oddał za każdego z nas swoje życie, abyśmy my to życie wieczne mogli otrzymać.

Uczniów i apostołów miał powiedzmy to szczerze – takich sobie, ciągle trzeba było im coś wyjaśniać, tłumaczyć, prawie strofować, a i tak w najważniejszej chwili ucięli sobie drzemkę, a potem dali nogę. Ale to właśnie oni ponieśli Jego słowa na cały świat. Szli ile stało sił, choć nie głaskano ich po główce, a śmiercią naturalną umarł tylko jeden z dwunastu. Nie mieli mantoletów, biretów i całej tej zabawnej pasmanterii na sobie. Na nogach pewnie rozwalające się od wyboistych dróg, sandały. Podobnie jak ich Nauczyciel szli do tych, którzy źle się mieli, do tych, którzy sami nie wiedząc na Kogoś czekali. Sami pewnie by nie przyszli, ale kiedy w ich progu stanął ktoś, kto przynosił im zaprawdę Dobrą Nowinę, to często stawali się zaczątkiem Kościoła.

Może trzeba więc tak jak On i oni. Wyjść z biskupich pałaców i wygodnych plebanii, wcześniej podnieść się z wygodnej kanapy i ruszyć w drogę. Może trzeba by wikary, proboszcz i koniecznie ekscelencja założyli buciory i poszli nawiedzać wioski, miasteczka i miasta (nie mylić z kolędą). Pachnie sielanką? Nie sądzę i szczerze mówiąc nie zazdroszczę. Pewnie nie jeden raz przyjdzie im strzepnąć pył z sandałów, gdy ich nie przyjmą, Jego też nie przyjmowali, grzecznie prosili aby opuścił ich krainę. Takie jest życie apostoła. Gdyby ci pierwsi siedzieli zamknięci w obawie przed Żydami (czytaj przed światem), to o chrześcijaństwie moglibyśmy przeczytać jedynie w bardzo szczegółowych encyklopediach. Pewnie, dróg jest wiele, ja akurat widzę taką.

I na sam koniec moja ulubiona powiastka, którą tak samo adresuję do siebie jak i do innych: Jak ci jedna osoba powie, że masz ośle uszy, to się nie przejmuj, jak to samo powie druga, też się nie przejmuj, ale gdy trzecia podzieli się z tobą tym spostrzeżeniem, to dalej się nie przejmuj, ale na wszelki wypadek spójrz w lustro.

O moim Kościele. Cz. 2

 

 

W poprzednim wpisie przedstawiłem kilka refleksji dotyczących relacji na linii ksiądz i świecki. Dziś w paru punktach o problemach, które od wielu lat są w Kościele złem i zgorszeniem.

   1/ Finanse Kościoła.

Dużo bym dał, aby ktoś kompetentny wytłumaczył mi dlaczego finanse Kościoła nie mogą być w stu procentach przejrzyste i dostępne dla każdego wiernego, dla niewierzących zresztą też. Kościół w swojej strukturze finansowej jest jakimś połączeniem fundacji i tzw. budżetówki. Finanse fundacji muszą być transparentne do bólu. Pensje pracowników budżetówki są jawne i powszechnie znane. Wiemy ile zarabia prezydent i minister. Wiemy ile zarabia nauczyciel, wójt i policjant. Na litość, co stoi na przeszkodzie aby parafianin wiedział ile zarabia jego wikary, proboszcz czy biskup. Przecież muszą zarabiać! Woda święcona i kadzidło są dostępne w każdym kościele i absolutnie nie lekceważąc ich wewnętrznej wartości, są jednak zero kaloryczne. Ksiądz musi jeść i musi jeszcze mieć parę innych rzeczy za które jak każdy z nas musi płacić. Ksiądz utrzymuje się z ofiar składanych przez wiernych( tzw. prawo stuły). Może przestańmy rżnąć głupa i ustalmy czy to są ofiary czy opłaty? Jeżeli zamawiam intencję mszalną i słyszę krótkie żołnierskie pytanie: „ A pięćdziesiąt złotych pan ma?”, to czy to jest ofiara, czy cena usługi? Daję kartkę z nazwiskami na „wypominki” i sto złotych (jedno i drugie kilka lat temu) i słyszę :” Powinienem wziąć trzysta”. Nie twierdzę, że tak jest zawsze i wszędzie, może to jest nawet i mniejszość, ale nagłaśniana przez media, budzi powszechne zgorszenie. Podobnie jest z ofiarami (?) za chrzty, śluby czy pogrzeby. To nie jest marginalny problem, skoro tak często mówi o nim kochany Franciszek. On mówi, że wierni są w stanie wiele wybaczyć księdzu, ale nie wybaczą chciwości. Chciałbym też wiedzieć czy cmentarze będące pod zarządem kurii, to przedsiębiorstwo biznesowe, które wypracowuje zysk na smutku i cierpieniu ludzi. Oczywiście musi ono być gospodarczo samowystarczalne.

  2/ Zaangażowanie polityczne duchowieństwa.

       To zaangażowanie wbrew jasnym przepisom kościelnym i zwykłej przyzwoitości nie jest nawet publiczną tajemnicą, ono nie jest żadną tajemnicą! Znacząca część biskupów i niższego duchowieństwa nie dba w tym zakresie nawet o pozory i głosi przekaz partyjny w czasie kazań. Czy oni zdają sobie sprawę, że ocierają się o profanacje przestrzeni świętej? Czy ktoś z braci upomniał ich tak, jak nauczał Jezus?

Zadam bezczelne pytanie. Zdaję sobie sprawę, że nie mam odpowiednich kwalifikacji teologicznych, by głosić kazania, ale jeśli chodzi o znajomość spraw politycznych to twierdzę, że jestem profesjonalistą, na pewno nie gorszym niż niejeden biskup. A skoro biskup może z ambony głosić swoje prywatne przemyślenia np. na temat katastrofy smoleńskiej, to nie widzę żadnego logicznego, podkreślam logicznego powodu dla którego ja nie mógłbym z tej ambony głosić swoich poglądów. Na początek chętnie skorzystam z ambony w katedrze w Krakowie i Gdańsku, proszę tylko mi nie poczytać wyboru tak szacownych lokalizacji za brak skromności. Z przyjemnością przedstawię swoje poglądy także w Częstochowie i Białymstoku. Kpię z rzeczy poważnych? A co mam innego zrobić, skoro głos ludzi ode mnie mądrzejszych i godniejszych jest totalnie lekceważony? Niech wobec tego nie zabraknie i mojego stanowczego „dość”!

3/” Zamiatanie pod dywan”

Wszyscy jesteśmy grzesznikami i ja i biskup i papież. Prawda jakie to odkrywcze? Ale to uczy pokory. Nie mogę znęcać się nad tym, że w moim Kościele gości czasami nieprawość. Byli i są w nim grzesznicy, także w sutannach. Trzeba prosić Boga i czynić wszystko co w ludzkiej mocy, aby tej nieprawości było jak najmniej. W najgłośniejszej w ostatnich latach sprawie jaką jest pedofilia w Kościele, nie sądzę było to było najważniejsze, że ten grzech w osobach niegodnych kapłanów się pojawił. Proszę sobie wyobrazić sytuację: oto lekarz pediatra molestuje swych małych pacjentów, dyrektor szpitala dowiaduje się o tym i… przenosi go na inny oddział małych pacjentów w tymże szpitalu. „Świeże mięsko”, krótko mówiąc. A tak właśnie było w moim Kościele. Nie to było największą tragedią, że pojawili zdeprawowani księża, choć ich wina jest straszna, tragedią trudną do ogarnięcia było to, że ich przełożeni, starsi w Kościele zdecydowali, że zło jest ważniejsze od dobra. To nie jest tylko bolesna historia. Rok temu media poinformowały, że ksiądz z jednego ze stowarzyszeń o pięknie brzmiącej nazwie, skazany przez sąd za wyjątkowo okrutną praktykę pedofilską, po opuszczeniu więzienia jak gdyby nigdy nic, podjął obowiązki duszpasterskie w ramach swojego zgromadzenia. Wcześniej jego przełożeni włożyli sporo trudu, by jego kara była jak najmniejsza. Ich troska oczywiście nie objęła ofiary. Trzeba było osobistej interwencji arcybiskupa, aby przełożony stowarzyszenia po niesłychanie mętnym tłumaczeniu, nadał tej sprawie właściwy bieg.

Jeszcze jeden głośny przypadek „zamieciony pod dywan”. Ksiądz meloman słucha muzyki (nie wykluczam, że kościelnej), w pokoju obok kobieta rodzi jego dziecko. Ponieważ przeżycia artystyczne księdza okazały się ważniejsze niż dobro dziecka, to dziecko umiera. Ksiądz jest przeniesiony na Ukrainę, ale w szczerym wywiadzie mówi, że jak sprawa ucichnie to on wróci i się „odkuje”. Biskup miejsca odmawia komentarza dziennikarzowi, bo ten według niego nie jest wystarczająco godny, by z nim rozmawiać.  Ile takich i pomniejszych spraw jest w naszym Kościele? Głupie pytanie, prawda?  Ile jest gorszących nieprawidłowości o których pasterze milczą?

            4/ Kazania.

Kochani kaznodzieje i autorzy listów pasterskich zauważcie, że na tym świecie oprócz tego, że on i ona śpią ze sobą, znaczy uprawiają seks, jest jeszcze ogromne mnóstwo naprawdę ważnych spraw. Wiem jak wielką tragedią jest zabijanie nienarodzonego dziecka, kilkadziesiąt lat starałem się dotrzeć do serc narzeczonych, by nie popełnili nigdy tego zła, ale Kościół nie jest tylko stowarzyszeniem antyaborcyjnym!

Błagam was, nie rozśmieszajcie mnie, bo nie miejsce na to, potworami gender, których nikt obecny w kościele nie widział. Nie rozśmieszajcie mnie informacjami o  rzekomym sprzysiężeniem wszystkich lewaków, liberałów, Żydów (kiedyś masonów), którzy o niczym innym nie marzą tylko o tym, by zniszczyć katolicyzm w Polsce. Zanim zaczniecie na nowo chrystianizować bezbożną Europę, lepiej zobaczcie nasze kościoły, w których na niedzielnej Mszy św. zajęta jest połowa miejsc siedzących.

Zacznijcie mówić o tym, że każdego roku na naszych drogach ginie więcej osób, niż w dopuszczonych przez prawo aborcjach. Najczęstsza przyczyna – kierowca, statystycznie katolik, nie przestrzega praw ani boskich, ani ludzkich.

Zacznijcie mówić o tym, że nienawiść, także wyrażana publicznie wobec „ciapatych”, „pedałów” i innych „odmieńców”, jest obelgą rzuconą w twarz Jezusowi.

Mówcie o tym, że jest zwyczajnym łajdactwem obojętność wobec ludzi umierających z głodu i pragnienia, bo my syci żałujemy kilku złotówek na miesiąc, by im ulżyć w ich cierpieniu.

Mówcie o tym, jak bardzo opuszczony jest Jezus w bezdomnych, śmierdzących, umierających z alkoholizmu i chorób. Krajowy konsultant – Siostra M. Chmielewska.

Mówcie jakim złem jest pogarda wielu właścicieli firm do swoich pracowników, mówcie o bezczelnym wykorzystywaniu cudzoziemców.

Powinienem zacząć od tego: mówcie ludziom, mówcie nam i sobie, o niewyobrażalnej miłości Boga do swoich dzieci. Możecie to robić nawet nieporadnie, ale jeśli z serca, to będziemy was za to kochali. Przybliżajcie nam Boga nie gromowładnego, ale objawiającego się w łagodnym powiewie wiatru, Boga, który uśmiecha się do swoich dzieci, Boga, którego Syn umarł dla mnie i dla ciebie, dla wszystkich, Syna, który wszystkim przebaczył, a skrócony proces kanonizacyjny łotra przeprowadził z tronu krzyża.