Wezwanie policji do trzynastolatka, który wyjął Hostię z ust, jest skandalem samym w sobie, ale w tym gorszącym głupotą (wierzę, że nie złą wolą) wydarzeniu, niczym w soczewce, skupiają się niektóre problemy Kościoła w Polsce. Zacznijmy od mniej ważnych (mimo wszystko).
Etymologia słowa „bezmyślność” jest oczywista – oznacza działanie czy postawę pozbawioną myśli, czyli najważniejszej cechy konstytutywnej człowieka. Jak bardzo trzeba być bezmyślnym, aby do dzieciaka, nawet niesfornego wzywać policję. Czy ktoś z tych mędrców pomyślał z jakim „religijnym” bagażem to dziecko wejdzie w swoją dorosłość?
Brak myślenia przekłada się na niemożność zobaczenia konsekwencji swego czynu, choć akurat w tym przypadku było to łatwe. Fala oburzenia i zgorszenia nie wyleje się na głowy tylko tych księży, ale na cały nasz Kościół. Zestawienie dzieciak i policja w kościele, brzmi gorzej niż fatalnie. Nawet jeśli ten chłopak miał niecne zamiary (choć nic na ten temat nie wiadomo), to i tak prawnie za nie, nie odpowiada. Słusznie zauważył ks. A. Wierzbicki, że może należało tego mało dorosłego człowieka poczęstować herbatą czy ciastkiem i zwyczajnie z nim porozmawiać.
W ostatnim czasie co i rusz mamy do czynienia z bezmyślnością niektórych ludzi w sutannach. Jeden z nich wpadł na pomysł palenia, nieprawomyślnych, według niego oczywiście, książek przy kościele. Cholera, czy on nie uczył się do jakiej to tradycji nawiązuje? Film Sekielskich wstrząsnął milionami Polaków, ale gdański biskup:” byle czego nie będzie oglądał”. Narodowcy odkrywają nową symbolikę różańca – solidnie wykonany, owinięty wokół zaciśniętej pięści, może służyć jako kastet do walenia po mordzie przeciwnika. Reakcja złotoustego rzecznika KEP, jak zawsze w górnych rejestrach dyplomacji. Tak powiedzieć, żeby nic nie powiedzieć.
Sprawa druga. Przekonanie ludzi Kościoła, że tam gdzie oni sobie nie radzą w duszpasterstwie, trzeba sięgnąć po pomoc władzy państwowej, nie jest niczym nowym i zawsze w efekcie budzi zgrozę. W tym konkretnym przypadku, po za wszystkim budzi totalne zdziwienie. Co ma policja do tego, że nastolatek niegodnie postąpił z Hostią? Nie wiem, czy policjanci byli wierzący czy nie, ale z pewnością w akademii policyjnej nie uczono ich teologii Eucharystii. Można wezwać do naprawy szwajcarskiego zegarka, kowala, ale jak to skomentować? Czy następnym wygłupem będzie żądanie okazania zaświadczenia o tym, że było się u spowiedzi, oczywiście z odpowiednią datą ważności? Istniało przypuszczenie, że owa Hostia może być użyta jako rekwizyt w czasie Halloween i tu refleksja – najpierw rozpętuje się idiotyczną histerię z jakiegoś, niezbyt mądrego obyczaju, a potem mamy to co mamy. Słusznie zauważa ks. A. Draguła, że prawdziwym opętaniem nie są jakieś amulety, czy wydrążona dynia, ale nienawiść. I niech nikt nie wciska mi głupoty, że nie wiem czym dla katolika jest konsekrowana Hostia, ale czy nam się to podoba czy nie (niektórym zdecydowanie się to nie podoba) czasy rozpalania stosów dla heretyków dawno minęły i nie ma co robić rekonstrukcji tamtych wydarzeń.
Profanacja Hostii, czy choćby jej lekceważenie, jest dla katolika czymś co boli, co wzbudza sprzeciw, a nawet gniew. Nie potępiam tych księży, raczej sądzę, tak jak rzecznik kurii, że ta sytuacja ich przerosła. Ale chcę jeszcze pod namysł i refleksję poddać sprawę, która bezpośrednio łączy się z wydarzeniem w Bełchatowie.
Proponuję uważną lekturę tych fragmentów Ewangelii, gdzie jest mowa o tym jak znieważano Jezusa w czasie Jego ziemskiej wędrówki, ze szczególnym uwzględnieniem Jego na to reakcji.
Przecież On był bez przerwy wyśmiewany, obrażany, a na końcu pohańbiony i niesprawiedliwie skazany na okrutną śmierć. Od zarzutów, że coś jest nie tak z Jego głową, aż po porównywanie Go do Belzebuba. Miłośnicy mięsa wieprzowego proszą, aby opuścił ich krainę, jakaś wioska nie chce udzielić Mu gościny (gorliwcy chcą ją spalić, ale On zakazuje), faryzeusze zarzucają Mu wszelkie możliwe grzechy. Sługę arcykapłana, który uderzył Go w twarz, mógł tak potraktować, że nakryłby się nogami. A On? Tłumaczył, uzdrawiał, kazał kochać nieprzyjaciół, owszem pouczał i krytykował, ale nie przypominam sobie, aby komuś dał w zęby i wołał na pomoc Rzymian. Można było tym ostatnim dać jakąś „wziątkę”, jakiś mały cud uczynić np. wodę zamienić w wino, i już by Żydzi odczepili od Niego.
Ja wiem, że niektórym śnią się po nocach te hufce anielskie, które Jezus mógłby wezwać na pomoc, aby zrobiły porządek z tymi, z którymi było Mu nie po drodze, ale to nie ta bajka i nie ta Nowina.
Pewien generał na łożu śmierci na sugestię spowiednika, aby przebaczył swoim wrogom, odpowiada kapłanowi, że ich nie ma. Ależ ekscelencjo – mówi ksiądz – każdy ma jakiś wrogów. – Nie mam wrogów – ostatnim wysiłkiem dyszy generał, wszystkich których miałem kazałem rozstrzelać. Czy my jesteśmy uczniami Jezusa czy kadetami ze szkoły generała?
Na jezuickim obozie duszpasterstwa akademickiego, przy ognisku śpiewaliśmy, że każdy spotkany łazik, to nasz brat. Czy współczesna wersja ma brzmieć, że każdy spotkany łazik, to mój wróg do którego trzeba wzywać władzę państwową?
Ludzie puknijcie się w głowę, jak echo nie poniesie to jest nadzieja, której sobie ( bo nie jestem impregnowany na głupie myśli) i innym szczerze życzę.