„Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których ja dokonuję, owszem i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca”. (J 14, 12)
Porywać się na refleksję akurat nad tym zdaniem wypowiedzianym przez Jezusa, nie będąc nawet amatorem – teologiem, może wydawać się intelektualnym tupetem. Ale miałem dawno temu ciotkę, która umiała czytać tylko drukowane litery. Jedynymi książkami w jej domu była książka do nabożeństwa i Ewangelia. I to zdanie przytoczone na początku też było dla niej, też je czytała. Ja jestem w nieco lepszej sytuacji, bo potrafię czytać nie tylko drukowane litery, niech więc mi wolno będzie zamyślić się i nad tym ewangelicznym tekstem.
Będzie dokonywał to co Ja czynię – no nieźle! Zanim Go „przewyższymy” najpierw spróbujmy Go naśladować, czyli wziąć swój krzyż na ramiona i iść przez ziemię dobrze czyniąc. Co to znaczy „wziąć krzyż”, aż za dobrze wiemy, nie jeden raz nas uwierał, ale jeśli naśladować Jezusa, to inaczej się nie da!
Trzeba jeszcze mieć wiarę, a to oznacza, że trzeba Mu uwierzyć, trzeba uwierzyć że to co mówi, to nie pobożne bajki, ale real jak jasna cholera (no to ostatnie może nie było potrzebne). Nie wiem czy słusznie, ale te wspomniane dzieła kojarzą się nam przede wszystkim z cudami. Bieda w tym, że nam cuda często stają się równoważne z magicznymi sztuczkami iluzjonisty. Ten pstryknie palcami i już z pudła wyskakuje urocza blondyna, kamery, transmisja w pięciu programach i brawa.
A czyż nie większym cudem jest to, że miałem ochotę dać bliźniemu w łeb, a zamiast tego powiedziałem mu „dzień dobry”, nie warknąłem na żonę, a zamiast tego zaprosiłem ją na spacer. Jakoś nigdy mi nie było po drodze do konfesjonału, aż tu nagle przypomniałem sobie, że jest taki mebel w kościele. Tak fajnie mi się rozmawiało z tą sąsiadką, której mąż wyjechał do sanatorium, już prawie przyjąłem zaproszenie na kolację, ale w ostatniej chwili przypomniał mi się ten mąż, podziękowałem i odmówiłem.
A jeszcze są święci, niekoniecznie ci kanonizowani. Nie dość, że nieśli swój krzyż, to kochający rzecz jasna bliźni w trosce o ich świętość, dokładali im jeszcze ciężarów. Gdy zaczynali naśladować Jezusa, czynić dzieła jak On, pukano im palcem w czoło.
Morał – można czynić dzieła Jezusa, trzeba Go tylko naśladować.
No tak, ale jak czynić dzieła większe od tych, które On dokonał? Tu już moje „gdybanie”. Ale może tak – ziemska wędrówka Jezusa była w określonym czasie i miejscu. Przemierzał On, głosząc dobrą nowinę i uzdrawiając ludzi, tereny, które dziś nazywamy Ziemią Świętą. Ten etap Jego działalności uległ zakończeniu gdy odszedł do domu Ojca. Zostaliśmy my, którym dał wszystko co potrzeba by tę Jego Dobrą Nowinę nieść po krańce ziemi, umocnił zesłaniem na nas Ducha Św. w czynieniu tego, co pozornie niemożliwe dla człowieka. I stało się, że wieść o Jego Zmartwychwstaniu z niewielkiej przecież Galilei rozeszła się na cały świat. Może więc i faktycznie „ więcej” (mimo wszystko w cudzysłowie) uczynili Jego uczniowie niż On? A ponieważ jeszcze „nie przepalony” glob Jego miłością to jest i szansa dla nas.