Gdyby babcia miała wąsy…

 

 

Słowo, słówko „gdyby”, jest niemal magiczne ze względu na swoje rozliczne zastosowania: „Gdyby babcia miała wąsy, to byłaby dziadkiem; Gdybał kogut o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścieli (przepraszam wegetarian) ; Gdybym ci ja miała skrzydełka jak gąska… (fragment ludowej piosenki)”. Używamy również określenia „gdybanie” – to wtedy gdy ktoś zanadto popuszcza wodze fantazji w kreśleniu tego, co mogłoby się wydarzyć, lub może się wydarzyć. Nie uważam oczywiście, że planowanie czy przewidywanie jest rzeczą złą, dzięki niemu możemy przynajmniej częściowo przewidzieć niebezpieczeństwa nam grożące. Są wszakże dwa warunki potrzebne do  takiego przewidywania – pokora i rozsądek, jeśli tego braknie mamy do czynienia właśnie z gdybaniem czyli bezmyślną paplaniną. Na temat tej paplaniny ktoś słusznie zażartował, że jak są tacy mądrzy, którzy na pewno wiedzą, co będzie za 20 lat, to niech podadzą wyniki najbliższego losowania „totka”. Pół biedy gdy owo „co by było, gdyby było”, dotyczy spraw mniej ważnych, gorzej gdy fałszywi prorocy swoje niczym nie uzasadnione fantazje i „proroctwa”, przedstawiają, jako coś absolutnie pewnego i zachowują się tak, jakby wczoraj byli na prywatnej audiencji u samego Pana Boga.

Parę lat temu w tzw. chrześcijańskim narodzie rozgorzała wielka dyskusja:” Co by było gdyby Polska – przedmurze chrześcijaństwa, mesjasz narodów i ojczyzna umiłowanego św. Jana Pawła II, przyjęła uchodźców?” Przypominam: kościoły zamienione na meczety, katolicy wycinani „w pień” (raczej wysadzani), ci którzy przeżyją z radością będą przechodzili na islam, nasze matki Polki gwałcone, a dzieci porywane i przerabiane na macę, znaczy się nie, to w żydostwie. No tak, gdyby na dzień dobry do naszego kraju zawitało kilka milionów uchodźców, to nie twierdzę, że nie byłoby problemów natury kulturowej, także religijnych i socjalnych. To z pewnością dla naszego państwa, które Republiką Federalną z zza miedzy nie jest, byłoby wyzwaniem, ale my mówimy o siedmiu tysiącach, kochany Franciszek apelował, by każda parafia przyjęła jedną rodzinę. Potem była tylko mowa o korytarzu humanitarnym dla ciężko rannych dzieci i kobiet, też twarde nie. Ja wiem te siedem tysięcy mnożyłoby się jak króliki australijskie, tylko to nie były króliki tylko nasi bracia, nasi bliźni. W scenie sądu ostatecznego w Ewangelii Bóg nic nie mówi o narodowości i wierze tych, którym pomaganie jest jednoznaczne z pomaganiem Jemu, a odrzucenie z odrzuceniem Jego!

Młodsi czytelnicy „Deonu” może już nie pamiętają co miało się stać, gdybyśmy weszli do UE no to przypominam, bo niektórzy z tych gdybających udają, że nie pamiętają: landyzacja kraju, zawłaszczanie za bezcen polskiej ziemi, chłopi z tych ziem za parobka u bauera, najprawdopodobniej bezbożnego, czyli drugi sort, bo pierwszym będą Niemcy, no i oczywiście nieśmiertelni Żydzi, którzy przejmą na własność wszystko co się rusza. Oczywiście jakby nie wspomnieć o  łapankach na staruszków w celu ich przymusowej eutanazji, nie mówiąc o całym morzu wszelakiego zboczenia, które radośnie wleje się w kraj mlekiem i miodem płynący i będący ostoją prawdziwej i nieskażonej wiary przodków naszych, amen. No to mała dygresja.

Czy ktoś zauważył, że bez udziału tego „bauera’ bardzo polski polityk podzielił naszą Ojczyznę na pierwszy i drugi sort, na kanalie, zdradzieckie mordy, na złodziei i komunistów, na tych którzy stoją po właściwej stronie i na tych, którzy stoją tam gdzie stało ZOMO? No to odwagi drodzy rodacy, powiedzcie bez żadnej przenośni waszym bliskim, krewnym i przyjaciołom, którzy nie głosowali na jedynie słuszną partię, że są kanaliami i zdradzieckimi mordami, powiedzcie tym, którzy czytają „Tygodnik Powszechny”, „Więź” „W drodze”, „Znak”, którzy solidaryzują się z księdzem Bonieckim, z księdzem Wierzbickim, z Ojcem Wiśniewskim, z kapłanami którzy podpisali słynny list, że są pociotkami diabła, że są gorsi od Wehrmachtu, a przynajmniej mieli w nim dziadka. No powiedzcie co tak naprawdę myślicie o Franciszku, powiedzcie komu zawdzięczamy pustki w kościołach (nie mówię o ograniczeniach pandemicznych), powiedzcie komu zawdzięczamy, że nasz Kościół Powszechny, Katolicki jest w stanie głębokiego podziału i kto się z tego podziału cieszy. Głupie pytania? Tak głupie i przez głupiego pisane, w końcu nie tak dawno napisałem, że zgłupiałem. Ale to nie koniec „co by było gdyby?”

Co by się stało gdyby „tęczowa zaraza”, przy której jak wiadomo Covid to mały pikuś weszła do naszych katolickich, a niby jakich innych, domów? No mógłby być problem choćby demograficzny, bo jak wiadomo „tęczowi” się kiepsko rozmnażają, więc kryzys demograficzny, ale z drugiej strony jest ich ciągle tyle samo. Tacy się rodzą, tacy umierają jak my wszyscy, więc może program minimum dla największych nienawistników – odwalcie się od nich! No tak, ale oni będą seksualizować nasze dzieciaki. No to jest poważna sprawa, wyobrażam sobie (czyli gdyby) jak mogłoby to wyglądać.

Do przedszkola wchodzi dwójka seksualizatorów, specjalność wyuczona –  masturbacja czterolatków. Dyrekcja przedszkola wita ich chlebem i solą, wróć, paczką prezerwatyw, następnie masturbatorzy zarządzają koedukacyjną nagość dzieciaków, podchodzą do każdego i… (wyobraźnia!) Gdyby tak było to ja bym im… namawianie do przestępstwa jest karalne więc nie powiem co bym im zrobił.  Zwracałem już uwagę, że dzieciaki, szczególnie te trochę starsze, radośnie seksualizują się same, korzystając z ogólnie dostępnych materiałów przy obojętności szkoły, wielu rodziców i oczywiście katechetów, którzy sądzą, że życie seksualne jest w głębokim odwrocie, a on i ona jeżeli podejmują współżycie to wyłącznie dlatego, żeby przysporzyć będącemu w tarapatach ZUS-owi przyszłych płatników.

Co by było gdyby prezydentem został kandydat opozycji? Nie będę szczegółowo wyliczał, żeby nie robić konkurencji tzw. telewizji publicznej, powiem tylko, że gdyby tak się stało to Sodoma i Gomora okazałyby się niewinnymi wioskami. Na razie nieszczęście zostało oddalone, ale „gdyby” jest cały czas aktualne.

No na koniec zabawna choć jak najbardziej prawdziwa historia. Otóż pewien obywatel postanowił zaspokoić głód ziarenkiem słonecznika, jednym ziarenkiem, które znalazł w swojej kieszeni. Jak wiadomo „dziewczynka z zapałkami” postanowiła się ogrzać zapalając zapałki, nasz bohater zaś posilić się wspomnianym ziarenkiem, niestety i dla dziewczynki i dla obywatela, historia skończyła się fatalnie. Nasz bohater po zjedzeniu wspomnianego ziarenka, łupinę go okalającą wyrzucił na chodnik. Miał pecha zobaczyli to nasi dzielni i pracujący z poświęceniem policjanci i wymierzyli mu mandat za zaśmiecanie środowiska. Wprawdzie skruszony obywatel chciał ową łupinkę sprzątnąć, ale nie ma zmiłuj. Ponieważ mandatu nie przyjął sprawa trafiła do sądu. Pani sędzina (nie wiem z jakiej zmiany) winę jego uznała i odpowiednio do wagi popełnionego bezeceństwa ukarała. Na uwagę zasługuje wszakże jej uzasadnienie sprowadzające się do stwierdzenia, że gdyby wszyscy rzucili taką jedną łupinkę, to byłby śmietnik. Faktycznie, gdyby tak z dziesięć tysięcy obywateli umówiło się, że w tym samym miejscu, o tej samej godzinie każdy z nich rzuci na chodnik łupinkę, to może kopca Kościuszki nie dałoby się z tego usypać, ale zaśmiecenie byłoby widoczne, krótko mówiąc – Wisła się pali! Na szczęście sąd drugiej instancji zrezygnował  z „gdyby” i obywatela uniewinnił.

Gdybym ci ja miał skrzydełka jak gąska, to dopiero bym sobie pohulał, ale nie mam, ot i żal.

Miód w sercu

                                       

 

Gdzieś zasłyszana anegdota. Po trudnym, ale przyzwoitym życiu, jakiś człowiek puka do bram nieba, św. Piotr wpuszcza go na niebiańskie podwoje, człowiek idzie i spotyka Boga, przystaje i pyta:” Po co to wszystko?”, mając na myśli swoje życie. Bóg patrzy na niego i zadaje mu pytanie:” Pamiętasz byłeś kiedyś na wczasach? – No tak byłem – odpowiada on – i siedziałeś przy stole z pewną kobietą? –  Tak pamiętam – i podałeś jej cukierniczkę – no podałem – no to właśnie dlatego”. To anegdota, ale przypadkowo odkryłem coś podobnego, tyle, że to już nie anegdota, ale  realne wydarzenie opowiedziane przez znanego aktora, którego życie, łagodnie mówiąc, było mocno skomplikowane. Pozwalam sobie streścić to co opowiedział:” Jadę sobie samochodem, upał straszny, przy drodze stoi młody człowiek i macha ręką, nie miałem ochoty się zatrzymać, ale pomyślałem, że jak jeszcze tak dłużej postoi, to dostanie udaru słonecznego. Człowiek wsiada, zaczyna się rozmowa i on mówi, że ja go już drugi raz zabieram, no nieprawdopodobne, nic nie pamiętam. I wtedy on mówi, że to było rok temu, wyszedł właśnie z domu dziecka, dostał jakieś niewielkie mieszkanie do remontu i parę groszy na ten remont. Kiedy wtedy wysiadał zapytałem go czy pracuje, okazało się, że pracuje, najpierw na umowę okresową, a teraz zaproponowali mu pracę na etat, ale musi wykonać płatne badania lekarskie, a nie ma pieniędzy. Pytam ile te badania kosztują, odpowiada, że dziewięćdziesiąt złotych, wyjąłem stówę, dałem mu i powiedziałem żeby zrobił te badania a o sprawie zapomniałem. A teraz on opowiada mi, że te badania zrobił, ma pracę i jedzie do dziewczyny stopem, bo całą pensję przeznaczył na zrobienie prawa jazdy. Ma pracę, ma dziewczynę, dorobi się samochodu, jego życie będzie uporządkowane, wystarczyła tylko stówa”

Po przeczytaniu tej pierwszej anegdoty można pomyśleć, że ów dialog z Bogiem, to kiepski niebiański żart, ale tak naprawdę jest to piękna opowieść pokazująca głębię ludzkiej egzystencji. Życzę temu aktorowi z drugiej anegdoty długiego życia, ale tak sobie myślę, że kiedy stanie przed Panem i być może zada Mu pytanie „po co?” to, niewykluczone, że Pan przypomni mu tę historię i odpowie mu:” Właśnie po to”.

W codziennej gonitwie zapominamy, że nie żyjemy tylko dla siebie, św. Paweł powie, że nie żyjemy tylko dla siebie i nie umieramy tylko dla siebie. Wiele lat później urodzony w szesnastym wieku angielski poeta John Donne napisze:” Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułamek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie

Zabieramy na tamten świat naręcza dobrych i złych uczynków, zabieramy także nasze relacje z bliźnimi, których spotkaliśmy w drodze do wieczności. O te relacje z najbliższymi nam osobami staramy się, lepiej lub gorzej, dbać ale to tylko niewielka cząstka. Ile osób spotkaliśmy w swoim życiu – tysiące, dziesiątki tysięcy? Na wielu z nich odciskamy swój ślad, swój trop, często o tym nie wiedząc. Idąc przez świat mijamy tylu ludzi, nie znamy ich imion, nie pamiętamy ich twarzy, ale przez moment, mówiąc nieco pompatycznie, stanowiliśmy niepowtarzalną konstelacje w ludzkim kosmosie. Spotkaliśmy się w dzieciństwie Bożym.

Nieraz powiedzieliśmy jakieś słowo, zdanie, nieraz uśmiechem „okrasiliśmy” nasz gest. Tylko nielicznych zachowujemy w naszej pamięci i opowiadaniach. Jako młodzi ludzie, gdy naszemu koledze coś zginęło, ze śmiechem stwierdzaliśmy, że w przyrodzie nic nie ginie, najwyżej… zmienia właściciela. I to jest prawda, nawet ten życzliwy uśmiech, którym obdarzyliśmy kogoś, nie ginie, on sobie „idzie”. Może jednemu poprawi nastrój, innemu przypomni wiarę w ludzką dobroć, a jeszcze innemu rozjaśni dzień. Któż to wie, albo inaczej – jeden Bóg to wie.

Psalmista w błagalnej modlitwie woła do Boga:” Jeżeli zachowasz pamięć o grzechach, Panie/ Panie, któż się ostoi?” Wierzę, że On wysłucha tej modlitwy i również wierzę, że zachowa pamięć o najmniejszej nawet czułości względem spotkanego bliźniego. A kiedy już staniemy przed Nim, wtedy On wytłumaczy nam „po co?”.

Jeszcze kilka zdań na temat nieco dziwnego może tytułu. Właśnie taki tytuł nosi jedno z opowiadań śląskiego pisarza Gustawa Morcinka.  Bohater opowiadania zrezygnował z tego, co mu się należało, na rzecz drugiego człowieka i wtedy poczuł, jak krople złocistego miodu kapią na jego serce. Tego miodu w sercu życzę wszystkim, a szczególnie czytelnikom tego bloga w roku 2021.

Kościół „kościelny” i Kościół wiernych

 

 

To był początek lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, „wczesny Gierek” jak potem mówiliśmy. Odprawa młodszej kadry dowódczej Ludowego Wojska Polskiego, odprawę prowadzi oficer polityczny pamietający jeszcze, jak rzewnymi łzami płakał po tow. Stalinie. Instruuje jak powinna wyglądać izba żołnierska (rodzaj świetlicy). Powinien w niej być kąt historyczny, kąt oręża wojskowego, kąt patriotyczny, kąt najwybitniejszych dowódców LWP, kąt ruchu robotniczego, kąt władz państwowych… W tym momencie jak to się mówi „z głupia frant” jakiś podporucznik „wchodzi” w słowa majora i stwierdza:” Ale tow. dowódco, izba ma tylko cztery kąty”. Major spojrzał na niego wzrokiem bazyliszka i zmienił temat. Nie trzeba dodawać, że „studiowanie” zawartości tychże kątów przez żołnierzy było więcej niż nikłe.

Przypominam tę anegdotę, bo czasy się zmieniły, ale izby dalej mają cztery kąty. Rzecz w tym, że nasi hierarchowie jakoś nie przyjmują tego do swojej wiadomości i dalej urządzają swoje kąty „kościelne” nie bacząc, że nie tylko nie sumują się one do czterech, ale że zainteresowanie nimi wiernych, jest łagodnie mówiąc, niewielkie. Nieraz już pisałem o „wyposażeniu” tychże kątów, więc nie ma co się powtarzać, ale o jednym muszę koniecznie wspomnieć. To jest kąt o nazwie :” Życie nienarodzone” i piszę to bez żadnej ironii, bo sprawa zbyt poważna. Ja osobiście nie muszę wierzyć, że każde poczęte dziecko jest darem Bożym, jeszcze raz – nie muszę wierzyć – ja to wiem i mojego punktu widzenia to sprawę kończy! Arcybiskup mówiąc o szacunku dla życia nienarodzonych cytuje słowa Matki Teresy z Kalkuty:” Jeśli matka może zabić własne dziecko, to co nas powstrzyma, żebyśmy nie pozabijali się nawzajem”. To piękne i jakże mądre słowa. Arcybiskup zapewne nie był zainteresowany przypomnieniem faktu, że Matka Teresa, noblistka i osoba znana na całym świecie, po dniu oficjalnej wizyty w Polsce, wyruszyła wieczorem by na ulicy nieść pomoc bezdomnym. Biskupi z zapałem bronią życia ukrytego w łonie matki (słusznie!) mając, niemal w całości, obojętność i lekceważenie życia już narodzonych. Patrzą obojętnie, a wielu z oficjalnym przyzwoleniem, na diaboliczne dzielenie społeczeństwa i narodu, zgadzając się z herezją podziału na lepsze i gorsze dzieci tego samego Ojca. Gdy dzieje się tyle zła, gdy podziały biegną w poprzek wielu rodzin, gdy okrutna pandemia rodzi tragedie i cierpienia, jedyne co interesuje nasz Episkopat to … urządzanie swoich kątów i zasady. Może wreszcie sięgną na nowo do Ewangelii i przypomną sobie, jak nazywali się ówcześni stróże zasad, bardzo religijni skądinąd i bardzo starający się być widocznymi dla wszystkich. To są wasi bohaterowie? Odbiegłem od tematu, a właściwie go nie zacząłem, ale jeszcze o jednym.

To jest czas o tym jak przyszło do nas Słowo, jak stało się ciałem. Ale to jest też czas słowa pisanego małą literą, ono też jest darem Boga bez którego nie powstałaby ludzka wspólnota. Wielu ludzi dobrej woli patrzy z bólem jak w ostatnich latach to słowo w przestrzeni publicznej jest plugawione kłamstwem i nienawiścią. Jakże dramatycznie brakuje pasterzy, którzy donośnym głosem powiedzieliby – „dość”, dosyć szczucia jednych na drugich, dosyć dzielenia na swoich i wrogów, dosyć wykorzystywania imienia Boga do niecnych celów, dosyć „bronienia” wiary katolickiej.

W minionym roku słowo „kryzys” w odniesieniu do Kościoła w Polsce, było odmieniane we wszystkich przypadkach, a ja zastanawiam się czy faktycznie ten kryzys jest. Przetrwa i ten Kościół który nazwałem kościelnym i rozwinie się (już się rozwija!) Kościół ludzi wiernych swojemu powołaniu chrześcijańskiemu. Kościół instytucja był, jest i pewnie jeszcze długo będzie potrzebny. On wrósł w naszą kulturę i obyczajowość, wiem, że owo Polak – katolik, to głupota i herezja, ale coś z tego jest. Ludziom potrzebna jest jakaś duchowość czy transcendencja, choćby była ona ułudą, faktycznie nie samym chlebem żyje człowiek. Przecież nasz rok kalendarzowy nieustannie jest organizowany przez święta katolickie. Barwne i radosne pochody 6 stycznia, niedługo potem św. Walenty towarzyszy zakochanym, Wielki Post chwalą dietetycy, a dzieciaki się cieszą ze święcenia pokarmów w Wielką Sobotę. Procesja Bożego Ciała, jak obserwuję od wielu lat, to okazja do spotkania znajomych, a i spacer miły, szczególnie jak pogoda ładna, a zwykle jest. Patriotyzm „Cudu nad Wisłą” w sierpniu i zaduma nad grobami w listopadzie i jakże polskie Boże Narodzenie, choć tak pięknie kojarzyło się ze śniegiem i mrozem, to trzeba się zadowolić zakupami i choinką. A przecież będą chrzciny, I Komunia św., śluby i …pogrzeby. Stale coś się buduje, to i poświęcić trzeba i zawsze coś tam do kieszeni wpadnie. Pewnie ludzi będzie mniej, ale i seminaria świecą pustkami. Ci co zostaną dadzą radę, głodu nie będzie.

Biskupów też pewnie trochę ubędzie, ale wolności im nikt nie zabierze. Będą wygłaszać przemówienia, pisać listy i wydawać komunikaty, będą pouczać i narzekać, pomstować na Netflix i straszyć „kulturowym marksizmem” (nareszcie coś nowego), to już taka tradycja ostatnich lat. Ludzie powiedzą -posłuchamy was innym razem, młodzież pośmieje się radośnie, jak usłyszy co ma oglądać, słuchać i z czym walczyć, lista będzie, co oczywiste, ciągle uaktualniana. Jakieś prześmiewcze memy w Internecie, trochę bluzgów w komentarzach i rycerze Maryi z kastetami na dłoni, zwanymi przez niektórych różańcami. Biznesmen z Torunia postawi nadajnik na księżycu i radio celowane do każdego słuchacza, a na smartfonie wyświetli się litania ilustrowana jego uśmiechniętą twarzą i prośbą o datki. Biskupi z czasem po długim i spokojnym życiu zostaną ogłoszeni żołnierzami wyklętymi.

Ale jest też Kościół wiernych, a właściwie on był zawsze i będzie zawsze, Kościół pasterzy, którzy zawsze szukali zaginionych owiec, a poranione i zagubione brali na swoje ramiona. Kościół który nie szukał możnych tylko biednych i odrzuconych, co więcej głosił, że właśnie w nich w szczególny sposób mieszka Jezus. Nie trzeba szukać ich w dalekiej przeszłości, dość wymienić Matkę Teresę, ks. Popiełuszkę, ks. Kaczkowskiego, ks. Zieję. A ilu było tych, którzy nie przeszli do tej wielkiej historii miłosierdzia, ale pozostali w sercach tych, którym pomogli. Wspominam kapłana, którego nazwisko niewiele mówi, który z kolędy przywiózł straszliwie zaniedbanego starca, położył w swoim pokoju i był dla niego jak miłosierny Samarytanin. Ból wspominać jaką „nagrodę” wymyślił dla niego jego biskup.

Mamy żyjących ludzi, którzy prawdziwie są przyjaciółmi naszego Boga, znowu dość wymienić S. Małgorzatę, dominikanki z Broniszewic ( w komentarzach  czytałem, że niektórym z czytelników „Deonu” już się one znudziły) Mamy ks. Bonieckiego, O. Wiśniewskiego, mamy może niewielu, ale mamy kapłanów, których pożera troska o tych, których powierzono ich opiece. Mamy „Zupę na Plantach” i wiele podobnych przedsięwzięć. Jakże nie wspomnieć Janiny Ochojskiej i… no właśnie, i Jurka Owsiaka. Oni wszyscy budują wspólnotę miłości bliźniego. Nie pytam nikogo o wiarę, nie pytam czy chodzi do „kościółka” i co sądzi o genderze i marksizmie kulturowym. Parafrazując słynny wiersz A. Słonimskiego o nich można powiedzieć – ci są z Kościoła, ci którzy cierpią z innymi i którzy z nimi są. To są ludzie, którzy nigdy nie zamienią Dobrej Nowiny na… „dobrą zmianę”.

I ten Kościół zgodnie z obietnicą daną przez Jezusa przetrwa, będzie otwarty dla każdego kto zatęskni za Bogiem, choć może nie do końca potrafi Go nazwać. A Kościół kościelny? Nie wiem. Droga do nawrócenia, droga do odmiany myślenia, o którą nawołuje św. Paweł, jest otwarta dla każdego, także dla tych, którzy mienią się pasterzami i są dumni… ze swojej pokory.