Pytanie i wiara

 

 

W szóstym miesiącu posłał Bóg anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida ; a Dziewicy było na imię Maryja […] Na to Maryja rzekła do anioła:” Jakże to się stanie, skoro nie znam pożycia z mężem?” […] Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”   (Łk 1, 26-38)

 

„Jakże to się stanie” – to jest także nasze pytanie, pytanie nieraz „wyrywane” z serca, jedno z najtrudniejszych jakie wypowiadamy w naszym dialogu z Bogiem. „Jakże to się stanie”, skoro po ludzku rzecz biorąc, po prostu nie może się stać. Zawodzi wyobraźnia, zawodzi nadzieja. Zostaje ból i samotność wobec cierpienia, ale to jest ważne pytanie, dla Maryi też. A skoro tak to pyta, bo racjonalność i rozum nic nie podpowiada.

I otrzymuje, a razem z Nią my wszyscy najprostszą odpowiedź – dla Boga nie ma nic niemożliwego. Wiemy, że prawdziwość tego stwierdzenia jest niemożliwa do podważenia, a jednak wątpimy. Maryja otrzymała niemal „katechizmową” odpowiedź, a Jej stwierdzenie jest najdoskonalszym wyznaniem wiary w Jedynego – „Oto Ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa”. Te słowa Maryi są kluczem także do naszej wiary do naszej nadziei i sposobem na przezwyciężenie naszych lęków.

Jest jeszcze jedno pytanie będące nieraz początkiem utraty wiary, bo skoro dla Niego nie ma nic niemożliwego, to dlaczego… . Mogę tylko przypuszczać, że gdyby nie było owego „dla Boga nie ma nic niemożliwego”, to naszego życia, naszego świata i wszystkiego co w nim kochamy, mogłoby nie być. W pięknej modlitwie do Ducha Świętego śpiewamy:” Bez Twojego tchnienia cóż jest wśród stworzenia? Jeno cierń i nędze.

 

Pamiętam z mojego dzieciństwa owe majowe spotkania przy stojących w niemal każdej wsi kapliczkach. Przeważały kobiety, starsze w łowickich zapaskach i chustach, młodsze nieco odświętnie ubrane, chociaż dopiero co odeszły od gospodarskich obrządków. Niby miały książeczki do nabożeństwa, ale tak naprawdę śpiewały litanię z pamięci. Gdy na sekundę przestawały, by zaczerpnąć powietrza z pobliskich wiosek po rosie niosły się głosy innych śpiewających. Na koniec zawsze „Chwalcie łąki umajone…” i „Ave Maryja”. Nie sposób tego zapomnieć.

Kiedy zbliżała się burza w centralnym miejscu chałupy stawiano gromnicę z wizerunkiem Matki Bożej i nieodmiennie odmawiano „Pod Twoją obronę…” Kiedy ktoś ze wsi odchodził na zawsze, to w jego domu przy otwartej trumnie sąsiedzi całą noc śpiewali pobożne pieśni, także przy zapalonej gromnicy,  którą wcześniej wkładano w rękę umierającego, gdy był już krok od wieczności.

Różnie wyglądała ta ludowa pobożność, dziś po latach mam bardziej pełny jej obraz, ale wiem, że ci którzy stali pod kapliczkami, którzy śpiewali prosząc Maryję o wspomożenie, uzdrowienie i pocieszenie, oni wierzyli. Wierzyli, że zanoszą swoją modlitwę nie tylko do Bożej Rodzicielki, wierzyli, że zanoszą ją także do swojej Matki.

Czy potrafię tak jak oni? – Nie wiem.