Rok liturgiczny i handlowy

                                             

 

            Oficjalnie rok liturgiczny w Kościele katolickim zaczyna się wraz z pierwszą niedzielą adwentu, ale to wersja oficjalna dla mało zorientowanych. Faktycznie zaczyna się w połowie października, a nawet wcześniej i nie trwa wcale rok jakby sugerowała nazwa, ale około pół roku. Ale do rzeczy!

W październiku w galeriach handlowych następuje przemiana, zaryzykowałbym twierdzenie, duchowa. Miejsce rozbuchanej konsumpcji zajmuje zaduma nad wiecznością i przemijaniem. Wiecznie zabieganemu klientowi trzeba to przybliżyć i uwrażliwić go duchowo.  Że to trochę kosztuje? No trudno żeby pochylenie się nad wiecznością było za darmo, w końcu dotyczy to naszych zmarłych bliskich. Nasza wiara w życie pozagrobowe też się umocni. Galanteria grobowo – cmentarna mieni się wszelkimi odcieniami lampek i kwiatów. Baloniki z symbolami wieczności na gustownych kolorowych sznureczkach przypominają nam w metafizycznym skrócie, że my też kiedyś uniesiemy się w górę, a hamburgery i kebaby, to już przed cmentarzami, że nie samym chlebem żyje człowiek.

Kiedy tylko wypalą się ostatnie lampki na grobach, zaczynają się ogólnonarodowe przygotowania do najważniejszego święta w roku handlowym, wróć, oczywiście chodziło mi o rok kościelny. Adwent znaczy czekać, oczekiwać, ale zgodnie z najnowszą wykładnią teologiczną ma to być radosne oczekiwanie. Nie można tej radości klientów lekceważyć, empatia wobec nich to podstawowe przesłanie handlowców. Każde inne zachowanie byłoby sprzeczne z wartościami chrześcijańskimi. Niczym lokomotywa z wiersza Tuwima powoli rusza szał, znowu pomyłka, rusza radość ze świątecznych zakupów. Patronuje im ludzik w zabawnej czapce, przez niektórych nazywany św. Mikołajem. Oczekiwaniu na święta powinno towarzyszyć skupienie i zaduma. To oczywiste,  każdy wie, że trzeba się skupić nad tym co się kupuje i zadumać się nad stanem swojego konta bankowego. Do ludzika wkrótce dołączą urodziwe anielice sprzedające ważny religijny atrybut świąt Bożego Narodzenia – opłatek. Karpie już grzeją grzbiety w blokach startowych na wigilijny stół, kolędy o biednym urodzonym w szopie Dzieciątku koją nasze serca i napełniają je chęcią jeszcze większych zakupów. Jeszcze choinka, jemioła i sianko (biedny Jezusek na nim spał!) Po drodze wódeczka na firmowej wigilii i już można śpiewać, że wśród nocnej ciszy… A potem stół i żarcie, sorry człowiek taki niewychowany, konsumpcja darów Bożych oczywiście. Wolne miejsce przy stole i krótka ale szczera modlitwa, żeby nie chciał z niego skorzystać jakiś menel.

Czas między Bożym Narodzeniem a Wielkanocą, trzeba to sobie szczerze powiedzieć, jest niestety religijnie słaby, jakieś gromnice, zwiastowania, ale to dla najbardziej wtajemniczonych. Na szczęście jest wyjątek! Mamy w końcu świętych obcowanie. Taki święty Walenty patrzy na niedolę kupców i zakochanych, i z żalu nad nimi postanawia na chwilę zająć się „love”. Są prezenty, są wydatki, PKB rośnie i jak tu nie czcić świętych?

Nawet nie zauważyliśmy jak wielkimi krokami zbliża się Wielkanoc, kury na dopalaczach niosą jajka na trzy zmiany, kogut nie ma siły piać o poranku, ale prawda smutna jest taka, że nie ten nastrój i nie ta ochota. Pewnie, będą jajeczka, biała kiełbaska, babki, mazurki i schłodzona, wszak post szczęśliwie za nami, wódeczka do wielkanocnego śniadanka. Wcześniej trzeba oczywiście wszystko, no może z wyjątkiem wódeczki, poświęcić, przy okazji zobaczymy czy coś się zmieniło w naszym kościele parafialnym od poprzedniego roku.

A potem? No cóż „święta, święta i po świętach”. Trzeba czekać, ale i to może mieć wymiar religijny, wszak czekamy na wieczność (patrz początek artykułu).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.