Każdego roku tysiące małżeństw ulega nieodwracalnemu rozpadowi. Wszyscy ich bohaterowie ślubowali sobie miłość i wierność aż do śmierci i głęboko wierzyli w tę swoją przysięgę. Wierzyli i cieszyli się swoim szczęściem, byli pełni różnorodnych planów dotyczących swojego życia. Co się dzieje, że tak wielu z nich zrezygnowało ze wspólnej drogi?
Jest bardzo wiele mądrych analiz tego stanu rzeczy, ale wydaje się, że przyczyna jest banalna. Jest nią rezygnacja z budowy relacji z drugą osobą. O każdą dobrą relację z drugim człowiekiem trzeba dbać, troszczyć się i właśnie usilnie ją budować. To dotyczy nie tylko małżonków, ale także rodziny, przyjaciół i znajomych. Choćby były te relacje na początku ósmym cudem świata, to jeśli aktywnie nie zadbamy o nie, to wkrótce będziemy mieli nudę, rutynę i pustkę. Podobnie stanie się jeśli o kreatywność będzie dbała tylko jedna strona. Owszem w każdej wspólnocie ktoś może opaść z sił, może doświadczyć złych dni i wtedy trzeba go wziąć na swoje ramiona i nieść aż odzyska te siły. Trzeba oczywiście odróżnić to od zwyczajnego lenistwa na które nie ma usprawiedliwienia.
Kiedy jeszcze bardziej zagłębić się w przyczyny rozpadu więzi między ludźmi, to bez większego trudu można dostrzec brak wzajemnego myślenia o sobie. Zamiast zadawać sobie pytanie co mogę uczynić dla żony, męża czy przyjaciela, by sprawić im radość, zadaję pytanie co oni mogą zrobić dla mnie. I jeszcze jedno. Nie da się budować relacji z naszym bliźnim „od wielkiego dzwonu”, od święta. To musi być codzienny wysiłek i nic nad to stwierdzenie nie da się mądrzejszego wymyślić.
Jako chrześcijanie powinniśmy być szczególnie uwrażliwieni na budowanie wspólnoty z Bogiem. To On tę wspólnotę nieustannie podtrzymuje i buduje niezależnie od naszego zaangażowania. To On wybiega na spotkanie z nami, szuka gdy się zgubimy. Nie odejmiemy Mu chwały gdy pozostaniemy nieczuli na te Jego pełne miłości starania. To my staniemy daleko od Niego, to my potraktujemy Go jak obcego, a naszym Ojcem będzie tylko z nazwy.
Bywa, że z własnej nieprzymuszonej woli więź z Nim ograniczamy do mało znaczących gestów, a potem w rozżaleniu zadajemy głupie pytanie:” Gdzie On jest?” On jest tam gdzie zawsze czyli przy nas, tylko gdzie my jesteśmy? Co uczyniłem wczoraj, dziś, co uczynię jutro aby Go spotkać? A przecież nawet gdy „będziem zasypiali, niech Cię nawet sen nasz chwali”