Racja czy relacja? Wypadałoby jeszcze dodać – oto jest pytanie Tak naprawdę jest to niemały i rzeczywisty problem. Bywa, że możemy oddzielnie mieć rację i oddzielnie relację i wtedy jest porządek, ale co uczynić gdy z tą samą osobą raz chcemy mieć rację a innym razem relację? Z moich osobistych doświadczeń to się nie udaje, raczej trzeba się zdecydować na jedno, albo drugie. Próba wymiennego traktowania tych wartości, często kończy się hipokryzją, albo żalem, szczególnie gdy dotyczy to spraw służbowych. Ta racja i relacja w małżeństwie jest jedną z najtrudniejszych i wymaga szczególnej miłości, wrażliwości i czułości.
Jest jeszcze jedna wyjątkowa sytuacja gdy racja musi być poprzedzona relacją i ta sytuacja ma miejsce gdy rozważamy stosunek człowieka do Boga. Jezus tę relację z człowiekiem zbudował na drzewie krzyża i nieustannie czeka na to, by człowiek chciał tę relację z Nim, budować. Ta relacja to oczywiście nic innego jak miłość do Tego, który oddał za nas swoje życie. Można przestrzegać wymagań wiary, można przestrzegać przykazań i tej relacji z Nim nie mieć, dobrze to widać na przykładzie bogatego młodzieńca. Jezus go nie potępia, ale on odchodzi smutny – nie nawiązał bliskości z Jezusem. Najęci rano do pracy w winnicy, jako zysk uważają tylko pieniądz, nie traktują jako zysku faktu, że byli cały dzień z gospodarzem, że mogli nawiązać z Nim relację, nic więc dziwnego, że uważają swoje wynagrodzenie za niesprawiedliwe. Jezus nie nazywa nas sługami, tylko przyjaciółmi. Przyjaciela nie zapędza się do kieratu, to co w przyjaźni jest czymś oczywistym i zrozumiałym, bez tej relacji jest najwyżej przykrym obowiązkiem, który z lęku trzeba wypełnić, ale najlepiej od niego się wymigać.
Nie jest żadnym odkryciem, że Kościół od bardzo dawna (ale nie od początku) na linii człowiek – Bóg, na pierwszym miejscu w swoim nauczaniu postawił rację, a nie relację. Najpierw jest Bóg jako prawodawca wymagający przestrzegania praw, które ustanowił, potem długo, długo nic i dopiero gdzieś na końcu, relacja z Nim. Jak tej relacji nie ma, to do nieba się i tak pójdzie, ale nie daj Boże, jak człowiek nie przestrzega, albo ułomnie przestrzega racji Bożej, a to nie ma zmiłuj. W takiej sytuacji kociołek z wrzącą smołą nieustannie bulgoce.
Jaki jest efekt takiej katechizacji? Ano strach i lęk, ten lęk miał wręcz paraliżować chętnego do uczynienia zła. U nas, bo o ile się orientuję tylko u nas, przybrało to postać prawdy wiary. W ich zestawie czytamy, że Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za złe karze a za dobro wynagradza. Swoista przewrotność tego sformułowania nie polega przecież na tym, że odmawiamy Bogu możliwości karania i nagradzania, ale czynimy z tej możliwości główny atrybut naszej wiary, naszej relacji z Bogiem. W takim rozumieniu Boga ginie ofiara jaką poniósł na drzewie krzyża Jezus, ofiara która swój początek bierze z bezgranicznej i bezwarunkowej miłości Jezusa do człowieka. Ofiara która jest odkupieniem grzechów przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Ta przytoczona prawda wiary sugeruje obraz Boga, który jest połączeniem policjanta i sędziego. Obawiam się, że nikt z nas nie czuje potrzeby budowania głębokiej relacji z osobami, które reprezentują te zawody. Wymagamy od nich sprawiedliwości i szacunku, ale nic więcej. Oni mają za zadanie strzec prawa, a nie budować relację z tymi, którzy to prawo przekraczają.
Ktoś słusznie powiedział, że tym, co najbardziej boli Jezusa, jest nasz lęk przed Nim. Na lęku, na strachu, na racji, można zbudować całkiem udaną dyktaturę, ale nie da się zbudować miłości.
To nie są teoretyczne rozważania, jesteśmy świadkami kompletnego upadku wiary budowanej tylko na racji, choćby była ona racja nie wiem jak wspaniała. Niemała część ludzi określających się jako wierzący (nie lekceważyłbym tej ich deklaracji, jakakolwiek byłaby ta ich wiara) zgadza się na rację Boga wyrażaną w nauczaniu Kościoła. Nie słyszałem, aby kwestionowali Dekalog czy Ewangelię, oni po prostu nie stosują jej w życiu. To jest o tyle ciekawa sprawa, że każdy z którym rozmawiałem, czuje głęboką potrzebę tłumaczenia się z tego nieprzestrzegania praw Bożych. Jeżeli czują tę potrzebę, to znaczy że ta racja jest dla nich jakoś ważna. No to jak to rozplątać?
Nie ulega wątpliwości, że system moralny chrześcijaństwa jest wspaniałym darem Boga, darem, który ma nam ułatwić szczęście i w tym świecie i w tym do którego dążymy. Aby to było możliwe człowiek musi nawiązać z Bogiem relację miłości. Jezus nazywa nas swoimi przyjaciółmi i tej przyjaźni oczekuje też od nas. I to jest klucz do zrozumienia:” Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie przestrzegać moich przykazań”
Strach przed karzącą ręką Boga, może chwilowo powstrzymać czynienie zła, ale to jest droga na skróty w przepaścistym terenie. Nieraz słyszy się, że aby jakiś przepis był przestrzegany, to przy każdym człowieku musiałby stać policjant, co jest oczywiście niewykonalne. Bóg z pewnością dałby radę to zrobić, tylko gdzie wtedy wolność człowieka, gdzie bezwarunkowa ofiara odkupieńcza Jezusa, gdzie miłość?
Dziś, szczególnie wśród młodych ludzi, wiara w piekło rozumiane według średniowiecznych wyobrażeń, jest żadna. Przekonanie, że piekło to przestrzeń i czas, pozbawiony obecności Bożej, raczej z trudem dociera do naszej wyobraźni. Człowiek, znowu młody przede wszystkim, rozumuje prosto: jest przyjemność, także erotyczna, bardzo pasjonująca, dlaczego mam jej sobie odmawiać, co w moim postępowaniu jest złe? Jeżeli tylko zachowuję się kulturalnie, nie stosuję przemocy, jest zgoda dwojga wolnych ludzi, którzy się kochają, albo ”kochają”, to przestańcie nas męczyć przykazaniami, ewentualnie „posłuchamy was innym razem”. Co ci faceci w kolorowych fatałaszkach, którzy „już nie mogą”, będą nas pouczać i to w stylu sprzed stu lat. Pomijając merytoryczną stronę tych filipik przeciwko mediom społecznościowym i platformom filmowym kompletnie niezrozumiałym dla dzisiejszego nastolatka, to one są zwyczajnie zabawne w swej naiwności. Ja wzruszam ramionami, ale młodzi wybuchają śmiechem. Nie powinni? Może i nie powinni, ale co z tego? Mnie też nie wszystko podoba się w otaczającej mnie rzeczywistości, ale wiem, że moim starczym gderaniem osiągnę „zero czyli nic”.
Kolejny już raz przytaczam moje ulubione strofy z Asnyka:” Daremne żale, próżny trud, Bezsilne złorzeczenia!/ Przeżytych kształtów żaden cud/ Nie wróci do istnienia.”, ale tym razem dodaję od siebie, że może to i dobrze, że tych kształtów żaden cud nie wróci do istnienia. Alternatywą jest raczej:” Trzeba z Żywymi naprzód iść, Po życie sięgać nowe…” Jest w tych słowach Asnyka także nieustająca przestroga:” Wy nie cofniecie życia fal!/ Nic skargi nie pomogą!/ Bezsilne gniewy, próżny żal! / Świat pójdzie swoją drogą.”
O budowanie relacji z Bogiem nieustannie apeluje kochany Franciszek, ale u nas te kościelne młyny już nie tylko mielą powoli, one raczej zamykają drzwi, a na tych drzwiach ogłoszenie: Jesteśmy oburzeni, nie chcecie to nie, jeszcze będziecie żałować. Komentarz zbyteczny.
Jak budować tę relację z Bogiem? Ano gdybym mógł podać prostą receptę, to byłbym „prymasem”. Nie ma prostej recepty, no może jedna autorstwa E. Levinasa (zaczerpnąłem z T.P.), przypomina on dawne odkrycie mistyków: im bliżej będziemy siebie, tym bliżej będziemy Boga, który mieszka w nas.
Patrzę w kaplicy na zakochanych, jak czule oni patrzą na siebie, ale widzę też ich zakochanie w Jezusie, którego przyjmują do swojego wnętrza. Może nieco zarozumiale, ale po latach ewangelizacji młodych ludzi potrafię odróżnić tych, którzy są skłonni, i to w najlepszym razie, przyznać Bogu rację, od tych, którzy chcą i mają z Nim relację. Z pewnością doświadczają, jak każdy z nas słabości i grzechu, ale Jezus jest dla nich niesłychanie ważny, to jest Ktoś na kogo patrzą z miłością, a nie z lękiem.
Relacja z Bogiem? Racja czy relacja? Przecież relacja to w matematyce, w fizyce albo relacja naocznego świadka albo zależność między podmiotami i ta relacja może być dobra albo zła. Nie pierwszy raz słyszę o „relacji z Bogiem” i nie uważam tego sformułowania za trafne. Potrzebujemy bliskości Boga, szukamy Go, zadajemy Mu pytania…a nade wszystko staramy się zaufać tak jak uczy św. siostra Faustyna.
Pozdrawiam
Jak zawsze dziękuję. Wie pani z rozumieniem słowa „relacja” jest trochę tak jak z tą „większą połową”. Z matematycznego punktu widzenia to nonsens, co nie zmienia faktu, że jest to powszechnie używane wyrażenie i na dodatek przez wszystkich rozumiane. Oczywiście relacja może być dobra lub zła. Ja miałem na myśli tę dobrą, ale nawet gdyby była zła to według słów Jezusa, lepiej aby była taka niż „letnia”.
Serdecznie pozdrawiam!
Szanowny Panie Rafale, nie mam uwag odnośnie do Pana wpisu (ale jest to tylko tymczasowy brak relacji do Pańskiego tekstu). Teraz często używa się słowa „relacja” na określenie tego, co jest, może być, powinno między osobami, czy w ogóle podmiotami. W gruncie rzeczy robię to codziennie – nawiązuję relację z. Nie widzę natomiast, nie czuję, tej antynomii racja czy relacja. Podobnie nie uważam, żeby „Kościół od bardzo dawna (ale nie od początku) na linii człowiek – Bóg, na pierwszym miejscu w swoim nauczaniu postawił rację, a nie relację”. Owszem, było na początku Prawo, potem uzupełnione czy może raczej nadbudowane przykazaniem Miłości. Ale nie sądzę, żeby jedno wykluczało drugie. Przynajmniej ja doświadczyłem w Kościele równoległego działania Prawa i Miłości. Serdecznie pozdrawiam i bardzo Panu dziękuję, że nie ma w Pana tekście wykluczających odniesień polityczno-partyjno-partykularnych 🙂 Panią Martynę też pozdrawiam. Zaskoczyła mnie tymi paralelami matematyczno-fizykalnymi 🙂
Dziękuję. Najpierw odnośnie tych działań „wykluczających”. Już kiedyś pisałem, że moje wyjaśnienia, że nie jestem wielbłądem, są bezskuteczne. Nie należę do żadnej partii, w wyborach w roku 2015 zdecydowałem, że nie będę brał udziału z powodu złej oceny wszystkich partii. Dlaczego tak trudno przyjąć, że można bezinteresownie wskazywać na zło, zło które ja widzę. Nie uważam, że wszyscy muszą podzielać moje poglądy. Nikogo nie wykluczam, nikomu nie podstawiłbym nogi. Dlaczego wobec tego od ludzi, którzy uważają się za lepszych ode mnie (to nie dotyczy Pana) tyle agresji, poniżania i inwektyw i do tego jeszcze faryzejskie pozdrowienia. Nie wiem! Co do samego artykułu. Już przyznałem, że to moje określenie racja czy relacja jest może mało precyzyjne, może lepsze byłoby miłość czy prawo, bo to miałem na myśli pisząc relacja czy racja. To bardzo dobrze, że Pan doświadczył w Kościele i prawa i miłości, ale doświadczenia wielu ludzi w tym także moje, są inne. O złym prymacie prawa nad miłością w kontekście nauczania Kościoła wielokrotnie mówił Franciszek, to jest zresztą motyw przewodni jego pontyfikatu. Proszę również zwrócić uwagę, że prawo choć tak jasne i tak głośno nauczane, zwyczajnie nie skutkuje, może więc trzeba się zastanowić nad przyczyną, stąd moje refleksje. Jezus nie negował prawa, on je tylko inaczej wypełniał. Gdy faryzeusze przyprowadzili do niego kobietę cudzołożną, Jezus nie powiedział, że ona jest niewinna, nie powiedział, że to prawo jest złe, On powiedział, kto jest bez grzechu niech pierwszy rzuci kamieniem. Można rzec, że prawo zostało wypełnione, ale jakże inaczej.
Jezus – rzec można – uzupełnił prawo miłością.