Trochę o tolerancji, seksie i bocianach

 

No nareszcie o czymś przyjemnym, ale teraz już poważnie. Chrześcijanin wie, że jego królestwo nie jest z tego świata i ta wiedza rodzi dla niego pewne oczywiste konsekwencje. Ale, trzeba to powtórzyć, to dotyczy nas chrześcijan. Świat czyli także nasza Ojczyzna, nasze państwo, nie składa się jednak tylko z chrześcijan. Są w nim ludzie, którzy będąc naszymi bliźnimi są głęboko przekonani, że jest tylko jedno królestwo – to w którym teraz żyją. Takie mniemanie też powoduje określone konsekwencje. Nie byłoby problemu, przynajmniej teoretycznie, gdyby te społeczności mieszkały sobie na dwóch różnych wyspach czy kontynentach. My wszakże żyjemy w jednym państwie, w tych samych miastach, osiedlach i blokach. Oczywiście jest świętym prawem wszystkich zachowanie swoich poglądów i nie akceptowanie poglądów drugiej strony. Co wobec tego można zrobić, aby nie walczyć ze sobą, a mówiąc brutalnie, nie po zarzynać się?

Myślę, że pewnym minimum jest przyjęcie do wiadomości, że ktoś ma inne poglądy od moich i ma na dodatek prawo aby je artykułować. To nie oznacza, że ja mam jego poglądy polubić i uznać za słuszne. Nie! Mam przyjąć do wiadomości, że mój bliźni wykorzystując swój dar wolności, ma inną niż ja hierarchię wartości. Piękną sprawą dla nas chrześcijan byłoby podjęcie próby zrozumienia dlaczego ten mój bliźni nie podziela mojej wiary w Boga, dlaczego postępuje tak, a nie inaczej. To z pewnością nie jest łatwe, ale tylko to daje nadzieję, że mogę stać się jego drogą do Boga.

Można oczywiście inaczej. Można z wyżyn swojej nieskazitelnej wiary zakomunikować innym, że czynią źle, że powinni inaczej, to znaczy tak jak ja. Z pewnością natychmiast się nawrócą, wezmą w ręce białe lilie i zaczną śpiewać:” Hosanna na wysokościach”. I choć w sposób oczywisty wydaje się, że tak rozumiana „misyjność” jest całkowicie niedorzeczna, to ma ona gorących zwolenników w Kościele w Polsce. Promują ją i wikary w parafii i biskup na urzędzie, a gorąco ich wspierają w tym względzie dziennikarze niektórych mediów katolickich, którym ździebko pomyliły się czasy w których przyszło im żyć. Za ich namową i przykładem rzesze świeckich „misjonarzy” czynią to samo. Efekt? Nieźle obrazuje to przedwojenny dowcip żydowski:” Ryfka kupiła na targu młodego indora za całą złotówkę, za złotówkę też kupiła paszę dla niego. Utuczyła indora i sprzedała go na tym samym rynku za całe dwa złote. Na stwierdzenie, że to bez sensu odpowiedziała: „ale ruch w interesie jest”. No więc przy takim „misjonarzowaniu”, „ruch w interesie” oczywiście jest, ale wiernych nie przybywa. Spójrzmy na to z perspektywy konkretnej sprawy.

Właśnie mamy kolejną odsłonę naszej wojny domowej, właściwie to już serial. Oto Episkopat wyraził zaniepokojenie seksualizacją dzieci. Tak ja też jestem zaniepokojony seksualizacją dzieci i młodzieży, choć z innego powodu niż biskupi. Jest rzeczą oczywistą, że seks w naszym, i nie tylko w naszym kraju, jest świetnie sprzedającym się towarem. Co robi sprzedawca gdy towar mu „schodzi”? Zamawia go coraz więcej, otwiera nowe sklepy i stara się by jego oferta trafiła do jak największej grupy odbiorców. Proszę pokazać mi sprzedawcę, który z tego zrezygnuje. Dokładnie tak samo jest z seksem i to trzeba przyjąć do wiadomości. Tam gdzie to jest niezgodne z prawem trzeba interweniować, ale to margines. Większość towaru jest legalna, a ograniczenia wiekowe absolutną fikcją wobec której prawo jest bezradne. Zgadzam się, że ten interes niszczy psychikę dzieci i młodzieży, tylko co dalej. Kościół niezmiennie wyraża swoje zaniepokojenie i sprzeciw. Tak ja też jestem zaniepokojony wieloma sprawami, ostatnio także tym, że „mój” szpak, który zaczynał swoje trele na początku wiosny, milczy mimo kolejnych upływających tygodni. Wątpię jednak aby przejął on się tym moim zaniepokojeniem i z tego powodu dał głos.

Podobnie jest z zaniepokojeniem naszych duchownych. Zaniepokoili się, dali temu wyraz i wobec tego uważają, że mają czyste sumienie. No nie do końca. Od samego początku naszych przemian mądrzy ludzie zwracali uwagę na konieczność przemyślanej edukacji seksualnej dzieci (tak dzieci też!) i młodzieży. W odpowiedzi były niekończące się dyskusje, głosy oburzenia i przekonanie powszechne, że wystarczy nieco uwspółcześnić wiarę w bociany przynoszące dzieci i będzie dobrze. Wykształcimy nowych ornitologów (znam uczelnię, która za odpowiednie dotacje z  pewnością podjęłaby się tego zadania), którzy wyodrębnią specjalny gatunek bociana i po sprawie. Gdzieniegdzie, może nie dosłownie, ale w tym duchu, próbowano to robić, wzbudzając szczerą radość wśród edukowanych. Brakło przyjęcia do wiadomości, że ten świat jest taki jaki jest i młodzi ludzie będą go chłonąć każdą porą swego ciała. Na absurdalne wzory do naśladowania w postaci dzieweczek i chłopczyków z rączętami niewinnymi na kołdrze, młodzież reaguje śmiechem i dowcipami jak chociażby ten, dość stary zresztą:” Jasiu przychodzi do tatusia i pyta – tatusiu skąd wzięła się babcia? – No synku – odpowiada tatuś, bocian ją przyniósł, po chwili Jasiu zadaje pytanie tacie skąd on tata się wziął i odpowiedź jak poprzednio. Jasiu jeszcze raz przychodzi i tym razem sam oznajmia ojcu, że wobec tego on Jasiu też zapewne został przyniesiony przez bociana. Zadowolony ze swoich osiągnięć pedagogicznych ojciec  z ochotą potwierdza sugestię syna. Ten idzie do swojego pokoju, otwiera zeszyt od biologii i zapisuje:” W naszej rodzinie od trzech pokoleń obserwujemy zanik współżycia płciowego”.

Jaki z tego wszystkiego wniosek? Po pierwsze przestać narzekać na ten świat, bo nie my go stworzyliśmy, jest taki jaki jest. Mamy go przemieniać nie przez fakt, że jesteśmy nim zaniepokojeni, ale naszą pracą i wiarą. Musimy też przyjąć, że choć uważamy nasze poglądy, wynikające z naszej wiary, za słuszne i prawdziwe, to inni nie muszą tego naszego przekonania podzielać. To jest konsekwencja daru wolności i nic nam do tego. Nie my jesteśmy dystrybutorami tego daru i jak sądzę jest to ważna wskazówka duszpasterska.

Po drugie, ile trzeba mieć w sobie, no dobra nie będę mówił czego trzeba mieć w sobie, by rozgłaszać brednie o deprawatorach seksualnych, którzy będą uczyć przedszkolaków masturbacji. Przez wrodzoną delikatność nie wymienię nazwy rozgłośni i biskupa, którzy te brednie upowszechniają.

I wreszcie czy w kraju uniwersytetu katolickiego i licznych wydziałów teologicznych od niemal trzydziestu lat nie ma specjalistów, nie można zebrać grona kompetentnych ekspertów, którzy ułożą nowoczesny, uwzględniający osiągnięcia naukowe, program edukacji seksualnej dzieci i młodzieży? I niech nikt nie opowiada mi bzdur, że przez wiele lat rozmawiając z dziećmi i młodzieżą na te tematy, rozbudzałem ich seksualność. Owszem rozbudzałem ich myślenie i jak sądzę, mam nadzieję, także ich wiarę.

Czy jak sugeruje mistrz Jan z Czarnolasu, będziemy nie mądrzy po szkodzie, ale raczej głupi przed szkodą i po szkodzie? Oto jest pytanie!

8 komentarzy do “Trochę o tolerancji, seksie i bocianach”

  1. Myślę, że generalnym błędem jest „postawa misjonarska”.
    Fakt, że ktoś chodzi na mszę, a sąsiad nie chodzi, nikomu obiektywnie nie przeszkadza. Źle jest dopiero, kiedy chodzący męczy nie chodzącego, by zaczął chodzić, albo odwrotnie.
    Pozdrawiam.

  2. Pan Rafał znowu przejawia postawę będącą miksem intelektualizmu, miłosierdzia i naiwności. Panie Rafale , w tej sprawie o której Pan pisze powyżej są dwa światy. Jeden to jest , no nazwijmy to nasz świat. Nazwijmy go górnolotnie „świat chrześcijan”. Mimo wielu zasadniczych różnic jakie nas dzielą , w tym wypadku jest to jednak świat i Pana i mój. Po drugiej stronie , wydawało by się że powinien być „świat nie-chrześcijan”. No i gdyby te światy były w jakiś sposób sobie równoważne, gdyby miały równy dostęp do narzędzi oddziaływania na społeczeństwo i gdyby miały podobne motywacje to wtedy ewentualnie ta diagnoza i zalecenia o których Pan wspomina powyżej byłyby , nie tyle sensowne ( bo one są sensowne) co realne i celowe w zastosowaniu. Niestety rzeczywistość jest całkowicie odmienna. Po drugiej stronie jest nie „świat nie-chrześcijan” lecz już bez cudzysłowia: ŚWIAT WROGÓW CHRZEŚCIJAŃSTWA. Ten świat nie chce i nie potrzebuje metod o których Pan wspomina powyżej. I ma potężne wsparcie za sobą. Wsparcie finansowe, medialne, polityczne i intelektualne. Ten świat wie , że chrześcijaństwo ( a już katolicyzm w szczególności) jest przeszkodą na drodze do ustanowienie jakiegoś NOWEGO PORZĄDKU. Tak wiem, że to brzmi jak teoria spiskowa, ale nie ma żadnej teorii. Po prostu wygodniej jest mi tak to nazwać, a Pan przecież dobrze wie o co chodzi. Chrześcijaństwo, katolicyzm i rodzina są wielkimi przeszkodami dla tego świata na tej drodze. I będą walczyć z nimi wszelkimi metodami. Tzw. wychowanie seksualne dzieci i młodzieży jest jednym ze sposobów tej walki. Ten przeciwnik nie śpieszy się, wie że najtrwalsze zmiany w psychice społeczeństw zachodzą powoli. Dlatego powolutku, bez pośpiechu ale konsekwentnie poszerza granice swego działania. Przyznaję, że mam problem z konkluzją. Nie chcę udawać, że mam jakąś gotową receptę na to wyzwanie. Może jednak powinniśmy zdać sobie sprawę, że to jest wojna ideologiczna i może tak jak w czasie zwykłej wojny powinniśmy hmm…zewrzeć szeregi? I zamiast pisać o jakichś bzdurach które upowszechnia jakiś biskup ( może to były bzdury a może nie, kto to wie…) powinniśmy skupić się na zagrożeniach z zewnątrz? Tak a propos tych niby bzdur o których Pan wspomina, że niby jakaś rozgłośnia i biskup…. Panie Rafale, ani ja ani Pan nie wiemy co się dzieje w szkołach i przedszkolach w różnych krajach Europy. Pojawiają się różne plotki w mediach. Te plotki są straszne. Może to tylko plotki, daj Boże. A jeżeli nie??? A przecież zawsze powinniśmy być przygotowani na najgorsze….

    1. W wypowiedzi pana Neandertalczyka jest kwintesencja polskiego katolicyzmu. Naprawdę nie mogę uwierzyć, żeby słuchając Jezusa Chrystusa, myśleć i pisać w ten sposób. To jest totalne rozminięcie się z nauką Mistrza o braterstwie wszystkich ludzi, o zaufaniu Ojcu, który dał nam WSZYSTKO, o zwycięstwie życia i miłości nad śmiercią i grzechem. Na dodatek, oprócz słów i czynów Jezusa za życia „ziemskiego”, mamy Jego przykład walki z TYM światem – największe upokorzenie przez poniżający proces, skazanie, bicie i najplugawszą śmierć na krzyżu. Dlaczego więc nie słuchamy Jezusa Chrystusa, a nazywamy się chrześcijanami? Czy samo uwielbienie wystarczy, czy o to chodziło Jezusowi w jego życiu pośród ludzi i dla ludzi, a następnie śmierci i zmartwychwstaniu? Tak bardzo chciał być wielki, ważny i pokazać palcem całemu ŚWIATU, czy było wręcz odwrotnie i tak też nam polecił żyć, stając się tym najmniejszym i sługą wszystkich? Czy Jezus kazał nam walczyć z całym światem, z myślącymi inaczej, budować armię przeciwko bliźnim??? Polecam wszystkim, którzy myślą jak pan Neandertalczyk, lekturę Ewangelii. Pozdrawiam.

      1. Pan Szczelen albo nie zrozumiał, albo nie chce zrozumieć. Nie wiem skąd przekonanie , że nie słuchamy Chrystusa? Braterstwo i zaufanie wśród ludzi nie jest bezwarunkowe. Zresztą przypominam , że również w relacjach między Bogiem a człowiekiem nie jest wszystko jest bezwarunkowe, warunkiem rozgrzeszenia np jest szczery żal za grzechy. Możemy i powinniśmy kochać swych nieprzyjaciół ( a przede wszystkim modlić się za nich) i róbmy to . Ale Chrystus kazał nam również także wystrzegać się FAŁSZYWYCH PROROKÓW i tych co są JAK WILKI W OWCZEJ SKÓRZE. Kto nie chce być naszym BRATEM tego do braterstwa nie zmusimy. Ja nie wzywam do walki z całym światem, jeżeli jednak „myślący inaczej” nie chcą uszanować pozostałych, to czy mam czy ci pozostali mają czy nie mają prawa się bronić? Proszę odpowiedzieć. Jeżeli Pan chce , może Pan czekać jak baranek na rzeź, ja nie zamierzam.

  3. Myślę, że w przestrzeni nie-monoreligijnej KK zaczyna zjadać własny ogon, dylematów robi się sporo. Czy katolicki dogmat o „społecznym królowaniu Chrystusa Króla” obowiązuje? Taki z pewnością obowiązywał (Quas primas), czy przestał np. z nastaniem Soboru Watykańskiego II? Czy katolicki dogmat może obowiązywać przez x czasu a potem się anihilować?
    KK nie tylko przez pazerność czy fundamentalizm _niektórych_ hierarchów (obecnie czy to w długiej historyji) nie pasuje do współczesnego świata i nawet układając się ze światem koślawo odstaje – ale nie pasuje z samej swojej natury i tradycji.
    Gdy jest to różnica mentalnościowa, w doczesnych priorytetach – wtedy takie odstawanie jest piękne, romantyczne, szlachetne – nawet mi wydaje się – słuszne.
    Co jednak gdy rozdźwięk jest z empirią i nauką? KK nie może wyjść poza swoje dogmatyczne nauczanie, które sam stworzył.

    Jaką ofertę edukacyjną mogą przedstawić katoliccy intelektualiści chcąc pozostawać w zgodzie z katolicką ortodoksją? Weźmy biologię. Kościół ciągle boleśnie przełyka teorię ewolucji, jeżeli się nie mylę to pomimo pojedynczych wypowiedzi JP2 i Franciszka to ostatnim oficjalnym dokumentem kościelnym jest ten z 1950 roku. Sama teoria ewolucji jest łaskawie dopuszczalna dla świata zwierząt, ale dalej katolika obowiązuje monogenizm – czyli pogląd, że my – wszyscy ludzie pochodzimy wyłącznie od jednej historycznej pary ludzi, która popełniła grzech pierworodny. Poligenizm, pogląd, że gatunek ludzki przeszedł wąskie gardło ewolucji, ale nie jedną parę, a np 2, 10, 20 tysięcy – jest potępiony. Co robić? Lansować kreacjonizm młodej ziemi czy powoływać się na Macieja Giertycha?

    Masturbacja. Kościół jechał na tym, że zawsze jest szkodliwa dla zdrowia. Było to zgodne z ówczesną nauką. Uważano, że mężczyzna produkuje za życia ograniczoną liczbę nasienia, a w nim znajduje się esencja życia w postaci już malutkich ludzików implikowanych do wnętrza kobiety., objawy gruźlicy łączono z masturbacją. Obecnie nauka stoi na stanowisku, że tymczasowa, nienałogowa masturbacja (obu płci) zwłaszcza w przypadku braku możliwości innego rozładowania napięcia seksualnego jest – co najmniej, co najmniej – neutralna dla zdrowia. Oczywiście nie ma to wpływu na kanony KKK.
    Nawet wśród praktykujących katolików niedowierzanie i śmiech powoduje przypominanie, że dla wyznawców monogenizm jest jedynym obowiązującym poglądem na dzieje człowieka, w kochającym, szanującym się małżeństwie „jedynym godziwym zakończeniem aktu jest…” (wiemy co), a masturbacja choćby służąca pobraniu nasienia w celach diagnostycznych jest zakazana przez OŚ P12 („nie jest godziwe, jakikolwiek byłby cel tego badania”)i żaden następny papież tego nie odwołał.

    „Sorry taki jest katolicyzm, chociaż niektóre zasady mają tyle samo sensu co wkładanie sobie kamyczków do butów to albo akceptujesz albo do widzenia…”. Czy w oparciu o to można budować konkurencyjną ofertę edukacyjną dla świeckiego programu nauczania?

  4. Uważam, że tylko wtedy głos Kościoła w dziedzinie seksualności będzie miał sens, jeśli będzie wyrażał i podkreślał uniwersalne, ponadczasowe wartości, takie jak miłość, szacunek do drugiej osoby bez względu na płeć, wierność, odpowiedzialność za wspólne życie i dzieci, które powstaną ze związku dwojga ludzi, poszanowanie wolności i indywidualności osoby, z którą buduje się związek itp.

  5. @Rafał Krysztofczyk. W wielu kwestiach zgadzam się (tutaj) z Panem, ale muszę wspomnieć o 2 kwestach. 1. Skąd Pan wziął przekonanie, że nie było mowy o nauczaniu pedofilii? Przypominam, że Zachód już do tego doszedł. A wskazówki WHO sa rzeczywiście pro-pedofilskie, czytałem. 2. Bez działań prawnych, w rodzaju tych, które prowadzi Ordo Iuris. PS I jeszcze przywracanie elementarnej wrażliwości tym chrześcijanom, którzy usprawiedliwią wszystko: przemówienie atakując wiarę i wierzących, podparcie Pisma Świętego, profanację ikony (ikony!, to ważne i nawet katolicy powinni to dostrzegać) Matki Bożej itd., itp. Z jednej strony pokornie żyć wiarą, pokornie głosić Ewangelię, „najpierw” dwiadectwem: pokojem ducha, radością w cierpieniu, promowaniem piękna i wyraźnym odroznianiem dobrs od zła. Z drugiej: stanowienie i egzekwowanie sprawiedliwego prawa, szeroko rozumiana edukacja o kwestach elementarnych, dotyczących wiary, Kościoła, historii. Podsumowując, konieczne jest pełne, mocne i wrażliwe chrześcijaństwo, nie „jozefińskie”, czy „hippisowskie” cgrzescijanstwo. PS Aha, nie używanie zamienne słów „chrześcijanin” oraz „katolik”!

  6. Ileż tu intelektualnej i słownej ekwilibrystyki, trafnych diagnoz i wniosków, miłości bliźniego i czynów miłosierdzia, teorii i interpretacji. Tylko, że po zapoznaniu się z taką ilością filozoficznych wywodów, nie posuwamy się ani o krok. Przekonani o swojej wierze i racji są nadal przekonani, a poszukujący znajdują opary niezrozumiałej abstrakcji.
    Jezus, wyjaśniając Pismo, powiedział, że mowa nasza ma być: Tak tak, nie nie, a co poza tym od Złego pochodzi. Tak więc Rafał może pisać jeszcze latami, choć wiara nasza jest bardzo prosta. Wystarczy poczytać Ewangelię i przestrzegać Dekalogu – zacząć od przykazań dotyczących ludzi. Przykazanie Miłości, nie każe szukać nieokreślonego bliźniego na końcu świata, bo można go nigdy nie spotkać, ale zająć się najpierw tymi, wobec których mamy obowiązek i powinność. Proponuję wziąć na tapetę najpierw czwarte przykazanie i rozpracować wszystkie – nie wychodząc poza to, co Jezus powiedział. Nie bujajmy w obłokach, zejdźmy na ziemię.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.