Słowo kryzys w odniesieniu do sytuacji Kościoła w Polsce jest odmieniane przez wszystkie przypadki i mam w tej czynności pewien niewielki udział. Kryzys pokonany może stać się przełomem, w tym wypadku chodzi o przełom w naszym wspólnym myśleniu o Kościele i o religijności, która jest przejawem naszej wiary. Siłą rzeczy za kryzys obwinia się przede wszystkim tych, którzy z racji pełnionego stanowiska i władzy ponoszą za ten kryzys odpowiedzialność. Jak wiadomo ryba psuje się od głowy, ale tym razem nie tylko o „głowie”, ale o całej „rybie”. Impulsem do tych krótkich rozważań stało się przeczytane zdanie wypowiedziane przez świeckiego człowieka zaangażowanego w życie swojej parafii:” Czy my jeszcze naśladujemy Jezusa?”
To jest pierwotne pytanie jakie trzeba zadać sobie i innym uczestnikom wspólnoty Kościoła w Polsce. Bez szczerej odpowiedzi na to pytanie, wszelkie reformy, zmiany postulowane przez ludzi dobrych i mądrych, czy to z pośród duchowieństwa czy osób świeckich, odniosą jedynie połowiczny skutek. W każdej zwykłej firmie takie rzetelne, ozdrowieńcze działania skutecznie postawiłyby tę firmę „na nogi”. W Kościele takie działania naprawcze w postaci reform są w stanie poprawić sytuację jedynie w tym co widzialne, co uchwytne i co da się zracjonalizować. Jeszcze raz trzeba to powtórzyć z całą mocą – one są konieczne, ale one same nie przyczynią się do pomnożenia naszej wiary. Wiara rodzi się z faktu, że ja uznaję Jezusa za Boga i mojego przewodnika, który wytycza mi moją osobistą ścieżkę do spotkania z Ojcem w niebie. Banałem często powtarzanym, ale jakże koniecznym, jest fakt że choć idziemy w jednym kierunku, każda droga jest inna, skrojona na miarę każdego człowieka.
Naśladowanie Boga nie jest jakimś wymysłem ludzkim, Jezus wręcz nas do tego namawia – kto chce mnie naśladować – mówi Jezus, niech weźmie swój krzyż i idzie za Mną. I tu zaczyna się problem, jak to czynić?
Kiedyś wychodzę z kościoła razem z kolegą, ponieważ mieszkaliśmy w tej samej okolicy, proponuję spacer konkretną trasą. Na to on z błyskiem w oku – wiesz ja pójdę tą, którą przed godziną wracała moja żona, chyba nawet dodał, że pójdzie jej śladem. To było kilkadziesiąt lat temu, a ja wciąż pamiętam z jaką czułością i miłością to mówił. To jest właśnie naśladowanie, to jest kroczenie śladami tej osoby, którą kocham. Czy my tak właśnie naśladujemy Jezusa? Myślę, że o takim naśladowaniu Jezusa pisze św. Paweł w swoim hymnie o miłości. Możemy budować wspaniałe kościoły i setki innych jak najbardziej potrzebnych instytucji wewnątrz kościelnych, możemy mieć wspaniałych księży i biskupów, możemy uważać się za najbardziej chrześcijański naród w świecie i tylko przed Jezusem ukrytym w tabernakulum, będzie pustka. Tak będzie nie dlatego, że lewactwo i wszelkiego rodzaju zarazy, tylko dlatego, że przestaliśmy naśladować Jezusa.
Wśród wielu ludzi współczesnych Jezusowi, którzy szli za nim, jest człowiek, który Go naśladował, choć nie był Jego uczniem, a niewykluczone, że nawet Go nie znał. Miłosierny Samarytanin, bo nim mowa, był dla Żydów poganinem, bardzo obmierzłym poganinem. Rozmawiając z Jezusem faryzeusze nawet nie chcą wymienić jego narodowości i mówią o nim „ten”. A przecież obok poranionego i potrzebującego pomocy człowieka obojętnie przeszli kapłan i lewita – elita ówczesnej religijnej wierchuszki. Ano właśnie – przeszli.
Nie byłbym sobą gdybym nie zadumał się nad naszą teraźniejszością. Ile trzeba mieć w sobie smutku, nienawiści i zwyczajnej głupoty, by nie uznać dobra, które czynią ludzie, którym nie dana została łaska wiary, albo przeżywają tę swoją wiarę w inny sposób, a może inaczej ją rozumieją niż ów kapłan i lewita?
Słucham ze sceny gdańskiego WOŚP-u słów ludzi straszliwie, ponad ludzką miarę zranionych, po stokroć mieliby prawo nienawidzić tych, którzy doprowadzili do śmierci ich najbliższego, a oni proszą o dobro, pokój, prawdę, o wybaczenie. Proszą o zaprzestanie nienawiści. Czy te słowa dotrą do tych, dla których kwintesencją Ewangelii jest właśnie nienawiść i podłość, do tych, którzy z oddaniem służą ojcu kłamstwa, tak wczoraj jak i dziś? Czy te słowa pokoju dotrą do fałszywych proroków, którzy żmijowym jadem plują na innych?
Nie zaglądam w życiorys, nie oczekuję wyznania wiary od tych, których w ten zimowy dzień zgromadziła i zjednoczyła chęć pomocy najsłabszym. Głęboko wierzę, że to ziarno miłości i dobroci posiane przez Pana, który zna pragnienia naszych serc, przyniesie dobry i obfity plon.