Kolejny już raz zastanawiam się nad tą przypowieścią zwaną przypowieścią o synu marnotrawnym, choć właściwie jest to przypowieść o nieprawdopodobnym miłosierdziu Bożym. I choć to dziwne, historia ta nie wszystkim się podoba. Może inaczej, ona by im się bardzo podobała, gdyby to oni byli owym synem marnotrawnym, ale oni nigdy takim draniem nie będą. A skoro tak, to zostaje im rola starszego syna, który im się podoba, więc nie może się im podobać młodszy syn. Trochę to zawiłe, ale mam nadzieję, że da się zrozumieć.
Młodszy syn to bezczelny bęcwał, o twarzy nie skażonej myśleniem, gdy opuszczał dom ojca. Żyć rozrzutnie to żadna sztuka, do tego nie jest potrzebny żaden dyplom, wystarczą pełne kieszenie i głupkowaty uśmiech znudzonego panicza. Zastanowił się nad tym co zrobił, gdy zabrakło paszarni. Zastanowił się? Bez przesady. Jakoś nic nie wiemy o jego rozmyślaniach nad tym co uczynił ojcu, ile cierpienia mu przysporzył, jak boleśnie go zawiódł, jak roztrwonił jego dary. No dobra, przyznał się do grzechu i raźnie pomaszerował do domu ojca, gdzie jak dobrze pamiętał, nikomu nie brakowało chleba. No po prostu fantastyczna pamięć. Kolejne ważkie odkrycie – jest mniej wart niż wieprze, które z zapałem godnym potomka Abrahama pasł, marząc by najeść się do syta strąkami którymi je karmiono. Niestety marzenia nie zawsze się spełniają, no to jak wyżej, trzeba podreptać do ojca. Miał dużo czasu, by nauczyć się ładnej recytacji tego, co chciał powiedzieć ojcu.
O kim to ja piszę? O synu, ksywa – marnotrawny? Eee, nie, czy ja jestem archeologiem? Było, minęło. Ja piszę o nas, o sobie też, żeby nie było wątpliwości.
Tak my chrześcijanie otrzymaliśmy dar, łaskę wylaną przez Ducha Świętego, potem kolejne łaski, a potem bywa, że… odjeżdżamy w dalekie strony. Trzeba przecież ucieszyć się tym życiem, zakosztować tego co nie wolno, życie ma się przecież jedno, no to wino, kobiety, śpiew, viagra i jest fajnie. Dla jednych te dalekie strony są za miedzą, dla innych dalej, ale kiedy sklepienie wali się na głupi łeb, to po „zastanowieniu” dochodzimy do wniosku, że w domu Ojca nikomu chleba nie brakowało.
Tak na marginesie – fascynujący jest nagły wzrost pobożności w okresach egzaminów maturalnych i sesji egzaminacyjnej. Choroba bliskich czy własna, także utrata pracy, powodują nagłą nieprzewidzianą żadnymi statystykami, eksplozję pobożności. Ale z drugiej strony, do kogóż mamy pójść w biedzie jak nie do Ojca?
Ale wróćmy jeszcze do Ewangelii. Ojciec wypatruje, czeka – to nie jest zwyczajne zachowanie, ale to dopiero początek. Dostrzega syna czyli każdego z nas, gdy jesteśmy jeszcze daleko, to „daleko” jest cudem miłości Ojca. I strach autentyczny pomyśleć tylko, co by było gdyby tego ciągle trwającego cudu Bożej miłości nie było. I teraz moment kulminacyjny – ojciec się doczekał, niech ta łajza przyjdzie i przeprosi, ojciec okaże się wielkoduszny, przebaczy mu i będzie „pozamiatane”, u ludzi tak się zdarza i wtedy są niesłychanie dumni ze swojej pokory i miłosierdzia – zachowałem się jak prawdziwy chrześcijanin, ciepełko miłe w sercu, przebaczyłem draniowi, niech wie jaki jestem wspaniały, mogłem nie przebaczyć, ale przebaczyłem. Promotor mojej beatyfikacji na pewno to odnotuje. No i niespodzianka, ojciec nie czeka na przeprosiny, stary człowiek biegnie, poły jego szat rozwiane, rzuca się temu synowi swojemu, jak to wypomni mu później starszy syn, na szyję. Co się stało? Zobaczył jakiś przybyszów ubranych na biało jak Abraham pod dębami w Mamre? Niee, on zobaczył bęcwała i niewdzięcznika, który roztrwonił jego dary, który za nic miał jego ojca cierpienie i tęsknotę. Ojciec jeszcze nawet nie wie, co on mądrego powie, ale biegnie i rzuca się na szyję. Syn owszem kaja się, ale ojciec jakby tego nie zauważał, nie komentuje i nie poucza. Słudzy przynoszą pierścień, znak, że dalej jest jego synem, suknię i sandały, dość się nacierpiało dziecko chodząc boso i w łachmanach, ale kompletnym już skandalem jest wyprawienie uczty, owszem mógł mu ojciec dać tego upragnionego chleba, ale tuczone cielę? To jest zwyczajne marnowanie autorytetu, a potem dziwią się ludzie, że ten, no jak tam mu, ten Bergolio ciągle o tym miłosierdziu, słuchać już tego nie można, cóż nie daleko pada jabłko od jabłoni a jaki pan, taki kram.
No tak, ale jest i bohater drugiego planu, czyli starszy syn, oburza się na ojca, ma do niego żal i pretensje, trzeźwo ocenia swojego brata i zupełnie nie rozumie dlaczego ojciec się cieszy. Nie on jeden, ci najęci rano do winnicy gospodarza, też kiepsko kumali, gdy dostali tyle samo co ci, którzy przyszli wieczorem. Leniuchy paskudne pracowały tylko godzinę, a zarobili tyle samo.
Bądźmy szczerzy, nikomu nie musimy się zwierzać, ale ten starszy syn niegłupio mówił, właściwie to „wyjął” nam te słowa z ust. No koniec, końcem zakończenie jest w miarę pozytywne, może starszy syn coś pojmie, a my razem z nim.
No tak gadu, gadu, ale to dalej o nas. To my przychodzimy do Ojca i z niezbyt mądrą miną mówimy – Panie ja nie chciałem, ale tak głupio wyszło, zgrzeszyłem, jestem głodny i w łachmanach, ale do kogo mam pójść jak nie do Ciebie. A On ciągle niepoprawny wybiega i rzuca się nam na szyję.
Tak już na zakończenie, to ta przypowieść jest świetnym materiałem na wielką produkcję, taką jak w Hollywood. O ile pamiętam, nawet miały takie być u nas, ale brakło patriotycznych reżyserów, niestety wiadomo jakim siłom się wysługują, może brakło też pieniędzy, ale mam pewną propozycję. Reżyserem nie jestem, ale scenariusz filmu, to może bym spróbował sił. Co do kwestii finansowych też mam pomysł. Znam ze słyszenia pewnego biznesmena, pełniącego zaszczytną funkcję dyrektora, który potrafi, na szlachetny cel oczywiście, wyciągnąć od emerytów ostatnią złotówkę, więc kasa będzie, mój scenariusz jest całkowicie bezinteresowny, ale z góry wtulam się w dyrektorskie ramiona. No to moje propozycje dostosowane do współczesności.
Młodszy syn jest LGBT, pseudonim „Tęczowa Zaraza”. Wyjechał wiadomo po co, ale teraz po powrocie zmienia orientację i zaleca się z powodzeniem do sąsiadki. Starszy syn, oczywiście normalny, kiedy nie uprawia roli, naśladuje żołnierzy wyklętych. Właśnie wraca z ćwiczeń obrony terytorialnej i widzi ucztę zaręczynową z sąsiadką. Ta dzielna kobieta ma wszystkie warunki potrzebne, by rodzić i karmić następców rycerzy spod Grunwaldu. Wspierana jest przez pewnego europosła, który walczył o wyborców zakuty w zbroję i jest niekwestionowanym rycerskim autorytetem. Problem jest tylko taki czy rycerskiego konia nie zamieni na wózek golfowy. Kiedyś mu się to zdarzyło i trochę euro trzeba było wysupłać, ale na Ojczyźnie się nie oszczędza. No więc potem jest ślub i wesele. Starszy syn, który uważa, że miłosierdzie jest głupie, a najważniejsze jest prawo i sprawiedliwość, dalej jest zagniewany. Na szczęście król owej krainy obiecał mu dopłaty do każdego cielaka. Mieszkanie wprawdzie ma, ale jak mu coś skapnie z tego miliona wybudowanych, to protestował nie będzie. Ojciec staruszek dostanie dwa razy w roku dodatek, to sobie uskłada na wycieczkę do Jerozolimy, no chyba, że zachoruje to wtedy dostanie za darmo korę wierzby (salicylany). Młodszy syn przechodzi terapię naprawiającą i pała do żony taką miłością, „że co rok, to prorok”. Potomkowie młodszego syna dzielnie tłuką zboczeńców spod znaku tęczowej zarazy. O tym, że ich pra, pra, pradziadek, był… gejem nikt nie odważa się mówić. Był, ale przeszedł dobrą zmianę i teraz jest nasz.
Boże jedyny, co za bzdury.
A dla mnie spoko. Całkiem fajna rozkmina, szczególnie części „syn marnotrawny wczoraj”.
Chyba się panu Rafałowi coś pomieszało i poplątało z tą piękną przypowieścią, gdzieś się zagubiły słowa: żal za grzechy, skrucha , nawrócenie.
Ta przypowieść „obrosła” tysiącami komentarzy, różnych komentarzy. Ten jest moim autorskim i rzecz jasna nie ma on pretensji teologicznych. Każdy może w tej przypowieści odkryć coś osobistego. Mnie uderza w niej niewspółmierność, tego o czym Pani słusznie napisała, czyli właśnie owego żalu,skruchy i nawrócenia młodszego syna, do miłosierdzia Ojca. Nie neguję tego żalu i skruchy, ale bądźmy szczerzy, ta przemiana duchowa początek miała z dość prozaicznej przyczyny. My też ” po zastanowieniu” w chwilach kiedy ogarnia nas smutek, cierpienie czy lęk, idziemy do Ojca i słusznie, do kogo mamy pójść? Nasuwa mi się, nie wiem czy słuszna, analogia. Oto Tomasz apostoł uwierzył kiedy zobaczył Jezusa, Ten oczywiście nie odrzuca go, ale… błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli. Syn marnotrawny jest w moim przekonaniu, obrazem nas samych, którzy jakże często się nawracamy wtedy gdy bieda, taka czy inna, puka do naszych drzwi, ale On czeka na nas nieustannie i wybiega gdy jesteśmy jeszcze daleko. Dziękuję za merytoryczny komentarz.
Uderza mnie brak logiki oraz spójności w Pana rozumowaniu. W powyższym tekście uwypukla Pan „niewspółmierność,(…) owego żalu,skruchy i nawrócenia młodszego syna, do miłosierdzia Ojca”
a w swoich innych tekstach promuje Pan filozofię „miłosierdzia bezwarunkowego” które nota bene jest również na kluczowym miejscu w nauczaniu Franciszka.
Natomiast co do uwagi na temat merytorycznego komentarza, to przykro mi ale trudno nie zgodzić się z SARĄ CONNOR, trochę prawdziwej treści z Pana strony pojawia się dopiero w odniesieniu do komentarza ASI. Właściwy tekst jest na bardzo niskim poziomie. Pierwsza część jeszcze jako tako, ale potem to kompletny odjazd…
Wuj Sam ma rację. Ale i dla pana Rafała z jego własnych słów wynikło dużo nadziei. Napisał bowiem:
„My też ” po zastanowieniu” w chwilach kiedy ogarnia nas smutek, cierpienie czy lęk, idziemy do Ojca i słusznie, do kogo mamy pójść?”
Zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości było bez wątpienia dla pana Rafała taką „piękną katastrofą” – na pewno ogarnął go smutek, cierpienie i lęk.
Nie ma tego złego…, finalnie prawidłowo obiera azymut – na Ojca.
Pozdrawiam.
Piotr
Wydaje mi się, że dobrze by Panu zrobiło odpolitycznienie spojrzenia na Ewangelię…. ci, na których Pan pomstuje między wierszami naprawdę mają dobre intencje, trzeba po prostu zrozumieć. Zrozumieć, co nie znaczy, że we wszystkim podzielać. A że czasami zachowują się jak starszy brat z przypowieści…. well, my wszyscy mamy takie tendencje.
Jeśli chodzi o mnie, też zdarza mi się zdenerwować na tych bardziej ortodoksyjnych ode mnie. Ale potem uświadamiam sobie, że oni często żyją bliżej Ewangelii, co widać chociażby po liczbie powołań. Nie zawsze tzw. „otwartość” popłaca w duchowości. Czasami dobrze robi powściągliwość, w tym powściągliwość języka.