Nie warto w pustkę iść!

 

 

Według kryteriów demograficznych zaliczam się już do ludzi starych. Trudno się mówi, ale w związku z tym mam przywilej słuchania bez zbytniego obciachu piosenek z ubiegłego wieku. Ostatnio „wpadła mi w ucho” piosenka „Czerwonych Gitar” (to taki zespół jak się wtedy mówiło Big – Beatowy) a w niej słowa:” Nie warto w pustkę iść”. No ładny banał, tylko dlaczego i wciąż tak wiele ludzi w tę pustkę ochoczo lezie?

W filmie „Emmanuel”, dziś mówi się o nim „kultowy”, jest pewna scena. Do głównej bohaterki filmu przychodzi młode dziewczę o wyglądzie nimfomanki. Siada na fotelu i po chwili bierze do ręki kolorowy magazyn. Na jego okładce jest zdjęcie przystojnego mężczyzny, kładzie sobie owe czasopismo na kolanach i, jak to się ładnie mówi, zaczyna sobie robić dobrze. Kiedy po chwili osiąga swoje szczęście rzuca ów tygodnik na ziemię.

Ta scena jest w jakiś sposób symboliczna, bardzo wiele mówi o tym, jak może wyglądać ludzka seksualność. Przecież prostytucja sprowadza człowieka do roli przedmiotu służącego do zaspokojenia, jakby powiedział Przybyszewski, chuci. Po jej zaspokojeniu, ktoś służący temu jest odrzucany z lekceważeniem i pogardą. Tylko ten „ktoś” jest osobą ludzką!

Patrzymy na zjawisko prostytucji i coraz powszechniejszego sponsoringu pod kątem doraźnych szkód jakie one niosą, ale przecież najważniejszą, trudną do zmierzenia szkodą, jest zakwestionowanie ludzkiej godności. Szokują nas (na razie) doniesienia mediów o coraz większej ilości miłośników plastikowych „kobiet”, jak się okazuje przejście od żywej, ale uprzedmiotowionej osoby do jej plastikowego zamiennika, okazało się wyjątkowo proste. Jeden Bóg wie co jeszcze wymyśli człowiek i czym się to skończy.

Tę pustkę widać w wielu różnych sprawach. Nie ma tygodnia, by popularne czasopisma czy serwisy internetowe nie donosiły, że jacyś znani ludzie, albo są w trakcie rozwodu, albo są już po nim. Nie trzeba dodawać, że bardzo szybko odnajdują swoje szczęście w ramionach innych osób. To samo, choć w mniej widoczny sposób, dzieje się wśród tzw. normalnych ludzi. Tu pouczającą lekturą jest rocznik statystyczny podający liczbę rozwodów, a przecież nie uwzględnia on „rozwodów” partnerskich. O ile bywalcy agencji towarzyskich raczej nie twierdzą, że szukają tam miłości, o tyle wszyscy inni, jak najbardziej. Przeciętna długość tej miłości (nie wiem czy pisać w cudzysłowie, czy nie), trwa około trzech lat, potem jest następna, kolejna itd. Pustka zmarnowanego życia, a dla chrześcijanina życie bez wartości. Trzeba jednak sprawiedliwie przyznać, że wiele osób tej pustki nie doświadczy. Ściśle rzecz mówiąc nie doświadczy jej w tym rozdaniu życia.  Doświadczy jej w innym miejscu i czasie, ale to już inny temat.

Na razie mimo, że ewidentnie w tę pustkę lezą, bardzo mądrze, a nawet pięknie ją uzasadniają. Żaden chrześcijanin oczywiście nie powie, że szóste przykazanie Dekalogu go nie obowiązuje, raczej udowadnia, że to pomyłka drukarska, czy raczej kamieniarska. Miało być „cudzołóż”, ale chochlik kamieniarski sprawił, że zupełnie niepotrzebnie znalazło się „nie”. Pan Bóg mógł być zmęczony (po stworzeniu świata – był), pomyłki nie zauważył i po dziś dzień tak zostało. Świadomi tej boskiej pomyłki zdecydowana większość chrześcijan mieszka ze sobą przed ślubem sakramentalnym.

Oczywiście oni w ogóle to tego nie chcą, niemal czują się do tego zmuszeni, ale co mają zrobić? Trzeba się dopasować! Wprawdzie anatomowie twierdzą, że on i ona z założenia są dopasowani, ale każdy chce to sprawdzić sam. Taka chwalebna nieufność, taki moralny niepokój. No to sprawdzają, niektórzy to nawet życie na tym sprawdzaniu spędzają, znaczy tacy dociekliwi.

No dobrze, ale załóżmy optymistycznie, że narządy płciowe zostały wstępnie dopasowane, a oni nie pozarzynali się w kuchni czy łazience. No to teraz czas na ślub, że po drodze, nie było im po drodze z Dekalogiem, no cóż Duch Św. to wyrówna. No to teraz pytanie – skoro niemal wszyscy są wszechstronnie dopasowani, to skąd do jasnej cholery te rozwody? W dużych miastach niemal co drugie małżeństwo rozpada się po paru latach. Widocznie popełnili jakiś błąd w tym dopasowywaniu, człowiek wszakże powinien uczyć się do końca życia, no to dopasowywania ciąg dalszy, oczywiście z inną osobą.

Ale teraz przez chwilę poważnie. Patrzę na tych młodych ludzi. Wspaniale urodziwi, hormony buzują, potrzeba bliskości, także fizycznej – ogromna. Już widzę, jak oni po wspólnym zamieszkaniu ćwiczą wszystkie scenariusze życia małżeńskiego i rodzinnego. Taki przykładowy scenariusz: on/ ona chory, praca poza miejscem zamieszkania (nieraz dość daleko i długo),kłopoty finansowe, zmęczenie owocujące mniejszymi możliwościami współżycia seksualnego. Na etapie zakochania damy radę, ale wiecznie nie będziemy zakochani.

Scenariusz rodzinny: on/ona, dziecko/dzieci chore (odpukać!), wcześniej ciąża (Profesor W. Fijałkowski twierdził, że to nie żona jest w ciąży, ale małżonkowie są w ciąży i powinno to dać dużo do myślenia), dziecko nie śpi w nocy (raczej norma, nie dotyczy tylko szczęśliwców). Nie można wyjechać razem, trzeba zrezygnować z wielu skądinąd fajnych rzeczy, radosną zabawę w łóżku niejeden raz przerwie, albo uniemożliwi,  maluch, który ma w tym momencie zupełnie inne plany, oczywiście ważniejsze od naszych. A te scenariusze to tylko standard, życie jest nieraz o wiele ciekawsze.

Rozumiem, że młodzi ludzie przed ślubem, gdy już zamieszkają razem, to z pełnym oddaniem w trosce o życie po ślubie, te scenariusze ćwiczą. Przypomina mi się łacińska sentencja: Jeżeli on i ona są sam na sam ze sobą, to należy przypuszczać, iż nie odmawiają „Ojcze Nasz”.

Nie mam odpowiednich kompetencji, by autorytatywnie stwierdzić, co ci młodzi ludzie tracą – to jest tajemnica Boga, jestem jednak smutno przekonany, że coś ważnego tracą. Na początku swojego dorosłego życia stwierdzili, że oni sami lepiej wiedzą niż On Wszechwiedzący, czym jest miłość, czym jest szczęście.

O pogardzie i nie tylko

 

 Od dłuższego czasu przedstawiciele różnych środowisk, także kościelnych, apelują o usunięcie z naszych relacji społecznych i religijnych (tak!), języka nienawiści i pogardy. Tu nie da się powiedzieć nic więcej. Pogarda dla osoby ludzkiej jest sprzeczna z elementarną godnością przynależną każdemu człowiekowi bez względu na to kim jest, co robi, jakie ma poglądy i orientacje. Zaprzeczenie tej zasadzie nie da się niczym usprawiedliwić. Niestety pojawia się w tym temacie bardzo niewdzięczny do opisu problem.

W słusznym sprzeciwie wobec pogardy zrobiliśmy ze słowa „pogarda”, młot na każdego z kim się nie zgadzamy. Istnieją oczywiście bardziej subtelne narzędzia oceny bliźniego, ale jak przyłożysz młotem, to efekt murowany. Dotyczy to także mojej osoby, macham na to ręką i nie zamierzam udowadniać, że nie jestem wielbłądem. Mam zresztą mocno wykrzywiony kręgosłup, więc przyjmuję do wiadomości, że mogę komuś wielbłąda przypominać. Owszem czasem odpowiem kpiną jak ostatnio, ale czy to pogarda? Czy ktoś kto komentuje, nie tylko przecież moje artykuły, zdaje sobie sprawę jak ciężkim zarzutem jest zarzut pogardy? Ja bym już wolał być nazwany zwyczajnie głupkiem. Dlaczego w moim bliźnim widzę zło i tylko zło? To prawda, że także dziś w mojej Ojczyźnie, w części mojego Kościoła widzę diaboliczne zło, ale pierwszym uczuciem jest żal, żal że ktoś zagubił siebie, poplątał swoje życie i czyni zło. Jeżeli kiedykolwiek mógłbym mu pomóc w dobrym, to chętnie, bez żadnej wrogości i pogardy podam mu rękę.

Jak mam merytorycznie odpowiadać na zarzuty, gdy komentator ma jeden cel – wykazać, że jestem zaprzańcem wiary katolickiej, a w ogóle to jestem debilem tarzającym się w popiele (domyślam się, że w piekielnym). Oczywiście leżę w tym popiele i miłosierdzie komentatora polega na tym, że mnie nie kopie. Wielkie dzięki, ale proszę sobie nie żałować. Nie zamieszczam swoich artykułów na „Deonie” dla „wierszówki”, w moim wieku i na pieniądze i na sławę – za późno.

Problem jednak jest. Czy kpina i satyra obecna od zawsze w literaturze czy filmie, to jest pogarda czy nie? Czy jeśli ktoś wyraziście nie zgadza się z czyimiś poglądami, to można uznać, że gardzi tą osobą?

Kpina, satyra czy niezgoda na czyjeś poglądy czy na jego świata ogląd może przerodzić się w pogardę dla niego, ale do tego potrzebna jest zła wola. Gdy kpina czy satyra jest tylko kpiną i satyrą, wypada albo umiejętnie się „odgryźć”, albo ją przyjąć z poczuciem humoru. Nie warto strzelać do muchy ze 120 mm działa, wystarczy zwykła packa. Nieustanne zarzucanie swoim przeciwnikom ideowym czy religijnym pogardy, jest tak naprawdę pogardą dla ich wolności. Świetnie  widać to na forach internetowych w komentarzach zamieszczanymi pod wpisami blogowymi. Nader często dominuje w nich manichejski pogląd na świat – my chrześcijanie to dobrzy ludzie, reszta to dobro chce wszelkimi sposobami zniszczyć. Żyję zapewne trochę dłużej niż niejeden z moich komentatorów i mogę policzyć na palcach jednej ręki tych, którzy usiłowali, w żałosny  zresztą i faktycznie nieszkodliwy sposób, walczyć z moją osobistą wiarą. Nie słyszałem o nikim z moich krewnych,  przyjaciół i znajomych, którym ktoś chciałby skutecznie odebrać wiarę. Czy my chrześcijanie wierzymy, że ten świat odkupił Jezus, czy też wszędzie widzimy panowanie złego?

Jeżeli jakiś pogubiony duchowo człowiek wchodzi do kościoła, a niechby i ateista, to jakim prawem ja mam mu tego zabraniać? Może będzie błądził po nim bez celu, może coś źle zrozumie czy przeinaczy – no i co z tego? Może nawet walczyć z nim i z Nim. Może on jest tą zbłąkaną owcą, mam przypominać mojemu drogiemu komentatorowi co dobry pasterz wtedy czyni? Czy niby co, archanioł z mieczem ognistym ma stać przed Kościołem i nie wpuszczać do niego? To nie stadion piłkarski na który aby wejść trzeba wykupić bilet i pokazać go ochronie! Swoją drogą to chyba najbardziej chaotyczny mój wpis, ale jedźmy dalej.

Parę przykładów prawdziwej i urojonej pogardy. Dość dawno temu pewien znany publicysta stwierdził, że „rap” to jest muzyka dla idiotów i to jest oczywiście ewidentna pogarda. Gdyby napisał, że ten rodzaj muzyki mu się nie podoba i jej nie słucha, to ok., ale nie on musiał innych nazwać idiotami. Przekonanie, że disco – polo, słuchają tylko prostacy jest niewątpliwie pogardliwe, choć pogląd, że jest to twórczość tak samo wartościowa jak koncerty Paganiniego, nie da się obronić żadną miarą.

Określenie „drugi sort” jest oczywiste gdy mówimy o gatunkach węgla, ale człowiek to nie jest gatunek węgla! Mówienie tak o ludziach jest stawianiem pomnika pogardzie, przywołuje najgorsze koszmary historii, jest fundamentalnie niezgodne z chrześcijańską wizją człowieka! Nie mam żadnych fobii względem takiego czy innego człowieka, nawet jeżeli nie darzę go moją sympatią, i nie ważne czy to będzie przywódca takiej czy innej partii, czy ksiądz, który dzieli, zamiast łączyć. Póki będę mógł, będę pisał o pogardzie sączącej się z ich serca.

Nie twierdzę, że pogarda jest przypisana tylko do konkretnych ludzi, ugrupowań politycznych czy religijnych. Jej pierwiastek jest w każdym z nas, we mnie też! Nie na darmo Jezus wymienia ciężkie grzechy, które zamieszkują w naszym wnętrzu, ale to nie znaczy, że mamy otwierać szeroko naszą sympatyczną buzię, aby one mogły swobodnie wydostać się na zewnątrz i czynić zło.

Nie zamierzam nikogo przekonywać, nikomu zmieniać jego poglądów, jeśli zechce przeczytać mój tekst i chwilę nad nim się zamyślić – będę to uważał za zaszczyt, po to tak naprawdę piszę.