Co robi zły lekarz gdy przychodzi do niego pacjent? Zawsze przypomina mi się przy tym pytaniu dowcip rysunkowy A. Mleczki. Za biurkiem siedzi lekarz, po drugiej stronie jakaś totalnie zabiedzona osoba, skóra i kości, na łysej głowie sterczy kilka włosków. – To co – mówi on – radzi pan doktor, że najlepiej kamień do szyi?
Ale już tak na poważnie. Zły lekarz jest…zły, że przychodzi do niego pacjent. Zły lekarz nie słucha tego, co mówi chory, bo on wie lepiej, co pacjentowi dolega, a po za tym więcej szacunku do lekarza. Coś tam oczywiście przepisze, choć znałem lekarza, który po obejrzeniu zdjęcia rentgenowskiego bolącego stawu kolanowego obwieścił:” święty boże, nie pomoże” i tym optymistycznym stwierdzeniem zakończył terapię. To nie jest satyra na złych lekarzy, choć to wszystko przetestowałem na swojej osobie.
Co robi dobry lekarz? Dobry lekarz przede wszystkim słucha, co mówi pacjent: co go boli, gdzie pojawiają się trudności, z czym ma kłopoty, co w jego organizmie, jak to się kiedyś mówiło, szwankuje. Jeżeli jego wiedza jest zbyt mała, a przypadek skomplikowany, to radzi się innych lekarzy i szuka odpowiedzi na postawione pytania. Znałem lekarzy, którzy mówili mi, że nie mogli usnąć w nocy, dopóki nie znaleźli jakiegoś rozwiązania.
Pisząc to co powyżej, nie zamierzam reformować polskiej służby zdrowia, ale ten schemat przychodzi mi do głowy, gdy myślę o Kościele w Polsce. Niewątpliwie jest chory, czy jak kto woli, przechodzi kryzys. Oczywiście już widzę oburzonych, którzy uważają, że on wręcz rozkwita. I tu scena z książki K. Borchardta „Znaczy Kapitan”. Główny bohater tej książki schodząc, czy raczej będąc znoszony z okrętu informuje towarzyszącego mu oficera:” Znaczy się wie pan, mam zapalenie płuc, nerek, wysoką temperaturę, ale po za tym jestem zupełnie zdrowy” (cytat z pamięci).
Koszmarna rana pedofilii w Kościele nie zabliźnia się, czasem pokrywa się tylko błoną podłości (patrz kasacja Chrystusowców skierowana do Sądu Najwyższego). Generalnie pośpiechu w wyjaśnianiu tragedii, których sprawcami byli księża i kryjący ich biskupi, nie ma. Ten jak wiadomo jest wskazany tylko przy łapaniu pcheł. W Warszawie ponad połowa uczniów szkół średnich zrezygnowała z lekcji religii. Spoko, napiszemy do nich parę listów duszpasterskich i dzieweczki, chłopczyki, rano i wieczorem zaczną modlić się do „Bozi”, bo paciorek jest najważniejszy. Jak już jakimś cudem uklękną w konfesjonale, to usłyszą nieśmiertelne – ile razy to zrobiłeś/zrobiłaś i do zobaczenia za lat…
LGBT już równoznaczne z nazizmem i stalinizmem, został jeszcze Pol Pot, Mao i ktoś z rodziny Kimów. Orkiestra gra wszak do końca, wiadomo jakiego końca. W seminariach duchownych – posucha. Program nauczania zdaje się z początku planu sześcioletniego po wojnie. Rozmowy o reformie seminariów trwają. A jak kapłanów będzie za mało? To się sprowadzi „murzynków”. Wprawdzie pewien Dyrektor przemawiając do pielgrzymów, zobaczywszy czarnego zakonnika, stwierdził, że on się chyba nie myje, czy jakoś tak podobnie, ale to nic. Wyszoruje się go i dobrze będzie.
Z wielu parafii, dla niepoznaki nazywanych „wspólnotami parafialnymi”, wieje nudą, tak nudą! Owszem obowiązki kapłańskie są wykonywane, trud księżowski prezentuje się okazale, tyle, że wiernych coraz mniej, chociaż nikt im do kościoła nie zabrania przychodzić. Mogą tenże kościół posprzątać, udekorować kwiatami, zadbać o plac przykościelny i w ten sposób włączyć się w życie wspólnoty parafialnej i szerzej w Kościół Powszechny (naprawdę nie kpię sobie z tego). Może jednak ci świeccy przydaliby się i do innych rzeczy?
Mała dygresja dla rozweselenia. Spotykam świeżo „upieczoną” emerytkę. – Co będzie teraz pani robiła – pytam? Panie Rafale: sen, lektury, wycieczki, spacery, kino, teatr, a wie pan, jak już nic nie będę miała do roboty, to zawsze przecież mogę pójść do kościoła. Dobry wybór! A co z tymi, którzy jeszcze nie są w wieku emerytalnym?
Kazania owszem pobożne, „wypominki” często „odklepane”, nowenny i nabożeństwa z uczestnictwem „siedemdziesiąt plus”. Zachęta do czytania prasy katolickiej, której nikt nie czyta, ale za niewykorzystane egzemplarze proboszcz zapłaci z parafialnych pieniędzy, a wydawnictwo będzie dumne z czytelnictwa i zysków. Od czasu do czasu zbiórka do puszek na szlachetny cel, który to szlachetny cel, znaczy się puszkę, większość parafian omija szerokim łukiem. Jasne nie mają pieniędzy, ci którzy umierają z głodu i chorób mają widocznie taki kaprys, albo nie chce im się pracować. Czy słyszałem homilię na temat prawdziwej jałmużny? Nie słyszałem, choć nie wykluczam, że może gdzieś takowe są. Tu oktawa z procesją, tam oktawa, chorągwie na wietrze ładnie się prezentują, sypane kwiatuszki też. Są jeszcze grupy parafialne, dobrze że są, tylko nieco się postarzały. Koncesjonowani parafianie są w radach duszpasterskich, ale ich obrady są tak tajne, że te które znam, przez kilkanaście lat nie ujawniły żadnych swoich prac i wyników.
A wierni? No wierni czyli my, tak specjalnie się nie przejmują. Życie jest ciężkie, ale nie na tyle by kogoś nie nazwać zdrajcą czy kanalią, nie podłożyć świni i nie wykopać dołka pod bliźnim, najlepiej powołując się na łączność z Kościołem. Właściwie tak bezinteresownie, ot tak z przyzwyczajenia jak śpiewała A. Krzysztoń. Ktoś leży na chodniku, widocznie się zmęczył, to leży, bezdomnych schować, a zupę dla ubogich zlikwidować, bo ci psują wizerunek miasta. Noclegownie też zlikwidować, narkomanom pozwolić aby sami się zlikwidowali, niepełnosprawni do getta, kobiety do garów i do łóżka, na taki program głosuje ponad milion wyborców, zapewne w większości ochrzczonych.
Że to złośliwe? Jasne że złośliwe i to jak jasna cholera. Co na to duchowni lekarze? Duchowni lekarze uznali, że skoro to pospólstwo nie chce ich słuchać, to zadbają przede wszystkim o swoje zdrowie. A co najbardziej szkodzi zdrowiu? Stres oczywiście! Dlatego nie należy wysłuchiwać głupich pytań i uwag, tym bardziej, że pochodzą one od wrogów Kościoła. Reformy duszpasterskie, nowe programy i nowe spojrzenie na rzeczywistość – powoli, co nagle to po diable. Młyny kościelne mielą powoli, a Kościół jest wieczny. Jacyś maruderzy nie załapią się na pociąg do wiary – trudno, ale czy kto widział, żeby pociąg jechał do podróżnych? Nie przyjdziesz – nie pojedziesz.
To jest oczywiście mój ogląd (z pewnością niepełny) rzeczywistości kościelnej w mojej Ojczyźnie. Ogląd opisywany właśnie z gniewem i irytacją. A dlaczego? Bo widzę i słyszę, że można inaczej. Wiem o duchownych i świeckich, którzy „jak głupi” uganiają się za zagubioną owcą, którzy w każdym potrzebującym człowieku widzą cierpiącego Jezusa. Rozdają chleb, uśmiech i życzliwość, nie „nawracają”, ale przygarniają, nie prawią kazań, tylko leczą, nie kroczą w majestacie urojonej wielkości i nieomylności, ale pochylają się nad poranionym przez zbójców człowiekiem. Do nich, wedle słów Jezusa należy Królestwo Boże i od nich też zależy jakimi będziemy chrześcijanami.
A zły lekarz? Zły lekarz nie jest bez szans. Zawsze może w swoim pacjencie zobaczyć, odkryć Jezusa, czego zresztą każdemu od siebie poczynając życzę. Niech tak się stanie.