Zapewne wielu z nas spotkało się przy okazji różnych debat ze stwierdzeniem, że wprawdzie jakieś rozwiązanie jest może i słuszne, ale nie da się go wprowadzić w życie, bo możliwe są różne nadużycia przy jego stosowaniu. Inaczej mówiąc, może w twoim przypadku czy też innych konkretnych ludzi to rozwiązanie jest dobre i sprawiedliwe, ale mogą się znaleźć tacy, którzy wykorzystają to do niecnych celów. Z pewnością jest to argument wart rozważenia. Jeżeli mamy pewność tych złych konsekwencji i brak jakichkolwiek możliwości by im zapobiec, to rzeczywiście konieczna jest duża rozwaga i mądrość. Ale to są niezwykle rzadkie sytuacje, a może nie ma ich wcale.
To, że konkretna sprawa jest trudna do rozwiązania, nie znaczy, że można ją sobie „odpuścić”. Jedno jest pewne, że takie trudne sprawy, także trudne od strony moralnej, generują kłopoty i burzą tak lubiany przez wielu z nas „święty spokój”. Naturalnym odruchem, wielu nawet bardzo przyzwoitych ludzi, jest unikanie kłopotów. Najlepiej jest pożyczać tym o których wiemy, że nam pożyczkę oddadzą, zapraszać na ucztę tych, którzy i nas zaproszą i kochać tych, którzy nas kochają. Tu nie ma kłopotu, jest przyjemność i wygoda, bieda w tym, że to ma nie wiele wspólnego z chrześcijaństwem i Jezus wyraźnie o tym mówi.
Czytam różne wypowiedzi bardzo mądrych ludzi na temat adhortacji kochanego Franciszka „Amoris Laetitia” i jednym z najczęściej powtarzających się argumentów przeciw jej stosowaniu ( w punkcie dotyczącym Komunii św. dla osób żyjących w związkach nieregularnych) jest następująca obawa. Otóż nawet wtedy gdy jej działanie ograniczymy do bardzo przemyślanych przypadków, a o to właśnie apeluje Franciszek, to i tak istnieje niebezpieczeństwo nadużyć, czy „rozwodnienia” doktryny małżeńskiej, a efekcie niemal zrównania sakramentalnego małżeństwa ze związkiem nieregularnym. Dlatego jeszcze raz trzeba powtórzyć stwierdzenie Franciszka, że taka decyzja o dopuszczeniu do sakramentu Komunii św. musi być poprzedzona bardzo wnikliwą oceną sytuacji w jakiej znaleźli się ludzie w powtórnym związku małżeńskim. Osąd musi być zawsze poprzedzony długim i rozważnym dochodzeniem do prawdy, tak przez spowiednika jak i penitenta, żadnego „automatu”.
Przypomina to sytuację człowieka oskarżonego o kradzież. Wchodzi on do sądu jako oskarżony, a po wnikliwym procesie sądowym bywa, że zostaje uniewinniony czy usprawiedliwiony. Sąd bada nie tylko to czy złamał prawo, ale jaka była jego osobista wina. W przeciwnym wypadku wystarczyłby komputer z odpowiednim oprogramowaniem prawniczym.
Na tym polega wielkość i wartość tej adhortacji, że każe ona pochylić się nad każdym człowiekiem w jego indywidualnym losie, nad jego osobistą historią, kondycją duchową i moralną. To jest szlachetna próba zwrócenia się do człowieka cierpiącego po jego imieniu. Bóg zawsze zwraca się do nas po imieniu, także wtedy gdy zgrzeszyliśmy: Adamie gdzie jesteś?