Patrzę na zdjęcie zamieszczone w jednym z numerów „Tygodnika Powszechnego”, przedstawiające matkę z przytulonym do niej niemowlakiem. Przedziwne jest piękno tej młodej kobiety, jakby piękno tego dziecka promieniowało na nią i rozpalało jej urodę. Tajemnicze i niezgłębione połączenie erosa i macierzyństwa.
Popkultura razem ze zwariowaną ponowoczesnością wmówiła wielu młodym mężczyznom i kobietom, że te dwa wymiary kobiecego ciała jakimi są erotyka i macierzyństwo, są rozdzielne, wręcz przeciwstawne. A przecież ta kobieta, jej niesamowite piękno powodujące, że chyba każdy mężczyzna chciałby ją mieć w swoich ramionach, jest nierozerwalnie złączone z macierzyństwem. Kiedyś mówiono, że kobieta rozkwita właśnie po urodzeniu dziecka.
Wulgarny erotyzm w kulturze konsumpcji, konsumpcji także ciała kobiety, sprawia, że zamiast trójwymiarowego, przestrzennego obrazu kobiety – żony i kobiety – matki, otrzymujemy odpustowy, kiczowaty oleodruk. Gdy jego kolory z lekka wyblakną, usuwamy go i szukamy następnego.
Rezygnujemy przede wszystkim my mężczyźni z cudu oszałamiającego piękna głębi kobiecości. Wyrządzamy kobietom i sobie też, straszną krzywdę.