Mam do Was żal!

                                                    

„Kto może powiedzieć: „Nikt przeze mnie nie płakał. Nigdy w nikim nie wzbudzałem strachu”  (Egipska Księga Umarłych)

 

Ludzkie łzy są jedyną wydzieliną ludzkiego ciała, która nie budzi u innych dyskomfortu. Może dlatego mówi się, że na ludzkiej krzywdzie, której wyrazem są łzy, nie da się niczego trwałego zbudować. Nie mam do nikogo żalu, że głosował na taką czy inną partię, każdy wolny człowiek ma i powinien mieć prawo wyboru. To dotyczy każdego z nas, niezależnie jaką funkcję pełni, czyli także duchownych, od wikarego począwszy na kardynale skończywszy. Nie jestem naiwny, każda władza popełnia błędy, chciałoby się powiedzieć – niestety. Są one wpisane w ludzką niedoskonałość od której nikt nie jest wolny. Nie znaczy to, że obojętność na te błędy jest usprawiedliwiona, bo „wszyscy są tacy sami”. Nieprawda, nie wszyscy są tacy sami, nie wszyscy muszą być tacy sami!

Kościół rozumiany jako jego hierarchia, jako jego przełożeni i starsi, ma obowiązek upominać się o skrzywdzonych, o ich prawa i dobre imię. To także jest istota ich powołania, ich służby Bogu i bliźniemu i nie da się tego rozdzielić. Pasterz obojętny na krzywdę choćby jednej owcy powierzonej jego pieczy, popełnia niegodziwość! On ma nie tylko zaginioną owcę odszukać, ale wziąć ją na ramiona, doprowadzić do stada i cieszyć się z tego. Dlatego chcę jasno powiedzieć moim pasterzom : mam do was żal. Mam do was żal, że nie reagowaliście, gdy waszym owcom działa się krzywda. Milczeliście gdy działy się rzeczy wołające o pomstę do Boga. Bóg nie jest mściwy i was do tego bynajmniej nie namawia, ale jeśli wy milczycie, to rezygnujecie z bycia sumieniem katolickiego społeczeństwa.

Do współczesnej polszczyzny weszło w użycie nieco żartobliwe stwierdzenie :” nie chcem, ale muszem”. Ja też nie chcę, ale będę wracał do tego co boli, do tego co nie pozwala na zagojenie się rany.

Legitymizujecie władzę, która świadomie podsycając naturalne ludzkie lęki, spowodowała przerażającą obojętność wobec ludzi, którzy poszukując drogi wyjścia z piekła wojny, toną w morzu. Ta władza bez przerwy powołująca się na Kościół, odmówiła pomocy nawet rannym dzieciom i ich matkom. Nie potrafiliście, czy nie chcieliście jasno zawalczyć o realną pomoc dla nich, choć było to możliwe. Gdy tysiące ludzi ginęło, nie stać was było, na apel o to by wierni, którym przewodzicie podzielili się swoim dobrobytem z tymi ludźmi. Zajmowała was w tym czasie urojona zagłada pt. Gender.

W sprawie pedofilii  i wykroczeń duchownych związanych z szóstym przykazaniem Dekalogu, biskupi jako całość zachowują spokojny dystans, choć jak napisał Sz. Hołownia powinni „w popiele i na kolanach”. Pojawiają się ostatnio głosy, które dają jakąś nadzieję, choć spóźnione i wymuszone okolicznościami. Brakuje dramatycznie gestu autentycznego pochylenia się z miłością nad ofiarami zbrodni, które popełnili wasi podwładni, nierzadko przy waszej całkowitej obojętności. Mam do was żal, że zasłoniliście wasze oczy na gest kochanego Franciszka całującego w rękę skrzywdzonego człowieka i nie ma znaczenia jego późniejsze zachowanie. O moralne i prawne zadośćuczynienie ofiary muszą walczyć w sądzie, muszą je wręcz wyrywać. Na obrzydliwe zachowanie księży Chrystusowców (!) zwracało uwagę wielu wybitnych przedstawicieli Kościoła, ale nie było wśród nich żadnego z was. Oczywiście jak zwykle obłudne oświadczenia o granicach wasze jurysdykcji, tak jakbyście nie byli biskupami Kościoła Powszechnego. Czy na Sądzie Ostatecznym będziecie pokazywali mapy z zaznaczonymi granicami diecezji? Ten argument pokazuje waszą małość.

Mam do was żal za pochwałę chamskiego i niechrześcijańskiego wpisu jakiego dokonał pracownik IKEI, ale milczeliście gdy zasłużonego w walce z przestępcami człowieka, ciągnięto przez pół Polski, by przedstawić mu absurdalne zarzuty. Paradoksalnie docenili go  przestępcy, którzy o mało go nie zabili. Milczeliście gdy w sejmie protestowali niepełnosprawni, gdy słowem i czynem poniewierano ich matkami. Jeden z was obiecał się modlić, a drugi, co szczególnie mnie zabolało, stwierdził, ze Kościół nie jest od pisania ustaw, tak jakby protestujący tego od was oczekiwali.

Mam do was żal, że bez przerwy uczulacie nas na grzech kłamstwa, ale ze spokojem, podchodzicie do faktu, że telewizja oszukańczo nazwana publiczną, kłamie w dzień i w nocy. Za nic macie losy ludzi już nie tylko opluwanych w tej telewizji, ale oblewanych szambem.

Mam do was żal o rozpętanie histerii i wrogości wobec środowisk LGBT. Ci ludzie są tak samo grzeszni jak i my wszyscy, ale to na ich osobach ćwiczycie wrogość wobec inności, której owoce już widzimy. Przykład Białegostoku niczego was nie nauczył. Określenie „tęczowa zaraza” zapisze się w historii Kościoła w Polsce haniebnymi zgłoskami. Zapewne ta sama jurysdykcja diecezjalna spowodowała, że nikt z was nie zwrócił uwagi hierarsze na podłość tego określenia, zresztą niejednego.

Mam do was żal, że nie uszanowaliście cierpienia, rozpaczy i śmierci P. Szczęsnego, mamy właśnie kolejną rocznicę tej tragedii. Najbardziej zainteresował was jego grzech, choć ten, w tej szczególnej sytuacji, powinniście zostawić osądowi miłosiernego Boga. Zgodziliście się waszym milczeniem, na ukaranie kapłana, który w przejmujących słowach pochylił się nad tą tragedią. Pozwalacie by tak zasłużonego w oczach wiernych księdza, gnębił jakiś malutki, zawistny o doczesną chwałę, przełożony. Milczeliście, gdy mściwy biskup na oczach całej Polski poniżał księdza, który miał odwagę mówić o was prawdę. Z pięknej, starej maksymy mówiącej o tym, że milczenie jest złotem, zrobiliście żałosną parodię.

Mam do was żal, że nie potraficie powiedzieć, za prorokiem naszych czasów O .L Wiśniewskim, że nie są katolickimi mediami, te które szczują jednych ludzi przeciwko drugim, które wprowadzają podział miedzy wiernymi, które bezwstydnie angażują się w walkę polityczną. Biorą za to judaszowe pieniądze, budząc powszechne zgorszenie.

Mam do was żal, że nie wiecie o co chodzi, gdy wszyscy inni wiedzą o co chodzi. O zaciśniętej pięści z różańcem – nie wiecie, czy nie chcecie wiedzieć? O gorszącym stylu życia znanego biskupa nie wiecie czy nie chcecie wiedzieć, o tym, że jego ofiary nie mogą doprosić się sprawiedliwości, też nie wiecie? Ja na katechezie w szkole podstawowej uczyłem się, że każdy mój grzech uderza nie tylko we mnie, ale w całą wspólnotę Kościoła. Nie ma prywatnych grzechów! Kiedy po 1989 roku w przestrzeni niechętnej Kościołowi funkcjonowało głupie i obraźliwe powiedzenie „księża na księżyc”, do głowy mi nie przyszło, że za kilkanaście lat sami ten „postulat” zrealizujecie. Mieszkacie na innej galaktyce, jesteście jedynymi, którzy nie widzą i nie słyszą, jaka tragedia dzieje się w naszej Ojczyźnie, gdzie brat zabija brata słowem i nienawiścią. Nie trzeba czekać czasów ostatecznych – już dzisiaj brat powstaje przeciwko bratu, syn przeciw ojcu. Gdzie wy jesteście?

Mam do was żal, że godzicie się na podział ludu Bożego na sorty. Gdzie byliście gdy po katastrofie smoleńskiej dzielono nasz naród na dwa wrogie obozy, gdzie byliście gdy wbrew prawu ludzkiemu i Bożemu bezczeszczono groby ofiar tej katastrofy? Gdzie byliście gdy po twarzach bliskich tych ofiar płynęły łzy? A przecież wielu z was aktywnie włączyło się w kopanie tej przepaści między dziećmi tego samego Boga.

Mam do was żal, że znalazł się tylko jeden sprawiedliwy wśród was, gdy padły głęboko niechrześcijańskie słowa o nihilizmie po za Kościołem katolickim.

Mam do was żal, że w tych trudnych czasach, zamiast jak ów „biskup w buciorach”, jak kardynał Krajewski, iść do tych, którzy cierpią samotność, brak chleba, którzy pragną Boga, ale go nie znajdują, wy obradujecie na tych swoich słynnych posiedzeniach i ogłaszacie równie słynne listy.

Mam do was żal, że zamiast zająć się pracą u podstaw, która mogłaby przywrócić młodemu pokoleniu wiarę w prawdziwą miłość, mogłaby mu pomóc w rozumieniu daru seksualności, serwujecie mu intelektualne i religijne gnioty, wystawiając piękno ludzkiej płciowości na śmiech i zażenowanie. Swoje lenistwo duszpasterskie usiłujecie przerzucić na prawo państwowe, zapominając, że to wy macie przemieniać serca z kamienia na serce z ciała.

Pisząc to wszystko zdaję sobie sprawę z trzech rzeczy. Po pierwsze wiem, że się powtarzam, o niektórych sprawach już pisałem wcześniej. Jeżeli do nich wracam to nie dlatego, że jestem gorszy od Wehrmachtu (głos prawdziwego katolika w komentarzu), tylko dlatego, że to jest też mój Kościół i nie wyobrażam sobie abym mógł go opuścić. Mam głębokie przekonanie i wiedzę, że wielu wspaniałych ludzi – duchownych i świeckich należących do tegoż Kościoła, zwraca uwagę na to samo co i ja. Nie poszywam się pod nich dla sławy, ale przyłączam się do nich, do ich głosów, które w niepojęty sposób są lekceważone przez starszych w Kościele. To jest pycha i grzech zaniechania. Mam takie samo prawo jak wy, by mówić gdzie widzę grzech i zło. To prawo otrzymałem, gdy przez Chrzest św. zostałem włączony do wspólnoty chrześcijańskiej Kościoła Katolickiego.

Po drugie, świadomie używam słowa „żal”, a nie „pretensje”. To drugie kojarzy mi się w jakimś stopniu z agresją, złością i nachalnym dopominaniem się o uznanie swojej racji. Słowo „żal”, którego używam jest raczej prośbą o zmianę, o nowe otwarcie, o soborowe aggiornamento, czas na to najwyższy! Za kochanym Franciszkiem, ja nic nie znaczący chrześcijanin proszę byście wstali z waszej wygodnej kanapy, żebyście odpowiedzieli na słowa apostoła Pawła i odmienili się w waszym myśleniu. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to pompatycznie i zarozumiale, że to świadectwo mojej urojonej wielkości. Może tak być, jest mi to obojętne, ale tak mówię, bo nie jest mi obojętny mój Kościół.

Wreszcie po trzecie, również zdaję sobie sprawę, że pisząc w liczbie mnogiej, wielu wspaniałych duchownych może poczuć się skrzywdzonych zarzutami, które w ich osobach są niesprawiedliwe. Dlatego kolejny raz powtarzam myśląc o nich – to wy jesteście solą tego Kościoła.

 

Zły i dobry lekarz

 

 

 

Co robi zły lekarz gdy przychodzi do niego pacjent? Zawsze przypomina mi się przy tym pytaniu dowcip rysunkowy A. Mleczki. Za biurkiem siedzi lekarz, po drugiej stronie jakaś totalnie zabiedzona osoba, skóra i kości, na łysej głowie sterczy kilka włosków. – To co – mówi on – radzi pan doktor, że najlepiej kamień do szyi?

Ale już tak na poważnie. Zły lekarz jest…zły, że przychodzi do niego pacjent. Zły lekarz nie słucha tego, co mówi chory, bo on wie lepiej, co pacjentowi dolega, a po za tym więcej szacunku do lekarza. Coś tam oczywiście przepisze, choć znałem lekarza, który po obejrzeniu zdjęcia rentgenowskiego bolącego stawu kolanowego obwieścił:” święty boże, nie pomoże” i tym optymistycznym stwierdzeniem zakończył terapię. To nie jest satyra na złych lekarzy, choć to wszystko przetestowałem na swojej osobie.

Co robi dobry lekarz? Dobry lekarz przede wszystkim słucha, co mówi pacjent: co go boli, gdzie pojawiają się trudności, z czym ma kłopoty, co w jego organizmie, jak to się kiedyś mówiło, szwankuje. Jeżeli jego wiedza jest zbyt mała, a przypadek skomplikowany, to radzi się innych lekarzy i szuka odpowiedzi na postawione pytania. Znałem lekarzy, którzy mówili mi, że nie mogli usnąć w nocy, dopóki nie znaleźli jakiegoś rozwiązania.

Pisząc to co powyżej, nie zamierzam reformować polskiej służby zdrowia, ale ten schemat przychodzi mi do głowy, gdy myślę o Kościele w Polsce. Niewątpliwie jest chory, czy jak kto woli, przechodzi kryzys. Oczywiście już widzę oburzonych, którzy uważają, że on wręcz rozkwita. I tu scena z książki K. Borchardta  „Znaczy Kapitan”. Główny bohater tej książki schodząc, czy raczej będąc znoszony z okrętu informuje towarzyszącego mu oficera:” Znaczy się wie pan, mam zapalenie płuc, nerek, wysoką temperaturę, ale po za tym jestem zupełnie zdrowy” (cytat z pamięci).

Koszmarna rana pedofilii w Kościele nie zabliźnia się, czasem pokrywa się tylko błoną podłości (patrz kasacja Chrystusowców skierowana do Sądu Najwyższego). Generalnie pośpiechu w wyjaśnianiu tragedii, których sprawcami byli księża i kryjący ich biskupi, nie ma. Ten jak wiadomo jest wskazany tylko przy łapaniu pcheł. W Warszawie ponad połowa uczniów szkół średnich zrezygnowała z lekcji religii. Spoko, napiszemy do nich parę listów duszpasterskich i dzieweczki, chłopczyki, rano i wieczorem zaczną modlić się do „Bozi”, bo paciorek jest najważniejszy. Jak już jakimś cudem uklękną w konfesjonale, to usłyszą nieśmiertelne – ile razy to zrobiłeś/zrobiłaś i do zobaczenia za lat…

LGBT już równoznaczne z nazizmem i stalinizmem, został jeszcze Pol Pot, Mao i ktoś z rodziny Kimów. Orkiestra gra wszak do końca, wiadomo jakiego końca. W seminariach duchownych – posucha. Program nauczania zdaje się z początku planu sześcioletniego po wojnie. Rozmowy o reformie seminariów trwają. A jak kapłanów będzie za mało? To się sprowadzi „murzynków”.  Wprawdzie pewien Dyrektor przemawiając do pielgrzymów, zobaczywszy czarnego zakonnika,  stwierdził, że on się chyba nie myje, czy jakoś tak podobnie, ale to nic. Wyszoruje się go i dobrze będzie.

Z wielu parafii, dla niepoznaki nazywanych „wspólnotami parafialnymi”, wieje nudą, tak nudą! Owszem obowiązki kapłańskie są wykonywane, trud księżowski prezentuje się okazale, tyle, że wiernych coraz mniej, chociaż nikt im do kościoła nie zabrania przychodzić. Mogą tenże kościół posprzątać, udekorować kwiatami, zadbać o plac przykościelny i w ten sposób włączyć się w życie wspólnoty parafialnej i szerzej w Kościół Powszechny (naprawdę nie kpię sobie z tego). Może jednak ci świeccy przydaliby się i do innych rzeczy?

Mała dygresja dla rozweselenia. Spotykam świeżo „upieczoną” emerytkę. – Co będzie teraz pani robiła – pytam? Panie Rafale: sen, lektury, wycieczki, spacery, kino, teatr, a wie pan, jak już nic nie będę miała do roboty, to zawsze przecież mogę pójść do kościoła. Dobry wybór! A co z tymi, którzy jeszcze nie są w wieku emerytalnym?

Kazania owszem pobożne, „wypominki” często „odklepane”, nowenny i nabożeństwa z uczestnictwem „siedemdziesiąt plus”. Zachęta do czytania prasy katolickiej, której nikt nie czyta, ale za niewykorzystane egzemplarze proboszcz zapłaci z parafialnych pieniędzy, a wydawnictwo będzie dumne z czytelnictwa i zysków. Od czasu do czasu zbiórka do puszek na szlachetny cel, który to szlachetny cel, znaczy się puszkę, większość parafian omija szerokim łukiem. Jasne nie mają pieniędzy, ci którzy umierają z głodu i chorób mają widocznie taki kaprys, albo nie chce im się pracować. Czy słyszałem homilię na temat prawdziwej jałmużny? Nie słyszałem, choć nie wykluczam, że może gdzieś takowe są. Tu oktawa z procesją, tam oktawa, chorągwie na wietrze ładnie się prezentują, sypane kwiatuszki też. Są jeszcze grupy parafialne, dobrze że są, tylko nieco się postarzały. Koncesjonowani parafianie są w radach duszpasterskich, ale ich obrady są tak tajne, że te które znam, przez kilkanaście lat nie ujawniły żadnych swoich prac i wyników.

A wierni? No wierni czyli my, tak specjalnie się nie przejmują. Życie jest ciężkie, ale nie na tyle by kogoś nie nazwać zdrajcą czy kanalią, nie podłożyć świni i nie wykopać dołka pod bliźnim, najlepiej powołując się na  łączność z Kościołem. Właściwie tak bezinteresownie, ot tak z przyzwyczajenia jak śpiewała A. Krzysztoń. Ktoś leży na chodniku, widocznie się zmęczył, to leży, bezdomnych schować, a zupę dla ubogich zlikwidować, bo ci psują wizerunek miasta. Noclegownie też zlikwidować, narkomanom pozwolić aby sami się zlikwidowali, niepełnosprawni do getta, kobiety do garów i do łóżka,  na taki program głosuje ponad milion wyborców, zapewne w większości ochrzczonych.

Że to złośliwe? Jasne że złośliwe i to jak jasna cholera. Co na to duchowni lekarze? Duchowni lekarze uznali, że skoro to pospólstwo nie chce ich słuchać, to zadbają przede wszystkim o swoje zdrowie. A co najbardziej szkodzi zdrowiu? Stres oczywiście! Dlatego nie należy wysłuchiwać głupich pytań i uwag, tym bardziej, że pochodzą one od wrogów Kościoła. Reformy duszpasterskie, nowe programy i nowe spojrzenie na rzeczywistość – powoli, co nagle to po diable. Młyny kościelne mielą powoli, a Kościół jest wieczny. Jacyś maruderzy nie załapią się na pociąg do wiary – trudno, ale czy kto widział, żeby pociąg jechał do podróżnych? Nie przyjdziesz – nie pojedziesz.

To jest oczywiście mój ogląd (z pewnością niepełny) rzeczywistości kościelnej w mojej Ojczyźnie. Ogląd opisywany właśnie z gniewem i irytacją. A dlaczego? Bo widzę i słyszę, że można inaczej. Wiem o duchownych i świeckich, którzy „jak głupi” uganiają się za zagubioną owcą, którzy w każdym potrzebującym  człowieku widzą cierpiącego Jezusa. Rozdają chleb, uśmiech i życzliwość, nie „nawracają”, ale przygarniają, nie prawią kazań, tylko leczą, nie kroczą w majestacie urojonej wielkości i nieomylności, ale pochylają się nad poranionym przez zbójców człowiekiem. Do nich, wedle słów Jezusa należy Królestwo Boże i od nich też zależy jakimi będziemy chrześcijanami.

A zły lekarz? Zły lekarz nie jest bez szans. Zawsze może w swoim pacjencie zobaczyć, odkryć Jezusa, czego zresztą każdemu od siebie poczynając życzę. Niech tak się stanie.

 

Syn marnotrawny – wczoraj i dziś

 

 

Kolejny już raz zastanawiam się nad tą przypowieścią zwaną przypowieścią o synu marnotrawnym, choć właściwie jest to przypowieść o nieprawdopodobnym miłosierdziu Bożym. I choć to dziwne, historia ta nie wszystkim się podoba. Może inaczej, ona by im się bardzo podobała, gdyby to oni byli owym synem marnotrawnym, ale oni nigdy takim draniem nie będą. A skoro tak, to zostaje im rola starszego syna, który im się podoba, więc nie może się im podobać młodszy syn. Trochę to zawiłe, ale mam nadzieję, że da się zrozumieć.

Młodszy syn to bezczelny bęcwał, o twarzy nie skażonej myśleniem, gdy opuszczał dom ojca. Żyć rozrzutnie to żadna sztuka, do tego nie jest potrzebny żaden dyplom, wystarczą pełne kieszenie i głupkowaty uśmiech znudzonego panicza. Zastanowił się nad tym co zrobił, gdy zabrakło paszarni. Zastanowił się? Bez przesady. Jakoś nic nie wiemy o jego rozmyślaniach nad tym co uczynił ojcu, ile cierpienia mu przysporzył, jak boleśnie go zawiódł, jak roztrwonił jego dary. No dobra, przyznał się do grzechu i raźnie pomaszerował do domu ojca, gdzie jak dobrze pamiętał, nikomu nie brakowało chleba. No po prostu fantastyczna pamięć. Kolejne ważkie odkrycie – jest mniej wart niż wieprze, które z zapałem godnym potomka Abrahama pasł, marząc by najeść się do syta strąkami którymi je karmiono. Niestety marzenia nie zawsze się spełniają, no to jak wyżej, trzeba podreptać do ojca. Miał dużo czasu, by nauczyć się ładnej recytacji tego, co chciał powiedzieć ojcu.

O kim to ja piszę? O synu, ksywa – marnotrawny? Eee, nie, czy ja jestem archeologiem? Było, minęło.  Ja piszę o nas, o sobie też, żeby nie było wątpliwości.

Tak my chrześcijanie otrzymaliśmy dar, łaskę wylaną przez Ducha Świętego, potem kolejne łaski, a potem bywa, że… odjeżdżamy w dalekie strony. Trzeba przecież ucieszyć się tym życiem, zakosztować tego co nie wolno, życie ma się przecież jedno, no to wino, kobiety, śpiew, viagra i jest fajnie. Dla jednych te dalekie strony są za miedzą, dla innych dalej, ale kiedy sklepienie wali się na głupi łeb, to po „zastanowieniu” dochodzimy do wniosku, że w domu Ojca nikomu chleba nie brakowało.

Tak na marginesie – fascynujący jest nagły wzrost pobożności w okresach egzaminów maturalnych i sesji egzaminacyjnej. Choroba bliskich czy własna, także utrata pracy, powodują nagłą nieprzewidzianą żadnymi statystykami, eksplozję pobożności. Ale z drugiej strony, do kogóż mamy pójść w biedzie jak nie do Ojca?

Ale wróćmy jeszcze do Ewangelii. Ojciec wypatruje, czeka – to nie jest zwyczajne zachowanie, ale to dopiero początek. Dostrzega syna czyli każdego z nas, gdy jesteśmy jeszcze daleko, to „daleko” jest cudem miłości Ojca. I strach autentyczny pomyśleć tylko, co by było gdyby tego ciągle trwającego cudu Bożej miłości nie było. I teraz moment kulminacyjny – ojciec się doczekał, niech ta łajza przyjdzie i przeprosi, ojciec okaże się wielkoduszny, przebaczy mu i będzie „pozamiatane”, u ludzi tak się zdarza i wtedy są niesłychanie dumni ze swojej pokory i miłosierdzia – zachowałem się jak prawdziwy chrześcijanin, ciepełko miłe w sercu, przebaczyłem draniowi, niech wie jaki jestem wspaniały, mogłem nie przebaczyć, ale przebaczyłem. Promotor mojej beatyfikacji na pewno to odnotuje. No i niespodzianka, ojciec nie czeka na przeprosiny, stary człowiek biegnie, poły jego szat rozwiane, rzuca się temu synowi swojemu, jak to wypomni mu później  starszy syn, na szyję. Co się stało? Zobaczył jakiś przybyszów ubranych na biało jak Abraham pod dębami w Mamre? Niee, on zobaczył bęcwała i niewdzięcznika, który roztrwonił jego dary, który za nic miał jego ojca cierpienie i tęsknotę. Ojciec jeszcze nawet nie wie, co on mądrego powie, ale biegnie i rzuca się na szyję. Syn owszem kaja się, ale ojciec jakby tego nie zauważał, nie komentuje i nie poucza. Słudzy przynoszą pierścień, znak, że dalej jest jego synem, suknię i sandały, dość się nacierpiało dziecko chodząc boso i w łachmanach, ale kompletnym już skandalem jest wyprawienie uczty, owszem mógł mu ojciec dać tego upragnionego chleba, ale tuczone cielę? To jest zwyczajne marnowanie autorytetu, a potem dziwią się ludzie, że ten, no jak tam  mu, ten Bergolio ciągle o tym miłosierdziu, słuchać już tego nie można, cóż nie daleko pada jabłko od jabłoni a jaki pan, taki kram.

No tak, ale jest i bohater drugiego planu, czyli starszy syn, oburza się na ojca, ma do niego żal i pretensje, trzeźwo ocenia swojego brata i zupełnie nie rozumie dlaczego ojciec się cieszy. Nie on jeden, ci najęci rano do winnicy gospodarza, też kiepsko kumali, gdy dostali tyle samo co ci, którzy przyszli wieczorem. Leniuchy paskudne pracowały tylko godzinę, a zarobili tyle samo.

Bądźmy szczerzy, nikomu nie musimy się zwierzać, ale ten starszy syn niegłupio mówił, właściwie to „wyjął” nam te słowa z ust. No koniec, końcem zakończenie jest w miarę pozytywne, może starszy syn coś pojmie, a my razem z nim.

No tak gadu, gadu, ale to dalej o nas. To my przychodzimy do Ojca i z niezbyt mądrą miną mówimy – Panie ja nie chciałem, ale tak głupio wyszło, zgrzeszyłem, jestem głodny i w łachmanach, ale do kogo mam pójść jak nie do Ciebie. A On ciągle niepoprawny wybiega i rzuca się nam na szyję.

Tak już na zakończenie, to ta przypowieść jest świetnym materiałem na wielką produkcję, taką jak w Hollywood. O ile pamiętam, nawet miały takie być u nas, ale brakło patriotycznych reżyserów, niestety wiadomo jakim siłom się wysługują, może brakło też pieniędzy, ale mam pewną propozycję. Reżyserem nie jestem, ale scenariusz filmu, to może bym spróbował sił. Co do kwestii finansowych też mam pomysł. Znam ze słyszenia pewnego biznesmena, pełniącego zaszczytną funkcję dyrektora, który potrafi, na szlachetny cel oczywiście, wyciągnąć od emerytów ostatnią złotówkę, więc kasa będzie, mój scenariusz jest całkowicie bezinteresowny, ale z góry wtulam się w dyrektorskie ramiona. No to moje propozycje dostosowane do współczesności.

Młodszy syn jest LGBT, pseudonim „Tęczowa Zaraza”. Wyjechał wiadomo po co, ale teraz po powrocie zmienia orientację i zaleca się z powodzeniem do sąsiadki. Starszy syn, oczywiście normalny, kiedy nie uprawia roli, naśladuje żołnierzy wyklętych. Właśnie wraca z ćwiczeń obrony terytorialnej i widzi ucztę zaręczynową z sąsiadką. Ta dzielna kobieta ma wszystkie warunki potrzebne, by rodzić i karmić następców rycerzy spod Grunwaldu. Wspierana jest przez pewnego europosła, który walczył o wyborców zakuty w zbroję i jest niekwestionowanym rycerskim autorytetem. Problem jest tylko taki czy rycerskiego konia nie zamieni na wózek golfowy. Kiedyś mu się to zdarzyło i trochę euro trzeba było wysupłać, ale na Ojczyźnie się nie oszczędza. No więc potem jest ślub i wesele. Starszy syn, który uważa, że miłosierdzie jest głupie, a najważniejsze jest prawo i sprawiedliwość, dalej jest zagniewany. Na szczęście król owej krainy obiecał mu dopłaty do każdego cielaka. Mieszkanie wprawdzie ma, ale jak mu coś skapnie z tego miliona wybudowanych, to protestował nie będzie. Ojciec staruszek dostanie dwa razy w roku dodatek, to sobie uskłada na wycieczkę do Jerozolimy, no chyba, że zachoruje to wtedy dostanie za darmo korę wierzby (salicylany). Młodszy syn przechodzi terapię naprawiającą i pała do żony taką miłością, „że co rok, to prorok”. Potomkowie młodszego syna dzielnie tłuką zboczeńców spod znaku tęczowej zarazy. O tym, że ich pra, pra, pradziadek, był… gejem nikt nie odważa się mówić. Był, ale przeszedł dobrą zmianę i teraz jest nasz.

Gniew, który woła o zmianę

 

 

To było kilkadziesiąt lat temu w czasie oblężenia Sarajewa. Pocisk moździerzowy spadł na miejskie targowisko zabijając sześćdziesięciu ludzi. W najbliższą niedzielę po tym wydarzeniu Ojciec Św. Jan Paweł II przemawiając do pielgrzymów zgromadzonych na placu Św. Piotra wyraźnie poruszony, z gniewem apelował, by świat zakończył to barbarzyństwo. W pewnym momencie zaczął uderzać dłonią w pulpit.

Zachowując oczywiście wszelkie proporcje, zastanawiam się kto z naszych biskupów i kiedy odważy się powiedzieć „dość”. Dość bezwstydnego sojuszu ołtarza i tronu, dość nienawiści płynącej z ust polityków rządzącej partii, dość kłamstwa płynącego z ekranów telewizji tzw. publicznej, dość wreszcie mamienia pod tytułem „ katolicki głos w twoim domu”.

Zbliżają się wybory. Nie tak dawno prymas, ks. arcybiskup Polak stwierdził, że jeżeli ktoś z podległych mu księży weźmie udział w konkretnej manifestacji, to spotkają go poważne konsekwencje. O ile wiem, poskutkowało. Swego czasu nuncjusz apostolski powstrzymał udział paru biskupów w komitecie honorowym, bardzo niehonorowego przedsięwzięcia. Mam dość enigmatycznych, okrągłych zapewnień ważnych kościelnych osób, że Kościół nie miesza się do polityki i wyborów. Akurat, już to widzę! Media przytaczają homilię księdza, który w czasie homilii zachęcał do głosowania na konkretnych kandydatów wystawionych przez rządzącą partię.

Wiem, że to naiwność, ale oczekuję, że KEP niezwłocznie podejmie decyzję, że takie i podobne akcje, (wieszanie banerów wyborczych na kościelnych ogrodzeniach) powinny spotkać się z natychmiastową reakcją biskupa miejsca.

Ewangelia dość precyzyjnie mówi, co należy uczynić, gdy twój brat grzeszy, czy naszych pasterzy to nie dotyczy? Po raz kolejny pytam (gdybym to tylko ja!), dlaczego biskup nie może swojemu koledze biskupowi powiedzieć :” Bracie źle postępujesz, siejesz zgorszenie, opamiętaj się!” Dlaczego mogą to powiedzieć  wybitni przedstawiciele Kościoła, ale będący „zwykłymi” kapłanami, którzy na dodatek płacą za to wysoką cenę, a nie mogą pasterze, którym nic nie grozi? Domyślam się, że nie chcą mnożyć podziałów, ale na litość one już są mimo „braterskiego” milczenia. Zdaje się, że sprawa ukrywania pedofilii niewiele nauczyła biskupów. Może więc nie tędy droga? Może trzeba wziąć przykład z kochanego Franciszka, który mówi, i to nierzadko w ostrych słowach, o grzechach Kościoła i o grzechach ludzi Kościoła.

Słowo kryzys w odniesieniu do naszego Kościoła nieco już się opatrzyło, ja bym wolał mówić o jego erozji. Erozja ma to do siebie, że dłużej trwa, nie jest tak spektakularna jak kryzys, ale jej skutki są opłakane. Arogancja i nieliczenie się z opiniami ludu bożego podyktowanymi troską i miłością do Kościoła jest w dzisiejszych czasach, w dzisiejszym świecie, zwyczajnie nie pojęta. Dla kogo wy moi bliźni, moi pasterze jesteście? Pragnę przypomnieć, że lud boży to jest pojęcie niemal teologiczne, to nie są robole z powieści Orwella, ani „ciemny lud” z „powieści” prezesa, śmiechu warte, telewizji publicznej. Wydaliście kuriozalne oświadczenie, gdy za oczywiste chamstwo zwolniono pracownika IKEI, ale milczycie, gdy krakowski biskup zwalnia z pracy kobiety, bo w jego przekonaniu nie spełniają one standardów katolickiej rodziny. Jakich standardów? Może złotousty rzecznik KEP zechce wyjaśnić  maluczkim,  o co tu chodzi. Tylko proszę nie obrażać inteligencji tychże maluczkich i mówić, że to nie sprawa KEP, tylko biskupa krakowskiego.

Patrzę na naszych biskupów i myślę, że od tego kostorykańskiego biskupa o którym niedawno pisałem („Biskup w buciorach), dzielą ich lata świetlne. Nie jest żadną tajemnicą odległość znaczącej części naszego duchowieństwa, od Franciszka. Media doniosły, że niektóre parafie zapraszają emerytowanego biskupa Karagandy, który tłumaczy wiernym, że Bergolio to heretyk i antypapież. Czytam mętne komentarze zapytanych o ten fakt ważnych kościelnych ludzi i zastanawiam się o co tu chodzi?

Przytoczyłem postać „biskupa w buciorach”, ale przecież nie trzeba szukać tak daleko. Ci którzy na bieżąco obserwują życie naszego Kościoła potrafią podać niejeden przykład wspaniałych kapłanów, czy sióstr zakonnych, których służba Bogu i bliźniemu jest codzienną Ewangelią. Uparcie szukają zagubionych owiec i wybiegają by objąć syna marnotrawnego. Spotykam kapłanów, którzy całym sercem uśmiechają się do ludzi, którzy wymodloną mądrością, otwierają na słowo boże  pogubionych i wątpiących.

Ktoś powie, to czemu się czepiasz? Ano dlatego, że ja widzę że ci, których Pan postawił na czele stada przestali być pasterzami, przewodnikami, a stali się (tak uważają) jego właścicielami, a to daleko nie to samo.

Mała dygresja. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku media, ku rozbawieniu społeczeństwa, podawały tytuły różnych prac magisterskich i doktorskich. Autor jednej z prac magisterskich poświęcił ją zagadnieniu… optymalnej grubości skórki wypiekanego chleba. Ktoś przytomny zauważył, że może prościej byłoby zapytać przedwojennego piekarza. Piszę to bez żadnej złośliwości, może trzeba jak się nie wie, co to znaczy być autentycznym pasterzem popytać tych, którzy są dobrymi pasterzami. Może trzeba prześledzić pasterstwo tych, których ono doprowadziło do świętości, może trzeba prześledzić życiorys tych którzy, jak mówił lud boży, odeszli do Pana w opinii świętości.

Patrzę i słucham jak wielu ludzi, którzy myślą i czują (rzadkie połączenie) ogarnia słuszny gniew, którzy za św. Pawłem wołają, aby ci którzy kierują naszym Kościołem, odmienili swoje myślenie. Nikt nie chce, aby to wołanie przerodziło się w agresję, ale bezsilność słusznego gniewu, jest prostą drogą do obojętności. Jeżeli tak się stanie, to znaczącą odpowiedzialność poniosą starsi naszego Kościoła, i choć niejeden raz krytykuję ich postawę, to satysfakcji z tej ich odpowiedzialności, nie będę miał żadnej.