Wyobraźmy sobie taką sytuację. Żyjemy nie bardzo zwracając uwagę na higieniczny tryb tego życia, popełniamy ewidentne błędy i zaniechania. Przychodzi jednak chwila refleksji i postanawiamy poprawę. Po poradę udajemy się do lekarza z nadzieją, że on pomoże nam „wyjść na prostą”. Udzieli wskazówek, ukierunkuje nasze starania i zaproponuje terapię. Wchodzimy do gabinetu i ledwo co zaczęliśmy mówić, a już słyszymy ostrą krytykę i wypominanie, jak to nie słuchaliśmy lekarzy, którzy nam mówili jak powinniśmy żyć. Teraz grozi nam ciężka choroba, no można spróbować terapii o chlebie i wodzie. Nie dasz rady, potkniesz się, to nie ma zmiłuj i nie przychodź dopóki nie będzie sukcesu. Pacjent wychodzi załamany, albo „razem z drzwiami”.
Drugi lekarz słucha pacjenta z lekkim znudzeniem, nie pyta, nie rozmawia, coś tam przepisze i do widzenia. Po wyjściu pacjenta myśli jak to fajnie byłoby być lekarzem wśród zdrowych.
Jest jeszcze trzeci lekarz. Uśmiecha się na widok pacjenta, życzliwie zaprasza do gabinetu i pyta co dolega, z największa delikatnością zadaje pytania, by lepiej poznać cierpienie chorego brata. Owszem, nie kryje, że jest problem, ale wlewa w serce i głowę pacjenta słowa otuchy i nadziei. Nie lekceważy wagi problemu, ale zachęca do zmiany i proponuje terapię. Na wątpliwości wyrażane przez pacjenta czy da radę ją zastosować, mówi że nawet drobne zwycięstwo będzie sukcesem i zachętą do wytężonej pracy. Nie można zrażać się niepowodzeniami – to ludzka rzecz upadać. W chwilach zwątpienia zawsze chętnie pomogę.
Nie trzeba dodawać, że pierwszego i drugiego lekarza pacjent będzie omijał szerokim łukiem, by dostać się do trzeciego pokona wszelkie trudności, choćby po to, by zobaczyć jego życzliwy uśmiech i wyciągniętą przyjaźnie dłoń.
To nie jest tekst o lekarzach. Wybrałem sobie taką medyczną alegorię, bo któż z nas nie tułał się po różnych lekarskich gabinetach, to po pierwsze, a po drugie, często o duchownych, bo o nich to mowa, mówi się, że są lekarzami dusz naszych.
Coś pękło w naszym Kościele i bynajmniej nie pod wpływem jednego czy drugiego wydarzenia, czy wstrząsu, choć swoistego „trzęsienia ziemi” doświadczamy w ostatnich czasach nagminnie. Mamy raczej to, co inżynierowie badający różne katastrofy, nazywają zmęczeniem materiału. Ludowa mądrość głosi, że puty dzban wodę nosi, póki nie urwie mu się ucho. Nawet kulturowy katolicyzm coraz płytszy, coraz mniej mający wspólnego z religijnością ludową – powierzchowną, ale jednak dość żywą. Nie spełniła zadania niemal obowiązkowa katecheza w szkole i rytualne pokrzykiwanie na młodzież. Diagnoza jaka stawiają duchowni, a niektórzy biskupi wciąż mają nowe „przemyślenia” w tym temacie, dosłownie zapiera dech w piersiach. To już nie jest odklejenie od rzeczywistości, to jest raczej podróż wehikułem czasu w odległe lata:” Wzorce zachodnie zostały szeroko przeniesione na nasz grunt.”, mówi arcybiskup. Rozumiem że przywiał je wiatr, w PRL-u był taki dowcip: Co robić jak wieje wiatr ze wschodu? – Odpowiedź była krótka – wiać razem z nim. Czasy się zmieniły i biskupi zalecają, aby z tym wiatrem zachodnim wiać chyba na wschód, tam zresztą z niektórymi zagrożeniami typu LGBT i gender poradzili sobie wzorcowo. Jak sięgnę pamięcią to ten zachód zawsze przynosił nam moralną zgniliznę i imperializm (to za komuny)Dziś historia się powtarza, imperialistów zastąpiła bezbożna Unia, a szambo dalej leje się z zachodu, czyli jak mówił ś.p. biskup Pieronek „ Nihil novi sub sole”, albo jeszcze gorzej. Refleksji arcybiskupa ciąg dalszy:” Model życia według zasad konsumpcjonizmu, bez cierpień i trosk stał się pragnieniem wielu”. Arcybiskup z pewnością wie co mówi, szkoda tylko, że nie dodał, że w szeregach jego kolegów ten model cieszy się też dużym powodzeniem, patrz chociażby gorszący tryb życia byłego biskupa gdańskiego. A pragnienie życia bez cierpień i trosk? Muszę zmartwić biskupa, a ucieszyć niektórych moich komentatorów, ja też mam takie pragnienie, i nie sądzę, aby to było niezgodne z wiarą naszą świętą. Jeżeli ksiądz arcybiskup sądzi, że po tych jego słowach, młodzi przywdzieją włosiennicę i zrezygnują z platform streamingowych, mediów społecznościowych i tego nieszczęsnego Netflixa, to gratuluję rozeznania pasterskiego. Nie mogło w tych rozważaniach zabraknąć rozwiązłości i homoseksualistów:” Dzisiaj (…) niemal każdy serial dla młodzieży zawiera promocje homoseksualizmu, hedonizmu i rozwiązłości” Co do homoseksualizmu to on nie potrzebuje promocji i nie sądzę aby „hetero” stał się „homo” po obejrzeniu serialu. Dawno wiadomo, że jest określony, niewielki procent osób tak przeżywający swoją seksualność i słowa arcybiskupa nic tu nie zmienią. Hedonizm i rozwiązłość – tak są i także po to są pasterze, aby pokazywać zagubionym właściwą drogę. Pokazywać, próbować życzliwie i z pokorą prowadzić, a resztę zostawić Wszechmocnemu Bogu i wolności człowieczego sumienia. Zabieranie tego najwspanialszego daru Bożego dla człowieka, czy nawet próba zabrania go, jest wchodzeniem w kompetencje Stworzyciela.
Mamy także w wywodach arcybiskupa pewien powiew nowoczesności, zauważa on bowiem, że młode pokolenie jest kształtowane przez media społecznościowe, platformy streamingowe, które to obszary są zagospodarowane przez marksistów kulturowych, którzy konsekwentnie realizują program formowania posłusznego nowym ideom człowieka.
Średnio widzę tych marksistów kulturowych, wcześniej Żydów, masonów i liberałów, raczej przychylałbym się do słynnego stwierdzenia ks. Tischnera, że nie spotkał nikogo kto stracił wiarę przez lekturę dzieł Marksa, za to dużo takich, którzy stracili ją po wizycie w kancelarii parafialnej. Mamy więc narzekania – jak zawsze, zwalanie winy na innych – jak zawsze. Trochę z klimatu starej anegdoty: Do swojego stałego spowiednika przychodzi hrabina – Drogi ojcze, grzechy jak zawsze. – Droga hrabino pokuta jak zawsze.
A Jezus w czasach kiedy nie było platform streamingowych nie mówiąc o Netflixsie, mówił dobitnie, że wartości tego świata nie są kompatybilne z wartościami Jego królestwa. I właśnie dlatego posłał swoich apostołów i uczniów, aby innym przybliżali królestwo Boże. Dał im czytelne instrukcje jak mają to robić, jak żyć Ewangelią i jak miłością przyprowadzać do niego powierzone im owce. Czas zadać sobie ważne pytanie, co szanowni biskupi i naśladujący was, wasi podwładni zrobiliście z tym przesłaniem Jezusa?
Rozcieńczyliście Dobrą Nowinę waszą gnuśnością i przeciętnością, umiłowaniem pierwszych miejsc za stołem, a od kilku lat „dobrą zmianą” i bezwstydną współpracą z rządzącą partią. Jej ogłoszeniami chcecie zastąpić duszpasterstwo?
Jezus posłał swoich uczniów aż po krańce świata. One zaczynają się za progiem waszych pałaców i plebanii. Przestańcie przemawiać i pokrzykiwać, zacznijcie słuchać i z troską pytać. Pasterz zawsze będzie potrzebny, pastuch niekoniecznie!