Potrzeba czuwania


 

„Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym”   (Łk, 21, 36)

 

 

Czuwanie kojarzy się nam przede wszystkim z nie spaniem w godzinach nocnych, „strzegący nocne straże” pasterze ujrzeli Anioła Pańskiego, który oznajmił im radosną wieść o urodzeniu Jezusa. Niekoniecznie czuwali apostołowie, którzy posnęli, gdy Jezus modlił się w Ogrójcu. Bodaj najbardziej przejmująco pisze o tym św. Marek w swojej Ewangelii.

Czuwanie w Piśmie św. to jednak coś znacznie więcej niż tylko powstrzymanie się od snu. Chrześcijanin powinien czuwać przez cały dany mu przez Boga czas. I trudno uznać to za heroizm. Jest to raczej kwestia dobrego nawyku, konfrontowania tego co robię i co mówię z przekazem Dobrej Nowiny.

W czuwaniu nie mamy być podobni do zająca, który skulony pod krzakiem drży i czuwa, by nie stać się łupem drapieżnika czy myśliwego (niestety!).

Czuwanie pozwala nam dostrzec to, co w codziennym zabieganiu mogłoby ujść naszej uwadze. Czuwanie jest więc także czujnością. Czujnością na mojego bliźniego, na jego problemy, cierpienia, łzy. Jeśli tej czuwającej czujności nam zabraknie, to możemy przejść przez swoje życie doskonale obojętni na innych i to niekoniecznie ze złej woli.

Czuwanie jest też nieodłącznym atrybutem mądrości. Mądry człowiek wie, że ma dążyć do królestwa, które nie jest z tego świata. Czuwanie ma zapobiec temu, by mimo woli nie zrobił sobie tego królestwa tu i teraz, wpierw ogłosiwszy się królem. Czuwanie pozwala też oprzeć się pokusie zła, a diabeł, jak mówi Pismo św., krąży wokół nas jak lew ryczący.

Jezus wzywając nas do czuwania i czujności czyni to z miłości, nie chce aby ten, za kogo oddał swoje życie stał się łupem Złego. Czuwając możemy spojrzeć w „twarz” Złego i odwrócić się od niego.

„Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny”

Cierpliwość ogrodnika


 

„I opowiedział im następującą przypowieść:” Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika:” Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je : po co jeszcze ziemie wyjaławia?” Lecz on mu odpowiedział:” Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopie je i obłożę nawozem; może wyda owoc .A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć”        (Mt 13, 6-9)

 

 

Pan – właściciel winnicy jest cierpliwy. Trzy lata czekał na zbiory, przychodził z nadzieją, że może tym razem ujrzy upragniony owoc i nic. To nie jest miłe uczucie, gdy wkładamy w coś naszą pracę, nasze nadzieje i okazuje się na koniec, że wszystko to na próżno. Reakcja Pana jest jak najbardziej zrozumiała i słuszna, każdy ziemski właściciel tak właśnie by postąpił. Ale Jezus opowiadając tę przypowieść nie przekazuje instrukcji z zakresu poradnictwa ogrodniczego.

            Bóg jest właścicielem ogrodu, to On go stworzył, umieścił w żyznej glebie, zsyła słońce i deszcz, aby drzewa przynosiły owoc. To my jesteśmy bohaterami tej przypowieści. To od nas Bóg oczekuje dobrego owocu, przychodzi „co rok” i cierpliwie czeka.  To bardzo ładnie z Jego strony, ale niech to nie wpędza nas w głupkowaty optymizm.

Polecenie dane ogrodnikowi jest jednoznaczne. To prawda, ogrodnik prosi o jeszcze jeden rok, (miejmy nadzieję, że symboliczny rok) chce jeszcze usilniej zadbać o drzewo. To wzruszająca prośba, ale nawet On miłosierny i cierpliwy Ogrodnik – Jezus, mówi o wycięciu drzewa, gdy dalej nie zaowocuje. „Możesz je wyciąć”, możesz czyli nie musisz – to kolejna odsłona naszej nadziei.

Warto wszakże pamiętać o słowach Jana Chrzciciela:” Już siekiera do korzenia drzew przyłożona. Każde więc drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone”

Dzień siódmy

                                                                                                                                                     

I dokonał Bóg w dzień siódmy dzieła swego które uczynił: i odpoczynął w dzień siódmy od wszelkiego dzieła swego, które sprawił. I błogosławił dniowi siódmemu i poświęcił go: iż weń odpoczynął od wszelkiego dzieła swego, które stworzył Bóg, aby uczynił”    (Rdz 2, 2-3)

 

Odpoczynek, czy jak kto woli, zatrzymanie się, jest wpisane w naturę człowieka. Bóg też odpoczął po stworzeniu świata. Człowiek który jest na Jego obraz i podobieństwo, też otrzymał dar odpoczynku. Nasi starsi bracia Żydzi mają szabat, my chrześcijanie – niedzielę. W tym dniu wszyscy mają odpocząć i to nie tylko aby nabrać sił do pracy, ale także, a może przede wszystkim by pomyśleć po co żyję i dla kogo żyję. Zagubiliśmy te ważne pytania przez nieustanny pośpiech. Już nie idziemy przez życie, ale biegniemy. Biegnąc popychamy i potrącamy innych bo nam przeszkadzają. Wpatrzeni w cel, w metę, widzimy tylko ją, kiedy dobiegniemy zamiast radości i ukojenia – przesuwamy ją dalej i znów biegniemy. Właściwie należałoby stworzyć nową kategorię człowieka, obok człowieka pracy, człowieka zabawy, jeszcze człowieka pośpiechu.

Kim jest ów wiecznie spieszący się człowiek? Trudno powiedzieć, ale najbardziej ceni czas, bo czas to pieniądz. Pędzi przez miasto samochodem i zyskuje dwie minuty, jadąc na urlop w ten sam sposób, zaoszczędza dwie godziny. Nie rejestruje mijanych krajobrazów, ale przedłuża urlop o dwie godziny. Zwiedzając miasto spieszy się obejrzeć wszystkie jego zabytki, w górach w pośpiechu „zalicza” najważniejsze szczyty. Ideałem jest połączenie „odpoczynku” i biznesu. Dwa w jednym i bynajmniej nie chodzi tu o szampon i odżywkę.

Na świat patrzy racjonalnie – spieszyć się warto bo to daje profity. Kontrahenci – tak, przyjaciele – nie, a jeżeli już to kochajmy się jak bracia, a liczmy się jak… ludzie spieszący się. Racjonalny jest poranny prysznic, modlitwa już nie, kawa daje „kopa”, zdanie z Ewangelii tylko niepokój, cóż z tego, że twórczy, takiej twórczości nie da się zamienić na papiery wartościowe.Odpoczynek to regeneracja sił potrzebnych do kolejnego biegu, wizyta w teatrze to pokazanie się i możliwość nawiązania korzystnych kontaktów, spacer po lesie – ile desek można zrobić z drzew. Literatura – tylko fachowa, studia tylko takie, które dają możliwość dobrze płatnej pracy.

Człowiek spieszący się wie, że nie jest sam, inni też biegną. Ktoś uścisnął dwadzieścia dłoni potencjalnych kontrahentów, on się „zepnie” i uściśnie dwadzieścia pięć. Przeszkody należy nie zatrzymując się omijać, a ponieważ najczęściej są to nasi bliźni, to w ramach solidarności między ludzkiej, można im w biegu przekazać swoje życiowe motto: ”nie mam czasu”. Człowiek spieszący nie spieszy się tylko kochać ludzi – poeci to nie są idole człowieka spieszącego się.

„Zatrzymaj się i pomyśl po co żyjesz”

Chrześcijanin na co dzień


 

Przed wielu laty słuchałem rekolekcji prowadzonych przez oblata ks. W. Łyko. To była bez żadnej przesady uczta duchowa. Ale powiedział on zdanie, które niemal wzbudziło moje zgorszenie. Otóż stwierdził , że można całe życie spędzić przy łóżku chorego, a na koniec usłyszeć od Jezusa: „Nie znam cię”. Dopiero uważne zamyślenie nad” Hymnem o miłości” św. Pawła uświadomiło mi jak bardzo miał rację ów rekolekcjonista. Apostoł mówi to jeszcze bardziej radykalnie, możesz wszystko rozdać, ciało wydać na spalenie, a jeśli nie masz miłości, będziesz nikim, staniesz przed Bogiem bez imienia.

Mamy niezłe zdanie o sobie jako o społeczeństwie, wprawdzie Norwid gorzko stwierdza:” Oto jest społeczność polska! Społeczność narodu, który nie zaprzeczam, iż o tyle jako patriotyzm wielki jest, o ile jako społeczeństwo jest żaden.” Ale kto tam słucha dziś Norwida skoro można posłuchać… no dobra nie będę mówił kogo. Każdy kto wątpi w moralną doskonałość naszego społeczeństwa, naszego Kościoła, naraża się na zarzut kalania własnego gniazda. No to jeszcze raz Norwid:” Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala, czy ten, co mówić o tym nie pozwala?” Aż dziw bierze, że jeszcze zbiorowo nie zostaliśmy kanonizowani. Ale świętego Jana Pawła mamy, świeczki Caritasu kupujemy? – No kupujemy. A na Owsiaka to niby kto daje ? Może w kościołach robi się nieco luźno, ale w takich Niemczech to kościoły rozbierają, bo nikt do nich nie chodzi. Niechby ktoś u nas spróbował!  A przecież są jeszcze procesje, drogi krzyżowe i rozświetlone cmentarze we Wszystkich Świętych. No cóż nie lekceważę tego, taka tradycja i zwyczaje.

Kiedy jednak dzwony ucichną i wtopimy się, jak to ładnie mówią socjolodzy, w tkankę społeczną to gryziemy, warczymy i szczerzymy na siebie kły. O co? Właściwie o nic W większości to szczerzenie kłów pozbawione jest choćby cienia racjonalności. Kierowca który trąbi na mnie i wariacko wyprzedza, po kilkudziesięciu sekundach zatrzymuje się pod tym samym co ja czerwonym światłem. Lekarka, która z trudem ukrywa swoje niezadowolenie z mojej wizyty, jeśli tych wizyt nie będzie miała, straci pracę. Pan ważny urzędnik po maturze traktuje mnie jak półgłówka, ale nazajutrz pójdzie do lekarza lub innego urzędnika i ten potraktuje go tak samo jak on mnie. Przecież to jest chore! Większość naszego społeczeństwa to ludzie ochrzczeni i wobec tego nieśmiertelne pytanie – co z tego wynika? W zgodnej relacji wielu ludzi przyjeżdżających z za naszej zachodniej granicy, gdzie niestety kościoły są puste, mówi jednak o panującej tam zwyczajnej, codziennej międzyludzkiej  życzliwości, o radości z tego, że obok jest drugi człowiek.

Przypomina się mi gdzieś zasłyszana anegdota:” Jak modli się austriacki baca? – Panie Boże spraw abym miał więcej owiec od mojego sąsiada, zaś polski baca? – Panie Boże spraw aby owce mojego sąsiada szlag trafił” I tu jest pies pogrzebany. A propos psa, A. de Mello  SJ opisuje jak to pies wbiegł do komnaty zwierciadlanej i nagle zobaczył sto psów. Nie wiedząc, że to zwielokrotnione jego odbicie, groźnie wyszczerzył kły, sto psów „zrobiło” podobnie. De Mello smutnie konstatuje : a gdyby przyjaźnie pomerdał ogonem?

I choć tekst gorzki, to jest i nuta optymizmu. Nie mamy wpływu na wiele spraw, wiadomo globalizacja, międzynarodowy kapitał, jak twierdzą dobrze choć głupio poinformowani, wiadomo w czyich rękach.I media, które usiłują robić nam sieczkę z mózgu – ot życie. Nikt jednak nie może powiedzieć, że nie ma wpływu na relację z sąsiadem, z kolegą w pracy, na uczelni. Nikt nam nie każe traktować spotykanych po drodze ludzi jak potencjalnych wrogów, możemy jak to pięknie śpiewała Anna German, uśmiechać się do każdej chwili. To jest właśnie chrześcijaństwo bez wielkich słów, to jest chrześcijaństwo, którego tak bardzo nam wszystkim brakuje.

I jeszcze jedno. Coraz częściej w naszych dyskursach pojawia się pojęcie „oni”. Wprawdzie nie bardzo wiadomo kto to są ci „oni”, ale to „oni” nie my, są winni za wszystko. To „oni” stawiają radary, tropią kierowców łamiących przepisy, chcą zniszczyć naszą gospodarkę, religię i Kościół. To „oni”, nie my, kradną, załatwiają, gnębią i jeszcze jak by tego było mało, każą nam robić różne wstrętne rzeczy i na dodatek sprawiają, że krasnoludki sikają nam do mleka.

A my niebożątka tacy biedni, niewinni i bezwolni wznosimy oczy do nieba i mówimy:” Jakim nas Panie Boże stworzyłeś, takim nas masz”. Amen!