Noc narodzenia – co wiemy?

 

 

Jest jakaś niesamowita dysproporcja między opisem narodzenia Jezusa w Ewangelii, a naszymi narosłymi przez wieki, wyobrażeniami na ten temat. Można oczywiście nieco wzbogacić ewangeliczną wiedzę o ustalenia różnych naukowców badających tamte czasy, ale to i tak niewiele. Próbuję więc na swój własny użytek „wycisnąć” z tych kilkunastu zdań opisu, to co najważniejsze. To oczywiście nie oznacza odrzucenia tego całego, jakże pięknego obyczaju związanego z tymi świętami. Ten obyczaj też może nas przybliżyć do tajemnicy wcielenia Syna Bożego, ale tu smutna dygresja. Przeczytałem wczoraj list czytelniczki zamieszczony w Onecie. Opisuje jak bardzo przydało się dodatkowe nakrycie przy wigilijnym stole. Skorzystał z niego głodny, bezdomny mężczyzna, który zapukał kiedyś do jej drzwi. Opowiadając o tym znajomym stwierdziła, że może właśnie sam Jezus pod postacią owego bezdomnego zawitał do jej rodziny na tę wigilijną noc. Reakcja znajomych bezcenna – potraktowali ją jak wariatkę.

Ale wracajmy do tekstu Ewangelii. Łukasz Ewangelista napisał, że dla Maryi i Józefa nie było miejsca w gospodzie, Jezus musiał więc urodzić się w jakimś budynku gospodarczym, może faktycznie jak śpiewamy w kolędach, w stajence czy grocie. Gospoda to nie wytworne salony, to typowe schronienie dla podróżnych, ale i to było za dużo dla Syna Człowieczego. Dolna strefa stanów niskich. Konkluzja nasuwa się sama – to było bardzo ubogie Boże Narodzenie. Jeśli to zapisze się w naszym sercu, to możemy sobie dodać i to sianko i te sympatyczne zwierzaki ogrzewające swoim oddechem Dzieciątko. Może też być choinka, śnieg i mróz, chociaż to coraz bardziej deficytowe materiały.

Zapewne było wówczas w Betlejem sporo pobożnych ludzi, ale Anioł pański stanął przed pasterzami. Ich niewyszukana prostota, wiara i ubóstwo bardzo pasowało do tych konkretnych narodzin. Wiele lat później Jezus będzie przedstawiał się jako Dobry Pasterz i dziękował Ojcu, że prawdę o nim objawił ludziom prostym, prostym w najlepszym tego słowa znaczeniu. Ale zwróćmy uwagę na jeszcze jeden szczegół dotyczący pasterzy. Pięknie to brzmi w starym tłumaczeniu Biblii ks. Wujka:” A byli pasterze w tejże krainie czujący i strzegący nocne straże nad trzodą swoją”.Czujący i strzegący” – czyż można piękniej ich przedstawić? Może właśnie dlatego stanął przed nimi Anioł. To także i dla nas wskazówka, wszakże słowo „czuwanie” jest jednym z kluczy do zrozumienia Dobrej Nowiny.

Można nieco powątpiewać czy natychmiast do Anioła dołączyło ”mnóstwo wojska niebieskiego”, bo to mogłoby mocno wystraszyć pasterzy, ale do wyrażenia radości niebios i „ludzi dobrej woli”, z pewnością to się pięknie nadawało i Ewangelista wspaniale to ujął. A może pasterze coś jednak słyszeli z tych głosów anielskich, bo wracali od Dzieciątka wielbiąc i wysławiając Boga, co świadczyło o ich niezmiernej radości.

Mamy więc ubóstwo Bożego Narodzenia, mamy bardzo zwyczajnych ludzi, którzy jako pierwsi zobaczyli Jezusa. Oni z pewnością nie należeli do ówczesnej elity religijnej, raczej można przypuszczać, że ta nimi gardziła. Widać już i wtedy był „ciemny lud”. Mamy też ich radość i uwielbienie Boga. Naprawdę dużo można się dowiedzieć z tych kilku zdań ewangelicznego opisu narodzenia Pana. Teraz każdy z nas musi rozpoznać w swoim sercu, co znaczy ubóstwo, co znaczy „czujący i strzegący”, co znaczy radość Bożego Narodzenia.

 

 

Rzecz o zdziwieniu

                                        

 

Parę lat temu w jakimś komentarzu napisałem, że przyjdzie czas, gdy hierarchowie i starsi w Kościele, gorzko zapłaczą z powodu bezwstydnego i gorszącego sojuszu tronu i ołtarza, a także obojętności (w najlepszym razie) na to, co wyprawia pewien gość z Torunia – ksywa „Dyrektor”. Dodałem, że nie będę z tego faktu miał żadnej satysfakcji.

Z tego mojego spostrzeżenia póki co sprawdziło się tylko ostatnie zdanie, bo biskupi dalej nie płaczą, a „prymas” z Torunia ma się dobrze. Jest jednak iskierka, może światełko w tunelu. Ostatnimi czasy mam wrażenie, że nasi hierarchowie zaczęli się… dziwić, co ważniejsze, oni są niemile zdziwieni i rozżaleni. Moja nadzieja bierze się właśnie z tego zdziwienia. Zdziwienie może wywoływać złość, gniew i rzucanie oskarżeń, ale i tak jest lepsze niż „bycie tłustym kotem, któremu nie chce się łowić myszy”. Zdziwienie może być wstępem do refleksji i postawienia sobie pytań. Jeżeli te są uczciwe to jest szansa na przemianę, na nawrócenie. Ale na razie o zdziwieniu.

Duma sobie taki hierarcha – co oni (lud Boży, znaczy się) ode mnie, od nas chcą? Przecież pierwsi zauważyliśmy, że ta obecna władza jest dobrą zmianą. Po latach bezbożnictwa nareszcie mamy pobożnego prezydenta i prezesa. Ten pierwszy nawet złapał w locie upadającą Hostię, co jest niewątpliwym znakiem z nieba i nasi podwładni w terenie natychmiast to ciemnemu ludowi oznajmili. A tak przy okazji jeżeli chodzi o „teren”. W dawnych czasach będąc w kurii biskupiej zawsze odwiedzałem wydział katechetyczny. Z urzędującą tam siostrą toczyłem boje, by kupić u niej niedostępne gdzieindziej książki. Ona uważała, że ten przywilej jest mi nienależny, a ja odwrotnie. Wchodzę więc do pokoju, a tam siostry nie ma, jest jej zastępczyni, która życzliwie na mnie patrzyła. Uradowany pytam gdzie jest szefowa – w terenie – pada odpowiedź. Super, zaczynam wybierać książki, w międzyczasie wchodzi jakiś ksiądz i pyta kiedy będzie wspomniana siostra i tu pada prosta żołnierska odpowiedź – jak wróci z Rzymu pod koniec miesiąca. No ale do rzeczy, znaczy się do zdziwienia. Wprawdzie ci pobożni nie chcieli przyjąć tych uchodźców, nawet poranionych dzieci, bo wiadomo te bakterie, pierwotniaki, ale przede wszystkim zamieniliby nam kościoły na meczety, a my też ku radości wielu prawdziwie zalęknionych o przyszłość katolickiej Ojczyzny chrześcijan, za bardzo nie naciskaliśmy. W końcu problem jakoś, przynajmniej częściowo, sam się rozwiązał. Ci co mieli utonąć, to utonęli, a wielu znalazło schronienie u tych zachodnich bezbożników, im tam obojętne czy kościół czy meczet, nie to co nam. Jeszcze wcześniej ludzie (no nie wszyscy na szczęście) dziwili się, że my tych duchownych pedofilów przenosiliśmy z parafii na parafię. A niby gdzie mieliśmy ich przenieść? Całe szczęście, że są te parafie, zawsze jakiś dodatkowy grosz wpadnie i można w taki czy inny teren pojechać na urlop. A nikt nie docenia, z tych co się dziwią względem nas, że są wśród nas prawdziwi wizjonerzy, że są tacy co zobaczą to, co dla innych jest zakryte.  Mieliśmy papieża Polaka, ale w niczym mu nie ujmując, teraz doświadczyliśmy obecności apostołów. Jeden ma na imię Łukasz i tak jak tamten ratuje, raczej ratował, nasze życie, a drugi finanse niczym Ewangelista Mateusz, a skoro tak oznajmił biskup, znaczy się fachowiec, to tak musi być. Ten ostatni miał też rechrystianizować Europę, na razie nie ma czasu, ale jak już zawetuje budżet Unii, to wszystkie kłopoty odpadną i będzie mógł nawiedzać kraje Europy łagodnie kołysząc się w takt pobożnych piosenek. Póki co doczekał się marmurowej tablicy w kruchcie kościoła, który nawiedził w czasie podróży przez umiłowaną Ojczyznę. Przemija postać tego świata, ale tablica zostanie – „Non omnis moriar”.

Ale wracając do naszego zdziwienia – dlaczego nikt nie docenił, że to my pierwsi dostrzegliśmy potwora Gender? W co drugim liście tzw. pasterskim i licznych komunikatach KEP, w tysiącach kazań ostrzegaliśmy przed tą ideologią wobec której faszyzm i komunizm to małe piwo. Że ten ciemny lud jak zwykle nie rozumie? Nie szkodzi, ważne, że my rozumiemy! Lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku. Na każdym kierunku uniwersyteckim obowiązkowy przedmiot pod tytułem: Ekonomia polityczna socjalizmu. Wykładowca tegoż żali się swoim kolegom: słuchajcie mam strasznie tępą grupę, tłumaczę im raz – nie rozumieją, tłumaczę drugi, też nie rozumieją, tłumaczę trzeci raz, sam zrozumiałem, a oni dalej nic. Ale to tak bez związku, lubię wspominać, ot i tyle.

Jakże mamy się nie dziwić, gdy nikt nie docenia i to teraz, że pierwsi ostrzegliśmy przed tęczową zarazą. Pewnie koronawirus to bułka z masłem nie jest, ale przecież napisane jest aby nie bać się tego co zniszczy ciało, lecz bać się tego co zniszczy duszę. Niestety nie słuchano nas i niczym potwór z Loch Ness, nomen omen wyłonił się kolejny potwór LGBT. Pocieszające jest to, że o jednym i drugim potworze napisał, szerzej nieznany bloger z „Deonu”. Jego jakże wnikliwa analiza wspomnianych przerażających zagrożeń spotkała się z dużym zainteresowaniem czytelników tego wspaniałego portalu katolickiego „Deon”, ale cóż to jest – kropla w morzu nieprawości. Niestety jak mawiają – nieszczęścia chodzą… tercetem i na nasz biedny kraj nastąpiła inwazja Marsjan, co ja mówię, inwazja singli. Takie to paskudztwo żre, pije i uprawia, tfu seks, ogląda Netflixa ale płodzić dzieweczek i chłopczyków nie chce. Toż to czysty, na psa urok, kulturowy marksizm. I jak tu nie tylko się nie dziwić, ale jak nie zakrzyknąć za tym poganinem:” O tempora, o mores”.

My też się dziwimy, że ludzie mają nam za złe, że popieramy „Prawo i Sprawiedliwość”, ale to nie prawda, to oszczerczy zarzut, my tylko popieramy prawo i sprawiedliwość. Czy jest ktoś w naszej pięknej Ojczyźnie :” Gdzie panieńskim (podkr. moje) rumieńcem dzięcielina pała”, który by nie chciał aby wiecznie w niej panowało prawo i sprawiedliwość? No może ten drugi sort, te zdradzieckie mordy i kanalie, które prędzej czy później będą siedzieć.

Ale najbardziej to jesteśmy zdziwieni z tym trybunałem i z tymi manifestacjami, także przeciwko nam. Przecież w pandemii „wszystkie ręce na pokład”, no to i trybunał niejako wskoczył na pokład i dał przykład jak powinno wyglądać prawo i sprawiedliwość. Przecież my na tych lekcjach religii, zawsze w środku zajęć aby nikt nie dał nogi, uczymy te  niewinne dziateczki, jak to ktoś ładnie powiedział, z czego składa się Pan Bóg, wykuje taki na pamięć Dekalog, pieczątkę dostanie, a potem idzie i wyje wyp… Zaprawdę jak tu się nie dziwić?

Wiele jeszcze by mówić, ale „z ostatniej chwili”. Słów ks. Oko na temat ks. Bonieckiego, „Tygodnika Powszechnego” i rodziny Tischnerów komentować nie będę, bo byłby to niezasłużony zaszczyt dla niego. W to miejsce anegdota: Otóż pewien kapral w wojsku pruskim odkrył w sobie powołanie badacza. Jego eksperymenty polegały na tym, że swoich podwładnych żołnierzy wsadzał do beczki z zimną wodą. Oficerowie patrzyli na to „przez palce”, w końcu to szeregowcy. Problem zaczął się kiedy kapral postanowił rozszerzyć swoje zainteresowania badawcze wobec oficerów. Wtedy przebadano pana kaprala i postanowiono umieścić go w miejscu gdzie jest dużo białego, a drzwi mają klamki tylko z jednej strony.