„Następnie wyprowadzili Go, aby Go ukrzyżować. I przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa, który wracając z pola właśnie przechodził, żeby niósł krzyż Jego” (Mk 15, 20 – 21)
Wracałeś Szymonie po dniu ciężkiej pracy do domu. Myślałeś jak przyjemnie będzie usiąść w swojej lepiance, bo bogaczem chyba nie byłeś, i podnieść do ust kubek rozcieńczonego wodą wina. Dzieci przestaną na moment hałasować, by nie przeszkadzać zmęczonemu pracą ojcu. Tak miało być.
A potem twoja żona Rebeka, jakież to piękne imię, położy przed tobą misę z gotowaną soczewicą, polaną oliwą z czosnkiem. Będziesz powoli posilał się, co chwila odwracając głowę, by zobaczyć bawiące się dzieci i swoją Rebekę. A potem usiądziesz przed swoją chatą i będziesz patrzył na zachodzące słońce. Będziesz radował się spokojem i odpoczynkiem. Ktoś mógłby powiedzieć, że twoje życie jest monotonne, ale ty się nim cieszysz. Potem pójdziecie spać, dzieci, zmęczone całodzienną zabawą natychmiast usną, a ty przytulisz swoją Rebekę i będziecie cieszyli się ciszą nocy.
A jutro? Jutro tak jak dziś wstaniesz rankiem i pójdziesz w trudzie i znoju pracować abyś ty, twoje dzieci i twoja Rebeka, miały co jeść i w co się przyodziać, by na stole szabasowym nie brakło dzbana z winem i świątecznych potraw. Tak mogło być.
I kiedy o tym wszystkim myślałeś nagle zobaczyłeś Jego, pewnie Go nie znałeś. Widok był straszny. Skazaniec co chwila padający pod ciężarem belki krzyża, twarz zakrwawiona, jakiś żołdak wykrzykujący pod Jego adresem obelgi, by szedł do przodu. Wokół tłum gapiów.
Musiał któryś z żołnierzy cię zobaczyć, wyglądałeś na silnego, przyzwyczajonego do ciężkiej pracy, człowieka, żołnierz wiedział, że On nie da rady donieść krzyża na miejsce kaźni i przymusił ciebie byś Mu pomógł. Mogłeś się nie zgodzić, no pewnie, ale wiedziałeś co to okazać nieposłuszeństwo zniecierpliwionemu żołnierzowi. Zacisnąłeś zęby, włożyłeś krzyż na swoje ramiona i poszedłeś z Nim. Kiedy już dotarliście na miejsce, szybko pozbyłeś się ciężaru i pośpiesznie wróciłeś do domu.
Nic nie powiedziałeś, to nie była sprawa o której chciałoby się mówić. Na pewno jednak nie zapomniałeś, co cię spotkało. Może gdy już nieco ochłonąłeś, po wydarzeniach tego dnia, starałeś się czegoś dowiedzieć o Jezusie (imię Jego pewnie już poznałeś), może nawet doszły do ciebie wieści o Jego zmartwychwstaniu. Nieraz kiedy przymknąłeś oczy, odtwarzał się w twojej wyobraźni ten upiorny orszak i ty niosący krzyż skazańca. Może kiedyś opowiedziałeś o tym swoim dorastającym synom? Niestety nic więcej o tobie nie wiemy, nie znamy twoich dalszych losów, ale jedno jest pewne – twoje imię zostało zapisane po wsze czasy w Księdze Życia. I nieważne, że zostałeś przymuszony przez rzymskiego żołdaka, pomogłeś Jezusowi i to już na zawsze będzie związane z twoim imieniem.
Boimy się krzyża, wzdragamy się przed jego niesieniem, oburzamy się gdy słyszymy, że mamy go wziąć na swoje ramiona. Jesteśmy wolni, nie chcemy być przymuszani. No to jak? Pójdziemy Mu pomóc naśladując Szymona, czy odwrócimy wzrok stwierdziwszy, że nie moja to sprawa?